5 powodów, przez które ludzie nie kupują aut elektrycznych. Niesłusznie
Popularność samochodów elektrycznych rośnie, ale nie w tempie, które pozwoliłoby nam bez obaw myśleć o masowej przesiadce do aut napędzanych energią elektryczną w 2035 r., tak jak zaplanowała to Unia Europejska. Oto 5 powodów, które mogą zniechęcać do zakupu elektryka.
W społeczeństwie wciąż pokutuje przeświadczenie, że na jednym ładowaniu auta elektrycznego można pokonać znacznie mniejszą odległość niż na jednym zbiorniku paliwa auta spalinowego. Jeszcze kilka lat temu mógł być to problem, bo ogniwa baterii miały mniejszą gęstość, całe zestawy - rozczarowującą pojemność, a do tego mniejsze zaawansowanie technologiczne sprawiało, że samochody zużywały dużą ilość energii. Jednak postęp w tej dziedzinie robi wrażenie. Dziś gęstość ogniw baterii typu 4680 to nawet 296 Wh/kg, a producenci montują w samochodach akumulatory o pojemności przeszło 100 kWh i mogą się pochwalić zasięgami przeszło 700 km. Mówi się już o takich elektrykach, które potrafią zrobić na jednym ładowaniu nawet 1000 km. Tylko czy tak naprawdę ktoś tego potrzebuje? Prezes BMW powiedział jakiś czas temu, że nie widzi sensu, by samochód elektryczny przejeżdżał na jednym ładowaniu więcej niż 600 km. Taki rozsądny limit pozwala na osiągnięcie kompromisu między pojemnością baterii i jej kosztem a masą oraz ceną auta.
Niektórzy producenci uwzględniając średnie przebiegi użytkowników aut spalinowych zwracają uwagę, że montaż ciężkich i drogich akumulatorów nie ma ekonomicznego sensu i proponują samochody o zasięgu do 200 km, które mają zaspokoić codzienne potrzeby mieszkańców miast i ich okolic.
Na zalanie zbiornika paliwem potrzeba kilku minut. Do kilkunastu, jeśli na stacji paliw trafimy na kolejkę. Nie da się naładować baterii samochodu elektrycznego w porównywalnym czasie. To prawda, ale wielu użytkowników samochodów elektrycznych nie kryje się z tym, że ze stacji ładowania nie korzysta wcale, lub bardzo rzadko. Zwykle wykorzystują zasilanie we własnych garażach - często wsparte instalacją fotowoltaiczną. Dzięki temu mogą zawsze wyjeżdżać z domu z pełnymi bateriami. A jeśli zaistnieje potrzeba naładowania ich w trasie - wciąż przybywa stacji ładowania, również tych szybkich, o mocy ponad 150 kW, które pozwalają na liczenie czasu ładowania w minutach, a nie w godzinach. Dla przykładu - Skoda Enyaq ma akumulator o pojemności 82 kWh, pozwalający na pokonanie do 534 km. W stacji szybkiego ładowania naładujemy go prądem o mocy 130 kW do 80 proc. pojemności w 40 minut. Po przejechaniu tych 300-400 km tak czy inaczej warto sobie zrobić przerwę.
Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że czasem, gdy w punkcie ładowania pojawi się kilku chętnych jednocześnie, trzeba uzbroić się w cierpliwość. A i ładowarki nie stoją przy każdej drodze, w związku z czym podróż lepiej zaplanować zawczasu.
Niezaprzeczalnie, każda rzecz, z której korzystamy, zużywa się wolniej lub szybciej. W przypadku akumulatorów samochodów elektrycznych mówi się o kilkuprocentowych spadkach pojemności na rok. To m.in. dlatego większość producentów proponuje długie okresy gwarancji na ten element, np. na 8 lat i 160 000 km. Jeśli w tym czasie pojemność akumulatorów spadnie poniżej określonego poziomu, element zostanie wymieniony na nowy. W Stanach Zjednoczonych opublikowano badanie pokazujące, że po pokonaniu 150 tys. mil, czyli 240 tys. km, akumulatory w Tesli zmniejszyły swoją pojemność o zaledwie 8 proc. Czyli można zakładać, że po pokonaniu połowy miliona kilometrów ich pojemność wciąż będzie przekraczać 80 proc. A to przebieg, do którego "nie dożywa" wiele aut spalinowych.
Co więcej, rozwiązaniem, które zyskuje na popularności, jest standaryzacja akumulatorów pozwalająca na ich błyskawiczną wymianę w automatycznej stacji obsługi. Chiński producent Nio postawił już ponad 1200 takich obiektów, w których można wykonać ponad 300, a w najnowszych wersjach nawet 400 wymian na dobę. Korzystając z takiego rozwiązania nie trzeba się martwić o stan baterii, a jednocześnie rozwiązuje się problem czasu oczekiwania na naładowanie. Do końca przyszłego roku takich stacji w Chinach ma być już 1700, a Nio rozpoczyna ekspansję na inne części świata, w tym Europę.
W sieci często pojawiają się informacje o trudnych do ugaszenia pożarach samochodów elektrycznych. Wiadomości takie trafiają na łamy serwisów internetowych, bo auta elektryczne to wciąż nowy temat, budzący obawy kierowców, więc podobne informacje wzbudzają zainteresowanie. O pożarach samochodów spalinowych, które też się zdarzają i to częściej, pisze się z rzadka. Zapominamy o tym, że auta z napędem spalinowym mają więcej łatwopalnych komponentów, a jakoś nikt nie obawia się nimi jeździć. Nie boimy się też korzystania z telefonów komórkowych, czy laptopów, które są zasilane bateriami, często bardzo zbliżonymi technicznie do tych stosowanych w autach.
Temat pożarów samochodów zbadała niedawno firma AutoinsuranceEZ. Oparła się na danych Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu (NTSB). To amerykańska agencja rządowa, której głównym zadaniem jest zbadanie wypadków transportu publicznego (lotniczych, kolejowych, morskich i drogowych) oraz innych niezamierzonych zdarzeń związanych z transportem i opracowanie rekomendacji dotyczących zapobiegania im. Według dostępnych danych, pożarom ulega 25 aut elektrycznych na 100 000 sprzedanych w USA, czyli 0,025 proc. W przypadku aut z napędem spalinowym ten odsetek to 1529 szt. na 100 000 sprzedanych, czyli wciąż znikome 1,5 proc.
Faktem jest jednak, że gaszenie pożaru samochodu elektrycznego wymaga specjalnego podejścia ekipy strażaków, zastosowania ogromnych ilości środka gaśniczego, a co gorsza - monitorowania wraku po ugaszeniu pożaru, bo uszkodzone akumulatory mogą zapalić się ponownie.
Na ten osąd może wpłynąć fakt, że naprawy auta elektrycznego nie podejmie się pierwszy-lepszy mechanik z osiedla. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że układy napędowe elektryków są znacznie prostsze i mają mniej części. W zwykłych autach mamy silniki spalinowe, skrzynie biegów, sprzęgła i wiele innych elementów, które mogą ulec awarii lub wymagać naprawy. W samochodach elektrycznych jest natomiast tylko silnik elektryczny, bateria i kilka innych podzespołów elektrycznych, które są mniej podatne na awarie. Co więcej, część producentów dysponuje serwisami mobilnymi, które dokonują ewentualnych napraw, czy wymian elementów, bezpośrednio u klienta.
Ogólnie rzecz biorąc, samochody elektryczne są uważane za mniej awaryjne niż samochody spalinowe, ale ostateczny wynik zależy od wielu czynników, takich jak marka i model samochodu, sposób użytkowania, warunki eksploatacyjne itp. Klienci zwracają uwagę na niedostatki wynikające z tzw. wieku dziecięcego, czyli nowych, czasem nie do końca sprawdzonych technologii oraz nieporównywalnie mniejszego doświadczenia producentów w budowie aut elektrycznych w porównaniu z autami z napędem spalinowym.
Oczywiście na każdy argument przemawiający na korzyść samochodu elektrycznego można przysłonić dowodami anegdotycznymi, które wykażą, że jest zupełnie inaczej. Przesiadka do samochodu elektrycznego wymaga od kierowcy szczerej analizy potrzeb, a często również zmiany sposobu myślenia. Ci, którzy przeszli ten proces i kupili auto elektryczne, zwykle nie chcą nawet myśleć o powrocie do auta spalinowego.
***