Eksperci: Auta elektryczne będą znacznie tańsze, ale jednorazowe
Analitycy z firmy Gartner przewidują wyraźny spadek cen aut elektrycznych w ciągu najbliższych trzech lat. Jednocześnie jednak ostrzegają, że ich naprawa nie będzie opłacalna, a kierowcy będą mieli problemy ze znalezieniem ubezpieczyciela.
Jak poinformował Pedro Pacheco, wiceprezydent ds. badań w firmie Gartner, samochody elektryczne osiągną ceny aut spalinowych już w 2027 roku. Ma to być możliwe dzięki nowym technikom produkcji oraz obniżkom cen baterii.
Jedną z takich technik jest metoda nazwana "gigacasting", polegająca na zastępowaniu spawanych ze sobą elementów samochodu, dużymi, pojedynczymi elementami. Można w ten sposób zamiast 60 elementów, wytworzyć jeden, co przyspiesza czas produkcji oraz obniża koszty (nawet o 20 procent). Metoda od początku jest jednak krytykowana przez wielu ekspertów, zwracających uwagę na mniejszą wytrzymałość takiej konstrukcji oraz brak możliwości wymiany poszczególnych elementów, gdyby któryś był uszkodzony.
Jeśli zaś chodzi o tańsze baterie, to rzeczywiście jest na nie szansa już za trzy lata. Jak informowaliśmy pod koniec minionego roku, firma CALT oraz Stellantis planują wybudować nową fabrykę baterii typu LFP. Ich produkcja jest tańsza niż akumulatorów typu NMC (opartych na drogich pierwiastkach: niklu, manganie i kobalcie), jednak mają one mniejszą gęstość energii, a więc są w stanie zapewnić mniejszy zasięg. Mimo tego, są powszechnie używane przez chińskich producentów, którzy mogą oferować dzięki temu niższą cenę samochodów. Technologia ta jest również systematycznie rozwijana, dzięki czemu stopniowo rosną też oferowane zasięgi.
Gdy przypomnimy sobie zapowiedzi ekspertów oraz zapewniania producentów samochodów sprzed kilku lat, okaże się, że auta elektryczne już kilka lat temu powinny zrównać się cenami ze spalinowymi. Tymczasem tak się nie stało, pomimo tego, że w ciągu kilku ostatnich lat ceny samochodów spalinowych gwałtownie wzrosły. Przykładowo Volkswagen zapowiadał, że elektryczne ID.3 będzie kosztowało tyle, co Golf z dieslem. W momencie premiery elektryka w 2020 roku Golf z dieslem kosztował 80 tys. zł, a w porównywalnej mocowo wersji 150-konnej, 95 tys. zł. Obecnie Golf TDI kosztuje 129 tys. zł lub 138 tys. zł (za mocniejszą wersję), zaś ID.3 to wydatek 180 tys. zł (a i to dzięki ostatniej obniżce).
To już koniec trendu na elektryki? Koncerny mówią o poważnym problemie
Skąd tak duże różnice? Za wzrost cen odpowiada oczywiście szereg czynników w tym inflacja, trwające latami problemy z półprzewodnikami i inne problemy natury geopolitycznej, ale także wyraźny wzrost cen surowców. Globalna firma konsultingowa AlixPartners informowała pod koniec roku 2022, że koszt zakupu materiałów potrzebnych do wyprodukowania jednego samochodu elektrycznego wyniósł 5076 dolarów, czyli aż 2152 dolary więcej niż w roku 2020. Aż 3100 dolarów z tej kwoty to koszty ponoszone w związku z elektrycznym napędem.
W tym samym okresie koszty zakupu materiałów potrzebnych do wyprodukowania jednego samochodu spalinowego wyniosły 1851 dolarów, co oznacza, że były o 376 dolarów większe niż dwa lata temu. Co więcej, liczby te obejmują również produkcję samochodów hybrydowych (bez możliwości ładowania). O ile więc w 2020 roku różnica w cenie surowców potrzebnych do wyprodukowania auta spalinowego i elektrycznego wynosiła 1449 dolarów (wyprodukowanie samochodu elektrycznego kosztowało niemal tyle, ile dwóch samochodów spalinowych), o tyle dziś różnica ta sięga 3225 dolarów, a więc kosztu zakupu materiałów do wyprodukowania jednego auta na prąd jest niemal trzy razy wyższy niż do koszt zakupu surowców potrzebnych do wyprodukowania auta spalinowego.
Jeśli jednak analitycy z firmy Gartner mają rację i tym razem rzeczywiście dojdzie do zrównania cen aut elektrycznych i spalinowych, to i tak pojawią się inne problemy. Jak wskazuje Pedro Pacheco, zabiegi które pozwolą obniżyć koszty produkcji elektrycznych, jednocześnie zwiększą koszty ich napraw. Głównie chodzi o naprawy nadwozia oraz akumulatorów. Zdaniem eksperta te mogą wzrosnąć o nawet 30 proc., co będzie miało poważne konsekwencje.
Elektryki to jednorazówki? Mechanicy nie chcą ich naprawiać
Już teraz bowiem ceny napraw aut elektrycznych są wyjątkowo wysokie i często zdarza się, że nawet stosunkowo nieduże kolizje są traktowane jako szkoda całkowita. To zaczyna rodzić problemy wśród ubezpieczycieli, dla których ubezpieczanie elektryków zwyczajnie nie jest opłacalne. Pacheco zwraca uwagę, że problem ten może się wyraźnie nasilić w najbliższych latach i firmy ubezpieczeniowe będą odmawiać rejestracji aut elektrycznych.
Zdaniem analityków wyraźne obniżenie cen aut elektrycznych to jedyna droga do ich popularyzacji. Jak pokazały ostatnie spadki zainteresowania takimi autami, ich sprzedaż była mocno wspomagana przez rządowe dopłaty. Zakończenie tego typu programów w wielu europejskich krajach, spowodowało załamanie sprzedaży elektryków. Eksperci są zgodni, że aby samochody bateryjne mogły dalej zdobywać popularność i prześcignąć spalinowe, muszą pod każdym względem je przewyższać. Nie wystarczą dopłaty i rozmowy o ekologii.
Bez rządowych dopłat klienci nie chcą samochodów elektrycznych
Firma Gartner przewiduje też, że nie wszyscy producenci elektryków przetrwają najbliższe lata. W najgorszej sytuacji są nowi gracze, tacy jak Lucid, który obniżył swoje prognozy sprzedaży na 2024 rok o 90 proc, a także firma HiPhi, która zawiesiła działalność na pół roku. Jednak nawet i największe koncerny mają problemy. Volkswagen wielokrotnie już wstrzymywał produkcję w swoich fabrykach z uwagi na małe zainteresowanie elektrykami, zaś koncern Stellantis nadal utrzymuje swoją fabrykę w Mirafiori na 50 proc. możliwości, chociaż już miesiąc temu włoski rząd wznowił dotacje do elektryków, co miało uzdrowić sytuację.