Volkswagen California i Grand California. Dawid i Goliat!

Dwa październikowe weekendy spędziliśmy w dwóch kampervanach od Volkswagena. Legendarna California i jej młodszy, mniej utytułowany, ale znacznie większy brat, czyli Grand California. Mimo wspólnej nazwy to odmienne samochody, realizujące różne potrzeby.

Najistotniejszą w mojej opinii różnicą jest ich podstawowe przeznaczenie. Grand California to pełnoprawny kamper, zatem więcej jego zalet znajdziemy na postoju niż podczas jazdy. Za to California przede wszystkim służy do szybkiego i wygodnego przemieszczania się z opcją pomieszkiwania, w drugiej kolejności.

Skupmy się na jeździe i parametrach, z których wynikają różnice w prowadzeniu. Dwa z nich są absolutnie kluczowe. Zbudowana na platformie Transportera T6 California ma zaledwie 4,9 metra długości i poniżej 2 m wysokości (to w zasadzie gabaryty dużych SUV-ów). Tymczasem zbudowany na bazie Craftera Grand to już niebagatelne 6 metrów długości i aż 3 metry wysokości.

Reklama

O tym, jak ponad metr różnicy w długości samochodu wpływa choćby na znalezienie miejsca parkingowego, chyba nie ma sensu się rozpisywać, bo to wie każdy, kto w zapchanym mieście próbował zmieścić swoje cztery kółka. Grand nie stanie na 90% dostępnych miejsc parkingowych. Znacznie istotniejsza dla właściwości jezdnych jest jednak metrowa różnica we wzroście obu Volkswagenów. Sprawia ona, że Californią z odpowiednio mocnym silnikiem pojedziemy z każdą prędkością, a tempomat ustawiony na 140 km/h pozwala komfortowo prowadzić wóz bez zbytniego hałasu i z umiarkowanym bujaniem na wietrze. T6 mieści się też na parkingach podziemnych. Grand w naszym teście pechowo trafił na bardzo mocny wiatr i szczerze przyznam, że w takich warunkach zamiast spokojnie zmierzać do celu byłem zmuszony przez kilka godzin zmagać się z naturą. Autem rzuca niebezpiecznie już powyżej 100 km/h. Crafter jest chyba zbyt wąski na taką wysokość. W wietrznych warunkach da się jeździć tylko powoli (jak na pełnoprawnego kampera przystało).

Oczywiście należy się liczyć też z innymi ograniczeniami, jak zakaz wjazdu na parkingi podziemne. Trzeba też zachować czujność przy niektórych wiaduktach czy tunelach. Gabaryty przekładają się też na spalanie. California spala nie mniej niż 9 l/100 km, a przy 140 km/h na tempomacie około 11,5 litra. W przypadku Granda to przy 130 km/h około 14 litrów, a minimum to 11 (pomiary dla dość podobnych jednostek napędowych, czyli dwulitrowych diesli odpowiednio o mocy 200 i 177 KM).

Myśląc nad podsumowaniem tej części pojedynku przypomniały mi się stare odcinki serii Top Gear i niechęć Jeremiego Clarksona do wolnych i mało zwrotnych kamperów, które były dla niego synonimem zawalidróg i obiektem licznych kpin. Co prawda Grand Californii daleko do takich typowych, wielkich kamperów, ale też równie jej daleko do zwrotnej i szybkiej Californii. Tu wynik mógł być tylko jeden i nawet bardzo wygodne fotele kapitańskie w Grandzie i niezwykła zwrotność tego dużego auta nie mogą zmienić werdyktu.

Czy w takim razie większy, młodszy brat nadrobi dystans w sekcji mieszkalnej? Czas na drugą rundę pojedynku.

Prawdziwi kamperowcy uznają za pełnoprawnego kampera tylko te wozy, które mają pełne wyposażenie, z łazienką i ubikacją. Przy takim podejściu moglibyśmy tę rundę zakończyć przez KO, ale nie idźmy na łatwiznę. Jak pisałem w teście Californii T6, dużym plusem jej przestrzeni mieszkalnej było bardzo funkcjonalne wykorzystanie każdego centymetra sześciennego. Oceniłem ten wóz na wygodny dla trzech osób lub w lekkim ścisku dla czterech.

Zaskoczeniem było więc dla mnie, że koncepcja większej Grand Californii każe ją raczej kwalifikować jako auto dwuosobowe z opcją na 3 lub co najwyżej klasyczne 2+2 (dwoje dorosłych plus dwójka małych dzieci). Dlaczego? Otóż górne miejsce do spania jest bardzo krótkie i niezwykle niskie. Dorosłej osobie trudno się tam obrócić, a wysokiej nogi wystają znacznie poza krawędź łóżka. W części dziennej wygodne siedzenie zapewniają obrotowe fotele, ale już nie dwuosobowa kanapa. Dodatkowo o dwuosobowym przeznaczeniu Grand Californii świadczy bagażnik rowerowy zaplanowany właśnie na dwa rowery.

Przechodząc do pozytywów, większego kampervana można tu zdecydowanie wyróżnić za komfortową kuchnię, która na postojach i przy sprzyjającej pogodzie może służyć za kuchenną wyspę, no i oczywiście za łazienkę, która jest wystarczająco obszerna i wysoka, aby swobodnie wziąć w niej prysznic. Wygodny jest także dostęp, zarówno ze środka, jak i z zewnątrz do przestrzeni bagażowej. Duże udogodnienie stanowią gazowe ogrzewanie postojowe i, odpowiednio większe niż w T6, zbiorniki na wodę. Ponadto dwie duże butle gazowe, dające niezależność od campingów na znacznie dłuższy czas. Oczywiście wysokość Granda powoduje, że w środku czujemy przestrzeń. Przy wzroście blisko 190 cm czułem się tu swobodnie. Pytanie tylko, czy ten komfort wart jest dyskomfortu, jaki odczuwamy podczas jazdy trzymetrowym "dryblasem".

Ostatecznie skłaniam się, aby tę rundę rozstrzygnąć na rzecz Grand Californii - pod warunkiem, że mieszka w niej dwóch dorosłych + dziecko lub dwoje małych dzieci. W opcji 4 dorosłych w małej Californii każdy wyśpi się komfortowo, w dużej, niestety, już nie.

Ponieważ w dwóch podstawowych kwestiach funkcjonalnych (podróżowanie vs stacjonarne kamperowanie) mamy remis, pozostaje jeszcze kwestia ceny. Testowany Grand kosztuje 315 tys zł, a California T6 blisko 70 tysięcy więcej. Zaskakujące, bo wydawać by się mogło, że pełniejsze wyposażenie campingowe powinno skutkować wyższą ceną większego z konkurentów. Tyle, że California, którą mieliśmy do dyspozycji, była w najwyższej specyfikacji z mnóstwem dodatków i napędem na cztery koła. Za to Grand - w wersji średniej. Gdyby porównać go ze średnio wyposażoną Californią, cena robi się podobna. Tak więc znowu nie mamy rozstrzygnięcia.

I to jest ten moment, kiedy przypomniało mi się znane powiedzenie: "nie porównuj jabłek z gruszkami". Przecież cały ten pojedynek to mistyfikacja. To są dwa różne samochody o różnym przeznaczeniu, a ja mimowolnie stałem się ofiarą marketingowego zabiegu speców z Volkswagena, którzy dużemu, ociężałemu kamperowi nakleili na tylną klapę napis California, aby swojemu nowemu dziecku dodać nieco blasku słynnego brata. Osobiście uważam, że pomysł VW, aby wejść na rynek z większym kamperem jest odpowiedzią na potrzeby podróżujących kierowców, ale na jego optymalną wersję należy jeszcze poczekać.

Otóż wystarczyło obniżyć to auto dla podniesienia komfortu jazdy oraz dodać mu charakterystyczny dla Californii namiot dachowy, jako dodatkowe dwa miejsca sypialne. Jednym zabiegiem można zlikwidować największe wady kampera na bazie Craftera, czyli brak pełnowymiarowych miejsc do spania u góry i utrudnione prowadzenie. Wtedy dodatkowy metr długości przy doskonałej zwrotności (oraz oczywiście łazienka) powodowałby, że wybór pomiędzy dwoma Volkswagenami nie byłby prosty, a porównywanie tych wozów miałoby już sens. Sam chętnie poczekam na taką wersję Granda. Aż się prosi. Na razie jak dla mnie Dawid wygrywa z Goliatem i mogę to podsumować słynnym cytatem z komedii "Hydrozagadka": "Mały jest wielki, mały nie pęka!"

(Filip)

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama