Elektromobilność? Białoruś i Ukraina przed Polską!
W wyścigu do zbudowania "narodowego" samochodu elektrycznego - już w zeszłym miesiącu - wyprzedziła nas Białoruś. W niespełna rok konstruktorom z Narodowej Akademii Nauk Białorusi udało się stworzyć jeżdżący prototyp elektroauta bazujący na - produkowanym w lokalnej fabryce - chińskim Geely SC7.
Co więcej, okazuje się, że w drodze do elektromobilności - będącej jednym ze sztandarowych motoryzacyjnych pomysłów polskiego rządu - o krok (a raczej kilometry) przed nami są również... Ukraińcy!
Jak informuje Instytut Samar w okresie od 1 stycznia do końca czerwca bieżącego roku w Polsce zarejestrowano po raz pierwszy 326 samochodów elektrycznych (nowych i używanych). Dla porównania, na Ukrainie przybyło w tym samym czasie 1668 tego typu pojazdów, czyli przeszło pięciokrotnie więcej niż u nas! Zakupy tego typu pojazdów wspierają mocno władze państwowe. W pierwszej połowie bieżącego roku ukraińska policja wzbogaciła się o 635 egzemplarzy ładowanych z gniazdka hybrydowych Mitsubishi Outlanda PHEV. Testy elektrycznych citroenów prowadzi też państwowa ukraińska poczta.
Ukraiński rząd mocno wspiera również klientów indywidualnych. Samar podkreśla m.in., że w 2016 roku na Ukrainie całkowicie zniesiono cła na samochody elektryczne. Pojazdy tego typu są też całkowicie zwolnione z podatku drogowego, a np. w Kijowie mogą parkować za darmo. Za naszą wschodnią granicą działa też ponad 500 państwowych punktów ładowania - o blisko 200 więcej niż w Polsce.
Nie sposób też przeoczyć, że lokalne władze, ze zdecydowanie większą determinacją niż ich polscy odpowiednicy, zachęcają obywateli do przesiadki na auta elektryczne. W opracowaniu Samaru czytamy m.in., że Ministerstwo Infrastruktury Ukrainy opracowało projekt ustawy o pobudzaniu rozwoju transportu elektrycznego. Dokument przewiduje m.in. zwolnienie z podatku VAT przy zakupie pojazdów elektrycznych, 4,8 proc. odliczenia podatku od funduszu emerytalnego i zniesienie akcyzy od pojazdów elektrycznych! Ukraińcy planują też obniżkę podatku VAT dla firm korzystających z transportu elektrycznego.
Zwrot naszego wschodniego sąsiada w kierunku pojazdów elektrycznych to jeden z priorytetów władz. Taka polityka pozwala bowiem w większym stopniu uniezależnić się od sprowadzanych głównie z Rosji paliw, czyli gazu i ropy naftowej.
Dlaczego więc, z podobnym entuzjazmem nie działają polskie władze, które - przed kamerami - zdają się jedynie markować kroki przybliżające nas do elektromobilności? Odpowiedź na tak postawione pytanie jest prosta...
W przeciwieństwie do Polski, na Ukrainie działa obecnie kilkanaście(!) jądrowych bloków energetycznych, które w sumie pokrywają grubo ponad 40 proc. zapotrzebowania na energię elektryczną. W połączeniu z elektrowniami wodnymi zapewniają one ponad 50 proc. prądu. Oznacza to, że w przypadku Ukrainy można mówić m.in. o realnych korzyściach ekologicznych wynikających z pokoleniowej zmiany taboru. Dla porównania, w Polsce aż 85 proc. energii elektrycznej produkowana jest ze spalania węgla, a spalanie paliw kopalnych odpowiada w sumie za - uwaga - przeszło 90 proc. dostaw!
Co więcej, bez pilnych inwestycji w energetykę jądrową, promowanie w Polsce elektromobilności to najszybsza droga do tzw. "blackoutu", czyli sytuacji, gdy wieczory spędzać będziemy "przy świeczkach". Już w 2010 roku eksperci szacowali, że w 2030 roku możemy być zmuszeni do importowania nawet 30 proc. energii elektrycznej. Mówiąc prościej polskie elektrownie od wielu lat pracują na skraju wydajności, a roztaczana przez władze - wizja "miliona elektrycznych aut poruszających się po polskich drogach do 2025 roku" nie sieje wśród energetyków przerażenia wyłącznie dlatego, że jest absolutnie abstrakcyjna.
Paweł Rygas