Polacy jeżdżą szybko, bo chcą odreagować czasy, gdy telepali się furmankami
Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego alarmuje, że pomimo zaostrzenia przepisów i wprowadzenia surowszych kar za ich łamanie, w ostatnim czasie wyraźnie wzrósł odsetek kierowców, którzy przyznają się do przekraczania dopuszczalnej prędkości w terenie zabudowanym. Większość z nich stara się jednak pilnować, by utrzymywać się o te parę kilometrów na godzinę poniżej limitu, który skutkuje natychmiastowym zatrzymaniem prawa jazdy.
Fotoradar albo policyjna "suszarka" pokazała, że tam, gdzie obowiązywało ograniczenie do 50 km/godz., jechałeś 98 km/godz.? Płacisz mandat, inkasujesz punkty i tyle. Boli, ale mówi się trudno. Gdybyś rozpędził się do setki, dodatkowo straciłbyś prawko. A to boli jeszcze bardziej...
Taki smutny los spotkał już ponad 11 tysięcy osób, jednak postawienie uogólniającej tezy, że Polacy jeżdżą za szybko, bez ukazania problemu na szerszym tle i uwzględnienia kontekstu historyczno-kulturowego, byłoby wysoce krzywdzące.
Zacznijmy od tego, co to znaczy: "za szybko"? Prędkość jest pojęciem względnym i zależy od punktu odniesienia. Jej limity nie wynikają z prawa naturalnego, nie zostały wyryte na kamiennych tablicach zesłanych z niebios. Ustanowił je człowiek. Jak rzekliby starożytni: homo homini limitatur... Dlatego zanim przejdziemy do dalszych rozważań odrzućmy zaimek "za" i pozostańmy przy samym przysłówku "szybko".
Polacy jeżdżą szybko, bo chcą odreagować czasy, gdy ich przodkowie telepali się furmankami po kocich łbach i leśnych duktach, a za dzisiejsze wciśnięcie do oporu pedału gazu musiał im wystarczyć świst bata i okrzyk "hej, wiśta wioo!". Czy nie tęsknotą za przyjemnością, jaką daje niczym nieskrępowany, pełny galop należy też tłumaczyć typowo polskie zamiłowanie do ułańskich szarż?
Polacy jeżdżą szybko, bo mają szybkie samochody. Chyba nie po to producent włożył pod maskę ich aut silniki, które pozwalają rozpędzić pojazd do 150 i więcej kilometrów na godzinę, by mieli wstrzymywać się z wykorzystywaniem tych możliwości. Logiczne, nieprawdaż?
Zastanawialiśmy się skąd ta nerwowość, wyprzedzanie przed wzniesieniami, na zakrętach, lekceważenie ciągłych linii i wszelkich ograniczeń prędkości, poganianie nas światłami.
Polacy jeżdżą szybko, bo wbrew stereotypom nie są zakompleksieni. Przeciwnie, niezachwianie wierzą w swoje umiejętności jako kierowców i w refleks, który w razie zagrożenia pozwoli im w porę i bezpiecznie umknąć przed zagrożeniem.
Polacy jeżdżą szybko, bo są ludźmi silnej wiary. Wierzą, że co ma wisieć nie utonie, a wypadki spotykają zawsze innych, obcych.
Polacy jeżdżą szybko, bo pokazują w ten sposób bezsens niektórych ograniczeń. Budowanie nowoczesnej, pokrytej równiutkim asfaltem obwodnicy po to, by poruszać się po niej z prędkością maksymalną nie wyższą niż 70 km/godz. można wręcz uznać za marnotrawstwo pieniędzy publicznych.
Polacy jeżdżą szybko, bo pragną podkreślić, że drogi to szlaki komunikacyjne przeznaczone dla pojazdów silnikowych. Jeżeli chcą się po nich kręcić piesi czy rowerzyści, czynią to wyłącznie na własne ryzyko.
Polacy jeżdżą szybko, bo zmusza ich do tego życie. Chcąc żyć, musisz zarabiać, a pracodawcy wymagają pośpiechu, nawet w branżach, po których tego byśmy się nie spodziewali. Parę miesięcy temu media obiegła wiadomość o kierowcy mercedesa vito, który we Wrocławiu pędził z prędkością 120 km/godz. w miejscu, gdzie obowiązuje ograniczenie do 60 km/godz. Okazało się, że mercedes jest karawanem a kierowca pracownikiem firmy pogrzebowej. Zatrzymany przez policję tłumaczył się, że spieszył się służbowo. Można rzec, że jechał w sprawie nie cierpiącej zwłoki...
Polacy jeżdżą szybko również z pobudek patriotycznych. Niedawno podróżowaliśmy drogą wojewódzka nr 964 z Wieliczki do Dobczyc. Było ciepłe, niedzielne popołudnie. W takich warunkach Niemcy, Austriacy, Holendrzy, jeżdżą powoli, by nie powiedzieć leniwie, zrelaksowani podziwiają krajobrazy i rozkoszują się piękną pogodą - zgodnie z ideą coraz modniejszego na Zachodzie tzw. slow drivingu.
W Polsce jest zupełnie inaczej. Zastanawialiśmy się skąd ta nerwowość, wyprzedzanie przed wzniesieniami, na zakrętach, lekceważenie ciągłych linii i wszelkich ograniczeń prędkości, poganianie nas światłami. Doszliśmy do wniosku, że to przez to, iż jedziemy testowym nissanem na czeskich numerach rejestracyjnych. Każdy z rodzimych kierowców widząc "pepika", czyli, wedle utrwalonej opinii - bojaźliwego ślamazarę - musi, po prostu musi mu udowodnić, kto tu rządzi. Nawet jeżeli sam jedzie zdezelowanym fiatem seicento czy dwudziestoletnim volkswagenem golfem. Tu jest Polska!
Podsumowując: Polaka nie należy krytykować, Polaka trzeba zrozumieć...