Golf. Od nienawiści po bezgraniczne uwielbienie

Jest nieco dłuższy, szerszy, a jednocześnie niższy od poprzednika. Pod jego maską, której zaskakująco zawadiackiego wyglądu przydają odpowiednio ukształtowane reflektory, znajduje się wysokoprężny dwulitrowy silnik o mocy 150 KM, współpracujący z manualną, sześciobiegową skrzynią biegów.

Nadwozie, polakierowane na srebrno-złoty kolor (choć prawdę mówiąc odcienia złota trudno nam się jakoś doszukać...) o firmowej nazwie "Tungsten", kryje odrobinę obszerniejsze niż w dotychczasowym wcieleniu tego auta wnętrze i trochę pojemniejszy bagażnik.

Reklama

Tak, to golf VII, który właśnie zaparkował przed naszą redakcją. Gorąca nowość, zaprezentowana oficjalnie po raz pierwszy ledwie przed nieco ponad miesiącem. Najnowsza odsłona legendarnego modelu, od lat niezmiennie lokującego się w czołówce listy najlepiej sprzedających się samochodów osobowych w Europie. Reprezentant marki, która w Polsce wywołuje skrajne emocje - od szczerej nienawiści po bezgraniczne uwielbienie.

Użyczony nam na kilka tygodni do testów egzemplarz to pojazd ze sprzyjającą oszczędzaniu paliwa technologią Bluemotion, w bogato wyposażonej wersji Highline, dodatkowo uzupełnionej o liczne, ekskluzywne dodatki, m.in. reflektory bi-ksenonowe, system nawigacji z ekranem dotykowym i liczny zastęp elektronicznych asystentów, których zdaniem jest poprawa bezpieczeństwa i komfortu podróżowania.

Taki wóz kosztuje około 120 000 zł - dużo, jak na przedstawiciela klasy kompaktów, z założenia przeznaczonej dla szerokiego kręgu odbiorców. Postaramy się sprawdzić, czy tak wysoka cena ma sens. I na ile uzasadnione są nadzieje, które łączy koncern Volkswagen ze swoim sztandarowym produktem. "7" uchodzi za szczęśliwą liczbę.

Czy sprawdzi się to w przypadku golfa "siódemki"?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy