Strefa zamieszkania, czyli niebezpieczne partactwo
Przestałem się już dziwić, że wiedza na temat przepisów ruchu drogowego u dużej części polskich zmotoryzowanych jest - delikatnie mówiąc - nie najlepsza.
Przestałem się dziwić, że osoby, które dopiero co otrzymały prawo jazdy, mylą wyprzedzanie z wymijaniem, nie odróżniają strefy ruchu od strefy zamieszkania, znaku "droga jednokierunkowa" od znaku "nakaz jazdy prosto". Przestało mnie szokować, że media, publikując różne informacje o ruchu drogowym, popełniają masę błędów, podobnie jak kierowcy. Jak to jest jednak możliwe, że również drogowcy, czyli - przynajmniej w założeniu - specjaliści, też popełniają kardynalne błędy? No cóż, okazuje się, że bylejakość, partactwo, niesolidność, brak profesjonalizmu - to coraz powszechniejsze polskie cechy narodowe. Muszę niestety wydać taką opinię, jeśli widzę znaki drogowe D-40 czyli "Strefa zamieszkania" umieszczane w głupi, bezmyślny sposób.
25. znajomym kierowcom pokazałem znak D-40 i prosząc, aby wskazali wszystkie wymogi obowiązujące kierującego po minięciu tegoż znaku. Wśród kierowców poddanych mojej sondzie było 6 osób, które maja prawo jazdy krócej niż rok.
Przepraszam, że nabijam się ze znajomych, może jestem wredny, ale muszę zacytować ich "mądre" odpowiedzi:
- No, to jest znak, który wskazuje drogę osiedlową chyba... - odpowiada koleżanka Klaudia, która trzy miesiące temu zdała egzamin.
- To jest "znak teren zabudowany" - odpowiedź pana, który ma prawo jazdy od 8 lat.
- To jest strefa zamieszkania - odpowiada kolega, doświadczony kierowca. Nareszcie pierwsza prawidłowa odpowiedź, a zatem ciągnę dalej:
- A czy w tej strefie piesi mogą chodzić po jezdni?
- Nie, no co ty, po jezdni? Po chodniku, jezdnia jest dla samochodów.
Następnie atakuję pytaniem swoją kuzynkę, która ma prawo jazdy już 10 lat.
- Wiesz, co to za znak?
- No, to jest... uwaga szkoła? Tak?
No cóż rodziny się nie wybiera, a poza tym mam nadzieję, że ona tego nie przeczyta, bo woli raczej plotkarskie newsy.
Okazało się, że tylko jedna osoba potrafiła bezbłędnie wymienić wszystkie przepisy dotyczące strefy zamieszkania.
Najważniejszym bez wątpienia przepisem w strefie zamieszkania jest umożliwienie pieszym swobodnego poruszania się po każdej części drogi, w tym także po jezdni, jeśli taka jest wydzielona. Bo wcale nie musi istnieć wyodrębnienie jezdni i chodnika. Tym bardziej nie muszą i nie powinny być wyznaczane w strefie zamieszkania jakiekolwiek przejścia dla pieszych.
Pieszy nie ma więc obowiązku zwracania uwagi na poruszające się w tej strefie pojazdy, może iść środkiem jezdni, a obowiązkiem kierowcy jest ustąpienie mu w każdej sytuacji pierwszeństwa.
Ponadto dopuszczalna prędkość jest ograniczona do 20 km/h. Postój pojazdu dozwolony jest natomiast tylko w miejscach do tego wyznaczonych.
Są to bardzo mądre przepisy, których celem jest ochrona pieszych na drogach w pobliżu domów mieszkalnych. Tam właśnie mogą poruszać się przechodnie, dzieci grać w piłkę (nawet na jezdni), a pojazdy obsługujące budynki (śmieciarki, meblowozy, samochody dostawcze), a także ratownicze (straż pożarna, pogotowie) powinny mieć zapewniony niczym nie utrudniony dojazd do posesji.
To oczywiście w polskich warunkach tylko wymarzona teoria.
Niestety, radosna twórczość wspomnianych wcześniej drogowców, a także administracji osiedli powoduje, że znak D-40 umieszczany jest na drogach, na których nie powinien nigdy się pojawić. Innymi słowy, na normalnych jezdniach, przebiegających wprawdzie w pobliżu osiedli mieszkaniowych, ale nie mających wiele wspólnego z typowymi strefami zamieszkania.
Postanowiłem zrobić eksperyment, aby przekonać się, jak to działa i jak reagują kierowcy na obecność pieszego w takiej bezmyślnie wyznaczonej strefie zamieszkania, z jaką prędkością tu jeżdżą. Do tego celu skorzystaliśmy z wypożyczonego miernika radarowego. Statystą był zaś młody, wysportowany człowiek, bo zakładaliśmy, że będzie musiał szybko uciekać z jezdni.
Okazało się, że prędkość pojazdów wynosiła około 50-60 km/h. Już pierwszy kierowca, który nadjechał, zaczął głośno wyrażać klaksonem swoje niezadowolenie, a następnie przez okno krzyknął w stronę pieszego:
- Spadaj stąd baranie, ślepy jesteś? Co mi tu łazisz po jezdni!
Podobnie reagowali niemal wszyscy zmotoryzowani. Jedni pukali się w czoło, inni wygrażali, jeszcze inni bluzgali rynsztokowymi wyzwiskami. Pomijam już poziom intelektualny kierowanych do pieszego wypowiedzi, a także kulturę osobistą ich autorów, bo w Polsce podobne i jeszcze gorsze odzywki są na drogach (i nie tylko) codziennością.
Żaden z kierowców nie zwrócił jednak uwagi na mijany znak "strefa zamieszkania". Przypuszczam, że większość nie wiedziałaby zresztą, co on oznacza. Potwierdza to moja wcześniejsza sonda.
Pomyślałem sobie, że za karę w roli tego nieszczęsnego statysty powinien wystąpić dyrektor Zarządu Dróg albo podobnej instytucji, która postawiła tutaj znak D-40. Dowiedziałby się wówczas prawdy o sobie.
Z jednej strony kompletna indolencja sporej części kierowców i ostentacyjne lekceważenie znaków. Z drugiej strony głupota tych, którzy te znaki tu umieścili. To bardzo groźna mieszkanka. "Na szczęście" piesi jeszcze gorzej znają kodeks drogowy niż kierowcy, a zatem wielu z nich nie wie, jakie uprawnienia daje im strefa zamieszkania. A pozostali pewnie kierują się zdrowym rozsądkiem i nie pchają pod samochody kierowane przez polskich mistrzów szos, w obawie o swoje życie i zdrowie.
Wszystko to razem tworzy typowo polską degrengoladę. Mimo to apeluję do służb drogowych i administracji osiedli, by znaki D-40 umieszczać z głową, czyli kierując się rozsądkiem. Na drogach, na których są oddzielone od siebie jezdnia i chodnik, a tym bardziej na takich, na których wymalowane są przejścia dla pieszych, znaku D-40 być nie powinno.
Jeśli chcemy zadbać o bezpieczeństwo pieszych na lokalnej drodze, to postawmy znak "ograniczenie prędkości" do 20 km/h. Tylko czy nasi mistrzowie kierownicy go zauważą? A jeśli nawet, czy będą go respektować? To chyba retoryczne pytanie.
Polski kierowca
TUTAJ MOŻESZ SPRAWDZIĆ SWOJĄ WIEDZĘ Z PRZEPISÓW RUCHU DROGOWEGO.