72 zabitych na polskich drogach. "Nie ma powodów do histerii" - twierdzi czytelnik
850 wypadków, 72 zabitych, 1081 rannych, 3582 kierowców zatrzymanych za jazdę pod wpływem alkoholu... Bilans długiego majowego weekendu na polskich drogach media nazywają "przerażającym", "straszliwym", tragicznym". Oczywiście każda śmierć jest wydarzeniem tragicznym, straszliwym i przerażającym, proponuję jednak spojrzeć na powyższe dane bez emocji. (*)
Policyjne statystyki obejmują okres od 27 kwietnia do 6 maja, czyli dziesięć dni. Jeżeli zatem podzielimy przytoczone na wstępie liczby przez 10, wyglądają już one nieco inaczej. Na jeden dzień przypada średnio 85 wypadków, około 7 ofiar śmiertelnych, niespełna 110 osób rannych i prawie 360 nietrzeźwych kierujących. W kraju, liczącym 38 mln mieszkańców, po którym jeździ ponad 20 milionów pojazdów mechanicznych.
Wizja utraty prawa jazdy po przekroczeniu setki odstrasza wielu rodzimych ścigantów...
W czasie, gdy seria wolnych od pracy dni i wyjątkowo piękna pogoda zachęciła całe rzesze zmotoryzowanych do bliższych i dalszych wypraw samochodowych i motocyklowych. Dlatego, nie lekceważąc problemów związanych z bezpieczeństwem ruchu drogowego i z pełnym szacunkiem dla ofiar wypadków, uważam, że nie ma powodów do histerii. Ja sam w ciągu kilku pierwszych dni maja pokonałem samochodem około tysiąca kilometrów po Polsce południowo-wschodniej. Oto kilka wniosków z tej podróży...
Po pierwsze - drogi. Przyzwyczailiśmy się do narzekania na ich stan tymczasem naprawdę są już całkiem niezłe. Przynajmniej te, którymi jeździłem i przynajmniej pod względem jakości nawierzchni. I to zarówno ekspresówki, jak i drogi "czerwone", "żółte", czy też zupełnie podrzędne. Zresztą generalnie przyjęło się uważać Podkarpacie czy Lubelszczyznę za "Polskę B", zacofaną i biedniejszą w porównaniu z innymi częściami kraju. Bzdura. Wybierzcie się tam i sami przekonajcie, jak jest naprawdę. Zobaczycie mnóstwo nowych domów, piękne obiekty publiczne, starannie odrestaurowane zabytki, zadbane obejścia, nowoczesne strefy przemysłowe i, jako się rzekło, dobre drogi. Polska w ruinie? Na pewno nie tutaj.
Niestety, wciąż brakuje obwodnic i na długich odcinkach jedzie się przez tereny zabudowane, co nie sprzyja bezpieczeństwu i tempu podróżowania. Za to rozwiązań drogowych przy wjeździe do Lublina czy Rzeszowa nie powstydziłaby się niejedna dużo większa metropolia.
Spostrzeżenie numer 2. Jak czytam, "Policja prowadziła działania kontrolno-prewencyjne "Bezpieczny weekend". Działania trwały do niedzieli, 6 maja, wieczorem. Ostatniego dnia majówki, w niedzielę, na drogi skierowano najwięcej patroli - ponad 5 tys. policjantów ruchu drogowego." Otóż na całej trasie nie spotkałem ani jednego policyjnego patrolu, ani jednego radiowozu. Powtarzam - ani jednego!
Być może policja uznała, że jest bardziej potrzebna gdzie indziej. Na szczęście nie zetknąłem się też z żadną naprawdę niebezpieczną sytuacją na drodze, nie mówiąc o wypadku czy choćby kolizji. Aż dziwne, zważywszy, jak jeżdżą nasi rodacy. A jeżdżą zdecydowanie za szybko, kompletnie nie zwracając uwagi na obowiązujące limity i ograniczenia. Co najwyżej na moment przyhamowują ich nieliczne fotoradary. Dobrze oznakowane, więc tylko frajer lub szaleniec dałby się przez te urządzenia złapać na wykroczeniu.
Nawiasem mówiąc zastanawiam się, jaka prędkość gwarantuje, że na polskiej drodze nie będziesz co chwilę wyprzedzany. Myślę, że na autostradzie jest to 180 km/godz., na zwykłej, prostej drodze jakieś 130-140, a na szosach prowadzących przez wsie 90. Dlaczego nie 100? Bo jednak wizja utraty prawa jazdy po przekroczeniu setki odstrasza wielu rodzimych ścigantów...
Zenon Lasakowski
(*) - list czytelnika