Polski kierowca

Tatuś nauczy cię jeździć

Niedawno w mediach pojawiła się informacja o projekcie rozwiązania, jakiego w Polsce dotąd nie było. Chcesz zdobyć prawo jazdy? Idziesz na kurs, odbywasz jazdy, zdajesz egzamin wewnętrzny w ośrodku szkolenia kierowców i zamiast z instruktorem, możesz szkolić się dalej… z tatusiem albo mamusią. Po co masz stresować się z jakimś obcym nauczycielem i wydawać kasę? Zamiast tego tatuś nauczy cię jeździć, bo przecież z pewnością sam jest mistrzem i prowadzi auto doskonale.

Oczywiście nie należy tak bardzo się ekscytować, bo pomysł ministerstwa jest na razie w powijakach. Jeśli zostanie wprowadzony w życie, to najwcześniej za rok albo i później. Pamiętacie, co miało być z okresem próbnym dla młodych kierowców z zielonym listkiem? Media trąbiły o tym już trzy lata temu i nadal nie zdołano tego wdrożyć. Radzę więc nie napalać się i nie zachwycać zbyt wcześnie. Niemniej jednak warto zastanowić się nad zaletami i wadami proponowanego rozwiązania.

Z góry zaznaczę, że nie jestem całkowicie przeciwny temu pomysłowi. Ma on także pewne zalety. Jeśli już jednak coś robić, to z głową. Racjonalnie. Tak zwane "radosne pomysły" zawsze okazują się wielką klapą. Bodaj 10 lat temu zachwycano się, jak to będzie wspaniale, bo instruktor może brać udział w egzaminie swojego kursanta jako obserwator. No i co? Ilu zdających z tego korzysta? Nie pomyślano, kto ma zapłacić temu instruktorowi za poświęcony czas, za dojazd.

Reklama

Najpierw musisz ukończyć kurs

Warunkiem rozpoczęcia szkolenia z rodzicem powinno być uprzednie odbycie przez kandydata na kierowcę kursu w ośrodku szkolenia i zdanie egzaminu wewnętrznego w tymże OSK. Nie wyobrażam sobie, aby w polskich warunkach rodzic zaczynał uczyć na drogach publicznych zupełnie zielonego potomka, który pierwszy raz zasiada za kierownicą. Po kursie i egzaminie wewnętrznym można zakładać, że delikwent chociaż w elementarnym stopniu panuje nad pojazdem i ma jakieś ogólne pojęcie o przepisach ruchu. Proponowane rozwiązanie ma na celu rozwijanie i doskonalenie umiejętności, oswojenie młodego adepta z samochodem, a nie naukę kierowania od podstaw. Trzeba zresztą być człowiekiem pozbawionym wyobraźni, żeby wyruszyć na miejskie ulice z osobą, której mylą się jeszcze pedały, biegi i nie panuje nawet nad kręceniem kierownicą. No, ale jak wiadomo, ludzi pozbawionych wyobraźni nie brakuje.

Należy sprawdzić tatusia (albo mamusię)

Jeżeli ktoś ma uczyć jazdy albo doskonalić umiejętności swojego potomka za kierownicą, to należałoby sprawdzić, czy sam coś potrafi. Oczywiście wiadomo, że w Polsce domorosłych ekspertów jest całe mnóstwo. W praktyce jednak okazuje się, że tak naprawdę kierowcy wiedzą tylko piąte przez dziesiąte o przepisach ruchu. Często mają też złe nawyki w zakresie pozycji za kierownicą, techniki zmiany biegów itp. Zanim więc pozwolimy tatusiowi bawić się w instruktora-amatora, warto sprawdzić jego rzeczywiste umiejętności. Jak to sobie wyobrażam?

Tatuś (albo mamusia) zgłasza się do WORD i zdaje test komputerowy. Specjalny test dla takich tatusiów, dotyczący głównie pierwszeństwa, wyprzedzania, dozwolonych prędkości. Opłata wynosi np. 25 zł., a więc niewiele. Jeśli tatuś oblał egzamin, to nie ma mowy, aby uczył swojego synusia czy córeczkę. Niech sam się najpierw podszkoli. A poza tym to dopiero wstyd!  Pociecha będzie miała ubaw po pachy, bo tatuś nie zaliczył testów, a jeździ już 15 lat! (oczywiście zawsze można zwalić na to, że testy są głupie, to znane tłumaczenie tych, którzy na testach polegli).

Jeśli tatuś zaliczył test, to wówczas pierwsza jazda ze swoim potomkiem musi odbyć się w towarzystwie egzaminatora. Egzaminator nie będzie wtrącał się, a jedynie obserwował, w jaki sposób rodzic prowadzi szkolenie. Może się przecież okazać, że tatuś jest zbyt nerwowy albo wydaje swojej latorośli polecenia sprzeczne z przepisami ruchu albo ze zdrowym rozsądkiem. Istnieje też możliwość, że mimo ukończenia kursu i zdania egzaminu wewnętrznego syn lub córka zachowują się za kierownicą w sposób nieobliczalny. W takich przypadkach też oczywiście nie powinno być mowy o prowadzeniu szkolenia przez rodzica. Taka jazda sprawdzająca z egzaminatorem niech kosztuje 75 zł. Łącznie rodzic musi więc wydać 100 zł na zaliczenie testu sprawdzającego teoretycznego i praktycznego. To chyba nie tak wiele? Mam nadzieję, że nie będziecie żałować stówy dla swojego dziecka?   

Specjalna polisa ubezpieczeniowa

Jeśli rodzic i jego potomek zaliczyli test sprawdzający, to wówczas ten pierwszy powinien wykupić specjalną polisę ubezpieczeniową OC oraz NW. Myślę, że firmy ubezpieczeniowe byłyby w stanie przygotować taką polisę np. o nazwie "Szkolenie". Ile ona będzie kosztowała to już nie zależy ode mnie, ale od towarzystw ubezpieczeniowych.

Polisa taka jest konieczna, albowiem  warto pamiętać, że jeśli pojazdem kieruje osoba nie mająca do tego uprawnień, ubezpieczyciel ma pełne podstawy do odmowy wypłaty odszkodowania w razie wypadku lub kolizji. Co więcej, należy w taryfikatorze mandatów wprowadzić punkt: prowadzenie szkolenia przez rodzica bez ważnego specjalnego ubezpieczenia OC - 2000 zł. W taryfikatorze punktów karnych odpowiednio 10 punktów. Wspominam o tym dlatego, że jak wiadomo wielu polskich kierowców nie lubi wydawać kasy i dlatego w naszym kraju 2 miliony samochodów nie mają ważnego OC. Tym bardziej można więc przypuszczać, że nie będą chcieli kupować dodatkowej polisy licząc na to, iż "może jakoś się uda".

Oczywiście warunkiem prowadzenia szkolenia jest posiadanie przez rodzica własnego auta. Co więcej, podczas takiej rodzinnej edukacji samochód musi być odpowiednio oznakowany magnetyczną tabliczką na dachu, podobną do "L-ki" nauki jazdy (poniżej moja propozycja). Chodzi nie tylko o ostrzeżenie innych kierowców, ale także wskazanie policjantom takiego auta, aby mogli dokonać sprawdzenia polisy OC. Rzecz jasna za brak tabliczki również mandat i punkty karne.

Już widzę to oburzenie czytelników i zarzuty, że znowu namawiam do karania i prześladowania biednych kierowców. Jeśli jednak ktoś chce korzystać z ułatwień, to niech spełni pewne warunki. Traktujmy się poważnie. A może inaczej: wyobraźcie sobie, że w wasze auto wjeżdża jakiś samochód prowadzony przez rozkoszną córeczkę Karynę albo utalentowanego synusia Sebusia, właśnie szkolonego przez tatusia - mistrza kierownicy. Rozwala wam pół pojazdu, a wy sami lądujecie w szpitalu. Chcecie mieć kłopoty z odszkodowaniem? Dochodzić przed sądem należności na naprawę auta i własne leczenie? Bo tatuś powie, że krzyczał "stój, hamuj", ale pociecha się zdenerwowała i nie posłuchała. A synek lub córeczka oświadczą, że przecież oni się dopiero uczą...

Stworzenie zagrożenia w ruchu drogowym kończy szkolenie

Jeśli młody kandydat na kierowcę w obecności tatusia lub mamusi stworzy zagrożenie, tzn. nie ustąpi pierwszeństwa innemu pojazdowi, przejedzie za sygnalizator ze światłem czerwonym, nie ustąpi pierwszeństwa pieszemu, ominie pojazd, który zatrzymał się przed pasami albo co gorsza spowoduje kolizję lub wypadek, natychmiast traci prawo do takiego szkolenia z rodzicem. Od tej pory ma obowiązek odbywać jazdy wyłącznie w obecności instruktora. Skoro rodzic nie potrafił temu zapobiec to znaczy, że takie szkolenie jest niebezpieczne dla innych.

Co więcej, należy wprowadzić przepis określający, że osoba kierująca pojazdem w ramach szkolenia z rodzicem ponosi pełną odpowiedzialność za swoje czyny, że jest traktowana jak każdy inny kierujący. Chcesz szkolić się z rodzicem? To musisz także poczuwać się do odpowiedzialności za to, co robisz. Nie można stworzyć sytuacji, w której dzieciak będzie czuł się kompletnie bezkarny.

Ponadto szkolenia nie wolno realizować na autostradach ani na drogach ekspresowych. Samochód powinien być wyposażony w dodatkowe lusterko dla rodzica siedzącego na prawym fotelu.

Dlaczego tylko rodzic?

Już czytałem wypowiedzi, że szkolić powinien móc każdy, kto ma prawo jazdy, a nie tylko rodzic. Czyli także starszy brat, wujek, chłopak albo dziewczyna (w zależności od upodobań) itd. Nie, temu jestem zdecydowanie przeciwny! Zakładam bowiem, może naiwnie, że rodzice darzeni są jednak przez dzieci jakimś respektem, a poza tym 18-latek z reguły jest jeszcze uzależniony od rodziców finansowo. Zacznie rozrabiać, pajacować, to rodzice mogą przykręcić kurek od kasy. Wyobraźcie sobie natomiast, że 19-latek uczy 18-latka jazdy samochodem. Obaj zazwyczaj myślą jeszcze bardzo infantylnie, za to mają skłonności do brawury, popisywania się przed sobą. Nie przesadzajmy. Patrzmy realnie.

Bo zagranicą jest tak cudownie

Te argumenty wciąż są przytaczane jako rzekomy dowód na to, że w innych krajach taki system funkcjonuje i nie czyni żadnej szkody. To prawda, tylko że tu jest Polska... Wiecie, co to znaczy? W wielu innych krajach, jak np. w Norwegii kierowcy mają głęboko wpojone poczucie dyscypliny. Jak widzą ograniczenie prędkości do 50 km/h, to nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, by jechać szybciej. Co więcej, jeśliby taki ktoś się trafił, inni natychmiast dzwonią na policję.

Poza tym, co tu ukrywać, w wielu krajach zachodnich tradycje motoryzacyjne sięgają dużo dalej niż w Polce. Warto o tym pamiętać. Już w latach 70. ub. wieku Francuzi, Anglicy czy Niemcy mieli całą sieć autostrad, tysiące kilometrów takich dróg, a w Polsce było ich raptem około 300 km. To właśnie dlatego wielu Polaków nie umie jeździć po autostradach i wyczynia tam dzikie harce. To jest kwestia tej kultury motoryzacyjnej, która przechodzi z pokolenia na pokolenie. Dotyczy to zresztą nie tylko autostrad.

Polacy mają od dawna wpojoną niechęć do wszelkich przepisów, ograniczeń, zakazów, a zarazem niespotykaną zdolność do ich lekceważenia i omijania. Można się więc spodziewać, że wprowadzenie takiego systemu rodzinnego szkolenia kierowców da okazję do różnych nadużyć i kombinacji.

Poza tym nasuwa zasadnicze pytanie: skoro w Polsce jest tylu słabych kierowców, którzy popełniają kardynalne błędy, a co gorsza maja skłonność do brawury i notorycznego lekceważenia przepisów, a także do chamstwa i agresji - to czy takie osoby mogą szkolić swoje dzieci? Czy te rodzinne szkolenia będą odbywać się na zasadzie:

- Tato, nie mogę tutaj skręcić, bo jest zakaz...

- Dawaj synku, przecież nie widać żadnego radiowozu, skręcaj śmiało!

Oczywiście nie zakładam, że wszyscy rodzice mają takie podejście i są pozbawieni rozumu, ale na pewno znajdzie się wcale niemała grupa różnych zwolenników bezstresowego wychowania.

Dajmy szansę mądrym

Mimo wszystkich obaw i wad związanych z tym pomysłem nie przekreślam go całkowicie. Po pierwsze dlatego, że lubię nowoczesność, nie jestem zwolennikiem biurokratycznego, urzędniczego sposobu myślenia.

Po drugie, w Polsce sporo osób i tak jeździ bez prawa jazdy. Jedni je utracili za punkty, za nadmierną prędkość albo za alkohol, a inni w ogóle nie uzyskali uprawnień do kierowania pojazdami. W tym kraju za jazdę bez "prawka" grozi realnie tylko mandat w wysokości 500 zł, a więc niektórym bardziej opłaca się co jakiś czas go zapłacić, niż zdawać egzaminy i zmuszać się do jakiegoś wysiłku intelektualnego, bo myślenie i nauka przychodzą im z trudem.

Po trzecie, polscy kierowcy, którzy mają prawo jazdy, często stwarzają na drogach bardzo poważne zagrożenie. Wyprzedzanie na trzeciego, bezczelne spychanie z drogi pojazdów nadjeżdżających z przeciwka, omijanie pojazdów na przejściach i rozjeżdżanie pieszych, a przy tym często wręcz żenująco denna znajomość kodeksu drogowego. W takim stanie rzeczy, jeśli na drogach pojawi się trochę więcej nieudaczników w towarzystwie tatusia jako "instruktora", niewiele to zmieni.

Wielokrotnie już pisałem, że w Polsce trzeba gruntownie zmienić przepisy ruchu drogowego (maksymalnie je uprościć), a także przebudować system szkolenia i egzaminowania. Można przepuszczać, że ministerstwo zapowiadając takie zmiany chce przypodobać się kierowcom, co ma istotne znaczenie zwłaszcza po ostatnich podwyżkach OC. Ja to rozumiem, bo nie ma nic odkrywczego w tym, że każda władza zabiega o swój elektorat. Tyle tylko, że ewentualna realizacja tego pomysłu powinna odbyć się po konsultacji z prawdziwymi ekspertami, a nie ministerialnymi urzędnikami albo jakimiś działaczami różnych stowarzyszeń i tym podobnych tworów.

Jeżeli chcecie zrobić coś naprawdę dobrego, to przygotujcie to starannie, uwzględnicie wszystkie możliwe obejścia i nadużycia, skonsultujcie to z wybitnymi fachowcami, policjantami, egzaminatorami, instruktorami, prawnikami. Z ludźmi, którzy na co dzień mają do czynienia zawodowo z ruchem drogowym. Jeśli tego nie zrobicie, wysmażycie kolejny bubel prawny, stworzycie mnóstwo zamieszania i za chwilę będziecie musieli poprawiać własny projekt.

Myślę, że dla wielu mądrych młodych ludzi i mądrych rodziców warto otworzyć furtkę pozwalającą na takie rodzinne szkolenie. Być może dzięki temu początkujący kierowcy będą jeździć lepiej i bezpieczniej. Przecież mądry rodzic zdaje sobie sprawę, jakie to ważne, by nauczyć swoje dziecko myślenia za kierownicą. Bądźmy jednak szczerzy: nie wszyscy rodzice są tacy mądrzy i cały problem polega na tym, by tych niemądrych odłączyć od możliwości takiego szkolenia.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy