Kupił nowe auto za 100 tys. zł. By nie stracić gwarancji odpala je z kabli
Nabywcy decydujący się na zakup nowego samochodu mają różne motywacje, ale zdecydowana większość liczy po prostu na kilka lat "świętego spokoju" - bez żadnych problemów, awarii i nieplanowanych wizyt w ASO. Dotyczy to zwłaszcza klientów, którzy w poszukiwaniu nowego auta, kierują swoje kroki do salonu Toyoty. Niestety, kierowanie się stereotypami nie zawsze wychodzi na dobre.
Przekonał się o tym nasz czytelnik - pan Radosław (dane do wiadomości redakcji) - który w lecie odebrał pachnącą nowością hybrydową Toyotę Yaris. Auto kosztowało blisko 100 tys. zł i - przynajmniej przez pierwszych kilka tygodni - cieszyło nowych właścicieli. Potem było już, niestety, gorzej.
Wszystko było w jak najlepszym porządku, dopóki właściciele auta nie wybrali się na urlop nad polskie morze. Hybrydowy Yaris pełni funkcję drugiego auta w rodzinie (trzecia hybryda w historii właściciela), więc na wczasy rodzinę zawiozło inne auto. Postój Yarisa trwał równe 11 dni. I wtedy właśnie zaczęły się schody...
Próba wyjazdu z przydomowego garażu zakończyła się niepowodzeniem. Auto nie dało się uruchomić. Przez telefon pracownicy salonu zasugerowali próbę uruchomienia samochodu "z kabli". Właściciel sięgnął więc po - kupionego dawno temu z myślą o starym dieslu - boostera. Pomogło.
Nietypowa przygoda zaowocowała wizytą w serwisie, gdzie wykonano testy akumulatora. Serwis stwierdził, że wszystko jest w porządku i wystarczy go jedynie doładować. Sytuacja miała miejsce we wrześniu. Od tego czasu, ze względu na rozładowujący się akumulator, samochód systematycznie uruchamiany jest właśnie "boosterem".
W rozmowie z Interią właściciel wspomina co najmniej cztery takie sytuacje. Tylko raz postój pojazdu trwał dłużej niż tydzień. Auto kilkukrotnie było też w serwisie, który - standardowo - wykonywał testy baterii i ładowanie akumulatora. Taki zabieg rozwiązuje problem na - mniej więcej - dwa tygodnie.
Jak dowiedzieliśmy się z nieoficjalnych rozmów z mechanikami pracującymi w ASO, problemy z akumulatorami prześladują Toyotę od dłuższego czasu. W większości przypadków chodzi jednak o benzynowe Corolle czy C-HR wyposażone w akumulatory rozruchowe (wzbudzeniowe) firmy Mutlu. Często zdarza im się nie wytrzymywać nawet dwóch lat eksploatacji, ale ich wymiana najczęściej wykonywana jest w ramach gwarancji.
Problem z hybrydowymi Yarisami zdaje się mieć inne podłoże. W najnowszej generacji bestselleru Toyoty akumulator rozruchowy ma pojemność zaledwie 35 Ah - tyle samo, co w Daewoo Tico z silnikiem 0,8 l, którego jedynym zaawansowanym elektronicznie elementem wyposażenia był - występujący za dopłatą - elektroniczny zegarek.
W przypadku nowoczesnej, wyposażonej w kilkadziesiąt modułów elektronicznych, hybrydy sprawa nieco się jednak komplikuje. Mechanicy, którzy na co dzień obsługują hybrydowe Toyoty przyznają, że w trybie pełnego "uśpienia" pobór prądu często oscyluje w okolicach 100 mA. Pamiętajmy też, że nie jest on jednolity.
By "wzbudzić" poszczególne moduły wystarczy chociażby zbliżyć się do pojazdu mając w kieszeni kluczyk systemu "keyless". Samo chodzenie w pobliżu auta może więc znacząco wpłynąć na sprawność akumulatora.
Dodaje, że właściciele nowych Toyot, których auta mają problemy z uruchomieniem się po kilkudniowym postoju, powinni zgłosić się do autoryzowanego serwisu, w celu wykonania diagnostyki samochodu oraz akumulatora 12V.
W przypadku hybrydowego Yarisa problem wydaje się jednak bardziej złożony. Przypadek pana Radosława (wiele wskazuje na to, że nieodosobniony) sugeruje, że winnym problemu nie są wcale usterki techniczne akumulatorów lecz zbyt mała pojemność akumulatora rozruchowego. Ten zdajaje się nie radzić sobie z kilkudniowymi przestojami i jazdą na krótkich dystansach.
"Chcąc mieć pewność, że rano wyjadę z garażu muszę wracać z pracy okrężną drogą, żeby akumulator się podładował" - żali się w rozmowie z Interią żona pana Radosława. - "W mojej poprzedniej hybrydzie (Yaris poprzedniej generacji) nie miałam takich problemów, a warto nadmienić, że od dobrych 15 lat nie zmieniłam ani miejsca pracy, ani miejsca zamieszkania" - dodaje.
Wiele wskazuje na to, że najprostszym rozwiązaniem byłaby po prostu wymiana akumulatora na baterię o większej pojemności. Procedury Toyoty nie przewidują jednak takiej możliwości - jeśli ASO uzna, że akumulator jest wadliwy, zostanie on wymieniony na nowy, o tej samej pojemności - 35 Ah. Użytkownicy mogą rzecz zamontować większy akumulator, ale robią to "na własne ryzyko".
W przypadku naszpikowanej skomplikowaną elektroniką hybrydy - przynajmniej do końca okresu gwarancyjnego - takie rozwiązanie nie wydaje się jednak najlepszym pomysłem.
***