Ken Block nie żyje. Słynny kierowca zginął w tragicznym wypadku. Miał 55 lat
Kierowca rajdowy, kaskader, snowboardzista, współtwórca Hoonigan Industries i marki DC Shoes, ojciec Gymkhany zginął przygnieciony przez skuter śnieżny.
Tragiczną wiadomość potwierdza oficjalne oświadczenie zespołu Hoonigan opublikowane na Instagramie:
Biuro szeryfa Wasatch County w stanie Utah poinformowało, że Block jeździł na skuterze śnieżnym około godziny 14 w poniedziałek, najechał na strome zbocze, spadł z maszyny i został przez nią przygnieciony. Służby ratownicze stwierdziły zgon na miejscu.
W oświadczeniu Hoonigana czytamy:
Ken Block był jednym z najsłynniejszych kierowców rajdowych na świecie, startującym na najwyższym poziomie od połowy lat 2000. Wielokrotnie stawał na podium. Brał udział również w innych aktywnościach, takich jak motocross, snowboard i skateboard. W ciągu ostatnich kilku lat został też gwiazdą mediów społecznościowych, zdobywając miliony fanów na całym świecie.
To, co potrafił zrobić z samochodem, nie mieściło mi się w głowie. W 2008 r. zaskoczył wszystkich pomysłem na widowiskowe wydarzenie, w którym jako kierowca pokonywał tor usiany różnego rodzaju przeszkodami - jak jeździec na zawodach hippicznych. Od tamtej pory kolejne edycje Gymkhana Grid przyciągnęły przed ekrany miliony fanów szybkiej i bardzo efektownej jazdy.
Ken mocno angażował się też w rallycross, zarażając swoją pasją rodzinę – w 2022 r. z żoną Lucy i 15-letnią córką Lią wystartowali trzema rajdówkami w sezonie zawodów American Rally Association Championship. On ukończył zmagania na drugiej pozycji, żona – na 9., a córka była 12. Lię wsadził za kółko gdy miała zaledwie 13 lat.
W połowie 2021 roku związał się z Audi i wraz z niemieckim producentem promował elektromobilność za kierownicą Audi S1 Hoonitron, inspirowanego legendarnym Audi Sport Quattro S1, które w przeszłości zdominowało wyścig Pikes Peak.
Poznałem Kena podczas jednej z prezentacji motoryzacyjnych gdzieś w okolicy 2012 r. Był przesympatycznym facetem, opowiadającym z iskrą w oku o pomysłach na najbardziej zakręcone zadania w Gymkhanie, które czasem okazywały się absolutnie niewykonalne. I o tych, które początkowo wydawały się absolutnie niemożliwe do pokonania, ale dzięki uporowi Kena i jego ekipy, a co za tym idzie, niezliczonym próbom, udawało się je w końcu zaliczyć i uwiecznić na filmie.
Zaimponował mi swobodą, z jaką prowadził swojego Forda Fiestę po torze zainscenizowanym na zaśnieżonym stoku narciarskim gdzieś pod Sankt Petersburgiem. Lekkość jego ruchów i precyzja, z jaką prowadził rajdówkę, na centymetry wpasowując się między kolejne drzewa i ustawione na torze przeszkody, nie mieściła mi się w głowie. I było widać, że to co robi, sprawia mu ogromną frajdę. A to chyba w życiu jest najważniejsze.
***