Elektryki to jednorazówki? Mechanicy nie chcą ich naprawiać
80 tys. wykwalifikowanych elektryków rocznie. Na tyle szacowane jest zapotrzebowanie samego tylko amerykańskiego rynku w związku z postępującą elektryfikacją w motoryzacji. Mechanicy nie kwapią się jednak do przebranżowienia, czego efektem mogą być jeszcze wyższe koszty obsługi i napraw elektrycznych pojazdów. To zła wiadomość dla kierowców.
Nawet 30 tys. euro wydać musi właściciel warsztatu, by doposażyć go w narzędzia niezbędne do bezpiecznej obsługi samochodów elektrycznych. Jeszcze poważniejszym problemem jest to, że sami mechanicy nie chcą doszkalać się w tym zakresie, a to grozi nie tylko wzrostem cen napraw samochodów, ale też "oddala w czasie osiągnięcie celów klimatycznych".
Do takich wniosków doszła agencja Reuters, która podzieliła się wnioskami z autorskiego raportu dotyczącego napraw samochodów elektrycznych na rynku wtórnym. Agencja w swoich prognozach podpiera się m.in. analizami brytyjskiego Instytutu Przemysłu Motoryzacyjnego (IMI) w Hertford.
Ten szacuje, że 2032 roku - w dwa lata po wprowadzeniu w Zjednoczonym Królestwie zakazu rejestracji nowych samochodów z napędem spalinowym - w kraju zabraknąć może aż 25 tys. wykwalifikowanych w naprawach "elektryków" osób.
Z danych IMI wynika, że około 20 proc. zatrudnionych w Wielkiej Brytanii mechaników ma za sobą szkolenia, w czasie których mogli zapoznać się z nową technologią. Problem w tym, że tylko 1 proc. ogółu dysponuje uprawnieniami pozwalającymi wykonywać przy samochodach elektrycznych naprawy wykraczające poza standardową obsługę serwisową.
Jeszcze większe wrażenie robią - opublikowane przez Reutersa - szacunki amerykańskiego Bureau of Labor Statistics - Biura Statystyki Pracy. Te zakładają, że do 2031 roku w Stanach Zjednoczonych potrzebnych będzie nawet 80 tys. elektryków, którzy znajdą zatrudnienie nie tylko przy naprawach elektrycznych pojazdów, ale też w branży ładowarek. Uściślijmy - mowa o 80 tys. elektryków... rocznie.
Problem ze znalezieniem wykwalifikowanej kadry już dziś rzutuje na koszty utrzymania samochodu elektrycznego po okresie gwarancji. Reuters publikuje np. dane pozyskane od brytyjskiego Warrantywise - lokalnego potentata w dziedzinie ubezpieczenia od kosztów napraw pojazdów (tzw. przedłużona gwarancja). Wynika z nich, że roczne ubezpieczenie od awarii cieszącej się ogromnym powodzeniem nabywców Tesli model 3 jest obecnie trzykrotnie droższe niż porównywalnego pojazdu z klasycznym, spalinowym, układem napędowym.
To - w dużej mierze - efekt niedoboru wykwalifikowanego personelu. Z przytoczonych przez Reuters danych londyńskiej firmy Addison Lee, wyspecjalizowanej w serwisowaniu samochodów segmentu premium, wynika że naprawa auta elektrycznego trwa dziś "dużo dłużej" niż - uchodzących za skomplikowane w diagnozowaniu - współczesnych aut z silnikami wysokoprężnymi.
Autorzy raportu zwracają uwagę, że firmy takie jak Tesla czy Siemens już dziś uruchamiają wieloletnie programy nastawione na szkolenie kadry mechaników. Niestety brak rąk do pracy to tylko jedna strona medalu. Drugą są gigantyczne koszty, które właściciele niezależnych warsztatów muszą ponieść, by szybko diagnozować i bezpiecznie obsługiwać samochody elektryczne.
Autorzy raportu zauważają, że właściciele warsztatów nie chcą wydawać zaporowych kwot (rzędu ponad 30 tys. euro) na urządzenia do obsługi elektrycznych pojazdów, a przy napięciach rzędu 400-800 Voltów, "tragedie są jedynie kwestią czasu". Sam raport mówi też m.in. o "ogromnej" i "natychmiastowej" potrzebie przeszkolenia w zakresie obsługi pojazdów elektrycznych dziesiątek tysięcy osób.