Kierowca był w szoku. Krzyczał, że przepuścił dziecko na śmierć

26 marca informowaliśmy, że mimo interwencji Rzecznika Praw Obywatelskich, rząd nie planuje na razie żadnych zmian przepisów dotyczących praw przysługującym niechronionym uczestnikom ruchu.

W naszej ocenie inicjatywa RPO podyktowana wnioskami organizacji społecznych "Miasto jest nasze" i "Piesza Masa Krytyczna" - biorąc pod uwagę nawyki polskich kierowców - spowodowałaby więcej szkód niż korzyści.

Przypomnijmy - chodziło o to, by pieszy zyskiwał pierwszeństwo, zanim jeszcze wszedłby na przejście, a nie - jak ma to miejsce obecnie - dopiero gdy wkroczy na jezdnię. Nasz punkt widzenia spotkał się jednak z dużym sprzeciwem komentujących, którzy zarzucali nam egoizm i patrzenie na kwestie Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego wyłącznie z perspektywy kierowcy.

Reklama

Wypada jednak zauważyć, że zdarzenia z udziałem pieszych odpowiadają w naszym kraju aż za 1/3 ofiar śmiertelnych wszystkich wypadków drogowych. Śmiertelne żniwo zbiera m.in. - nagminne na naszych ulicach - zjawisko wyprzedzania na przejściach dla pieszych.

Sęk w tym, że "współwiną" za gros tego typu zdarzeń obarczyć można kierowców cechujących się nadmierną uprzejmością. Takich, którzy "odruchowo" zatrzymują się przed przejściami dla pieszych. Dlaczego?

W przepisach dotyczących przejść dla pieszych nie znajdziemy żadnego nakazu zatrzymania, jeśli w okolicy przejścia znajdują się ludzie. Do chwili, w której pieszy nie przekroczy granicy jezdni (wejdzie na przejście) pierwszeństwo mają więc pojazdy. Zgodnie z taką interpretacją, jadący za nami na sąsiednim pasie kierujący, nawet jeśli widzi stojących obok przejścia pieszych, może zakładać, że mając pierwszeństwo, nie zatrzymamy się, by ich przepuścić!

Mówiąc dosadniej, jeśli w gęstym ruchu nagle zatrzymamy pojazd niejako "zapraszając" pieszego do skorzystania z przejścia, może się zdarzyć, że przyczynimy się do tragicznego w skutkach wypadku. Skrajnym i drastycznym przykładem takiej sytuacji był niedawny wypadek w Pruszkowie, w wyniku którego na miejscu zginęła 9-letnia dziewczynka. Pojazd, który zatrzymał się, by wpuścić dziecko na przejście ominięty został przez jadącą z dużą prędkością, na sygnale, karetkę pogotowia, która śmiertelnie potrąciła dziecko.

Zdaniem cytowanych przez TVN24 świadków, zrozpaczony kierowca, który zatrzymał się przed przejściem, w szoku krzyczał, że "przepuścił dziecko na śmierć". (*)

Problem śmiertelnie niebezpiecznej uprzejmości kierowców poruszaliśmy już wielokrotnie. W 2017 roku wiele kontrowersji wywołał zamieszczony w naszym serwisie apel pani Dominiki Chmary - egzaminatora i instruktora nauki jazdy, która kategorycznie przestrzegała przed nadmierną uprzejmością, wskazując na wysokie ryzyko zaistnienia scenariuszy podobnych do tego, jaki rozegrał się ostatnio w Warszawie...

Oczywiście w tym konkretnym przypadku kierowcy, który zatrzymał się przed pasami, nie sposób zarzucić braku wyobraźni. Karetka ominęła bowiem stojący pojazd i wjechała na przejście pasem służącym do ruchu w przeciwnym kierunku!

Tragiczne zdarzenie jest - niestety - dobrym przykładem na to, jak ogromną rolę w codziennym życiu odgrywa zasada ograniczonego zaufania. Pamiętajmy - nie możemy zakładać, że za kierownicą innych pojazdów znajdują się osoby równie uprzejme co my, które właściwie odczytają nasze intencje! Czas reakcji i umiejętność szybkiego przetwarzania bodźców zmieniają się przecież w zależności od wieku, doświadczenia a nawet... nastroju.

Podsumowując - po raz kolejny - apelujemy o zachowanie zdrowego rozsądku i pamięć o tym, że nasz pojazd nie jest na drodze osamotniony. To tylko jeden z elementów bardzo skomplikowanego systemu, w którym każdy popełnia błędy! 

Zanim więc - zwłaszcza na drodze o dwóch pasach ruchu w jednym kierunku - zdecydujemy się zatrzymać i przepuścić oczekujących przed przejściem przechodniów, koniecznie spójrzmy w lusterko! Jeśli widzimy w nim szybko zbliżające się pojazdy, lepiej zrezygnować z uprzejmości niż nieświadomie przyczynić się do tragicznego wypadku.

*

60-letni kierowca karetki usłyszał już zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Mężczyzna przyznał się do winy, złożył wyjaśnienia. Przyznał również, że w podczas tej jazdy nie było uzasadnienia do włączenia sygnałów, chciał jednak szybciej dotrzeć do szpitala.

Prokuratura zawnioskowała do sądu o trzymiesięczy areszt dla podejrzanego. Mężczyźnie grozi do ośmiu lat więzienia.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama