Polacy są ponurakami. Fantazję mają tylko... drogowcy
Polacy uchodzą za przytłoczonych realiami życia ponuraków. Widok przechodnia, uśmiechającego się do mijających go na ulicy bliźnich, od razu budzi podejrzenia. Psychiczny? Pijany? Coś brał? Jest jednak grupa społeczna, która w żadnych warunkach nie traci fantazji i dobrego humoru. To drogowcy, zarówno projektanci, jak i wykonawcy oraz późniejsi zarządcy...
Pamiętacie przejście dla pieszych w Przeczycach na Śląsku, prowadzące wprost do rowu wypełnionego wodą? Sugerowaliśmy, że jest ono dziełem kosmitów, dokonujących na mieszkańcach Ziemi niebezpiecznych eksperymentów. Dzisiaj możemy już ujawnić wam bolesną prawdę: niestety, o takim nietypowym usytuowaniu "zebry" zadecydowali jednak ludzie, nasi rodacy.
Podobnie jest w przypadku potężnego słupa, postawionego dokładnie na środku wyjazdu jednej z ulic w miejscowości Trybsz.
Niedawno ponownie odwiedziliśmy tę malowniczo położoną, spiską wieś. I co? No i słup jak stał, tak stoi. Nieuszkodzony, co świadczy o solidności konstrukcji lub o refleksie zmotoryzowanych, którym szczęśliwie udaje się omijać betonową niespodziankę.
Trzeba powiedzieć, że lokalizowanie przejść dla pieszych to coś, co najwyraźniej w sposób szczególny uruchamia wyobraźnię speców od drogownictwa. Oto kolejny przykład, tym razem z Nowego Targu. Z obecności znaku, ostrzegającego przed zbliżaniem się do drogi z pierwszeństwem przejazdu, można wysnuć wniosek, że widoczne na zdjęciu przejście miało stanowić element skrzyżowania. Niestety, krzyżówka prawdopodobnie wypadła z planu, albo całe zadanie zostało podzielone na etapy i na razie jest jak jest, czyli absurdalnie - mamy przejście nikogo przed niczym nie chroniące, zupełnie zbędne.
Przenieśmy się do Krakowa. Tu drogowcy przygotowali sprytną pułapkę na niepełnosprawnych. Na ul. Zawiłej wytyczyli przejście, które z jednej strony ma, owszem, nieco wyszczerbiony, ale prawidłowo wyprofilowany krawężnik. Co z tego, skoro po przeciwnej stronie jest on tak wysoki, że wjazd z "zebry" na chodnik wózkiem inwalidzkim stanowi prawdziwe wyzwanie.
Nowo oddawana do użytku ulica musi być wyposażona w kompletne oznakowanie poziome i pionowe, przewidzianą w projekcie sygnalizację świetlną itp. Nawet wtedy, gdy kończy się w szczerym polu, tak jak ul. Komuny Paryskiej w Krakowie. Kiedyś pewnie zostanie przedłużona, choć do tego czasu znajdujące się na niej linie oczywiście dawno znikną. Będzie trzeba je na nowo namalować. Na razie są nikomu niepotrzebne, ale przepis jest przepisem. I już.
Nieposkromiona fantazja rządzi także ludźmi i instytucjami odpowiedzialnymi za znaki drogowe. I nie chodzi tylko o ich nadmierną obfitość, niejednokrotnie krytykowaną, lecz także o treść. Jesteśmy nadal w Krakowie, przed jedną z miejscowych szkół. Z napisu pod umieszczonym tam (za ogrodzeniem!) zakazem zatrzymywania się, wynika, że owa zacna placówka oświatowa ma... rodziców! Duży szacunek...
Tabliczki umieszczane pod znakami są zresztą często powodem do długich dysput. Co oznacza na przykład informacja: "nie dotyczy mieszkańców", towarzysząca zakazowi wjazdu (ruchu, parkowania, skrętu itp.)? Traktując ją literalnie, wspomniany zakaz obejmuje wyłącznie bezdomnych. Wszyscy pozostali gdzieś przecież mieszkają...
I ostatni punkt naszego przeglądu absurdów drogowych. Oto rondo, gdzieś w Polsce. Zwróćmy uwagę na zbudowaną na jego tarczy zatoczkę parkingową. Do czego ma służyć? Nie wiadomo. Czyżby miała dawać szansę na wytchnienie i zebranie myśli kierowcom, nie bardzo orientującym się w zasadach poruszania się w takich miejscach, prawidłowym sposobie zjazdu z ronda czy sygnalizowania zmiany pasa ruchu?