Urzędnicy chcą opodatkować auta na prąd. Ktoś musi płacić za infrastrukturę
Kierowcy w amerykańskim stanie Teksas będą wkrótce zmuszeni do opłacania podatku od posiadania samochodu elektrycznego. Pieniądze mają zasilić budżet przeznaczony na rozwój infrastruktury drogowej oraz energetycznej. Podobne plany mają także niektóre kraje europejskie.
Drugi pod względem powierzchni stan USA przegłosował projekt ustawy, która ma na celu uchwalenie podatku od pojazdów elektrycznych. Rozwiązanie - podobnie jak obecnie funkcjonujący podatek od paliw - ma zasilić budżet przeznaczony na rozwój infrastruktury drogowej oraz energetycznej.
Ustawa, która obecnie czeka na oficjalne zatwierdzenie przez gubernatora Grega Abbotta, oznacza wprowadzenie rocznej opłaty w wysokości 200 dolarów, od każdego posiadacza samochodu elektrycznego. Zdaniem urzędników, jest ona konieczna do odpowiedniego rozwoju infrastruktury - zarówno drogowej, jak i energetycznej. Nie jest bowiem zaskoczeniem fakt, że im więcej samochodów elektrycznych, tym mniejsze dochody państwa od sprzedaży paliw. Jak twierdzą przedstawiciele rządu - "ktoś musi płacić za tę infrastrukturę".
Urzędnicy podkreślają także, że kierowcy samochodów elektrycznych byli dotychczas zwolnieni z niemal jakichkolwiek opłat, pomimo, że ich samochody - nierzadko dużo cięższe od spalinowych odpowiedników - korzystają z dokładnie tych samych dróg.
Chociaż projekt ustawy został przez senatorów przegłosowany jednogłośnie, pomysł już teraz wzbudził sprzeciw entuzjastów elektromobilności. Ich zdaniem opodatkowanie elektryków może negatywnie wpłynąć na opłacalność ich zakupu, a tym samym zniechęcić potencjalnych klientów i opóźnić wycofanie pojazdów spalinowych.
Krytycy zwracają także uwagę, że rozwiązanie jest nieprzemyślane i niesprawiedliwie. 200 dolarów będzie musiał bowiem płacić każdy właściciel samochodu elektrycznego, nieważne jak dużym i ciężkim pojazdem się on porusza.
Wśród głosów sprzeciwów pojawiły się także argumenty, że w przypadku podatku na paliwo - każdy płaci tyle, ile korzysta z samochodu spalinowego. Nie ma mowy o stałych, rocznych kwotach. Zdaniem elektroentuzjastów, wysokość opłaty za samochody elektryczne powinna opierać się na danych technicznych pojazdu oraz ich zużycia energii.
Jak się jednak okazuje - na podobnymi rozwiązaniami dywagują także kraje europejskie. W ubiegłym roku agencja Reutera poinformowała, że podatek od pojazdów napędzanych energią elektryczną planuje wprowadzić m.in. Szwajcaria oraz Wielka Brytania.
Władze tych krajów nie ukrywają, że elektryczna transformacja generuje gigantyczne obciążenia dla państwowych budżetów. Nie chodzi jedynie o konieczność zakrojonych na ogromną skalę zmian w infrastrukturze. Podobnie jak w przypadku Teksasu - chodzi o spadek wpływów z tytułu podatków zawartych w cenach paliw.
Także Norwegia - kraj z największym dotychczas udziałem samochodów elektrycznych na świecie - niedawno zakończyła świadczenie zwolnień podatkowych dla kierowców elektryków. Od tego roku weszło nowe prawo, w efekcie którego samochody elektryczne zostały obłożone podatkiem VAT. Gdyby tego było mało, kraj ten wprowadził podatek od masy samochodu, co przy wadze samochodów elektrycznych ma kolosalne znaczenie.
W efekcie sprzedaż samochodów elektrycznych w Norwegii jest obecnie najniższa w historii.
***