Ważny wyrok w sprawie zdjęć z fotoradarów. Chodzi o wskazanie kierującego
Właściciel pojazdu nie ma obowiązku podawania żadnych innych danych osoby, której powierzył pojazd, niż tylko jej imię i nazwisko. Takie wnioski płyną z wyroku i postanowienia sądu w Zielonej Górze. GITD i policja domagała się ukarania pana Emila - znanego szerzej jako "Łowca Fotoradarów" - za odmowę przekazania danych kierującego. Obie sprawy to kolejny dowód na dramatycznie niską jakość polskiego prawa.
Spis treści:
Emil Rau - "Łowca fotoradarów" - jest znany chyba wszystkim kierowcom w Polsce. Dzięki jego determinacji w zwalczaniu fotoradarowej patologii, jak śmiało nazwać można okres, w którym maskowane śmietnikami fotoradary stanowiły fundament gminnych budżetów, w styczniu 2016 roku straże miejskie straciły możliwość korzystania z tych urządzeń. Jeśli uzmysłowimy sobie, że rocznie generowały one przychody na poziomie nawet 300 mln zł, okaże się, że - w ogromnej mierze za sprawą medialnej krucjaty Emila - w kieszeniach kierowców zostały do dziś dnia dobre 2 mln zł.
Nie oznacza to jednak, że w momencie gdy gminy straciły możliwość łatania budżetów pieniędzmi upolowanych kierowców, działania Emila przestały mieć znaczenie. Obecnie ma on już za sobą ponad 50 spraw sądowych, w ramach których systematycznie demaskuje dramatycznie niską jakość polskiego prawa.
Sąd o wskazywaniu komu powierzyłeś pojazd - policja i GITD wyłudzają dane?
O dwóch takich sprawach opowiadałem na kanale youtubym "Motoprawda". Obie łączy jasne stanowisko sądu w Zielonej Górze, co do - znienawidzonego przez kierowców - art. 78.4 Prawa o ruchu drogowym, który stanowi, że:
Właściciel lub posiadacz pojazdu jest obowiązany wskazać na żądanie uprawnionego organu, komu powierzył pojazd do kierowania lub używania w oznaczonym czasie, chyba że pojazd został użyty wbrew jego woli i wiedzy przez nieznaną osobę, czemu nie mógł zapobiec.
Chodzi o dwie sytuacje, w których - na mocy wspomnianego art. 78.4 Pord - o wskazanie kierującego pojazdem występowały GITD i Policja. Pierwsza ze spraw, w której zarzucano Emilowi, że "wbrew obowiązkowi nie wskazał na żądanie uprawnionego organu (Głównego Inspektora Transportu Drogowego) komu powierzył pojazd" zakończyła się wyrokiem uniewinniającym. Druga, dotycząca podobnego zarzutu ze strony Policji - 26 kwietnia bieżącego roku zakończyła się na etapie postanowienia sądu, który w zachowaniu obwinionego "nie dopatrzył się znamion wykroczenia".
Musisz wskazać kto prowadził. Wystarczy imię i nazwisko
Uściślijmy - Emil Rau jest właścicielem firmy transportowej, której flota liczy kilkadziesiąt pojazdów. W każdym z omawianych przypadków - na wezwanie policji czy GITD - podawał imię i nazwisko osoby, której powierzył pojazd, systematycznie odmawiał jednak wskazania takich danych, jak np. adres zamieszkania czy chociażby pesel kierowcy. "Obwiniony" argumentował swoje zachowanie brakiem podstawy prawnej do takiego działania. W obu przypadkach sąd przychylił się do jego stanowiska.
Jak czytamy w uzasadnieniu wyroku i postanowieniu sądu - zgodnie z art. 96 par 3 kodeksu wykroczeń karze grzywny podlega ten, kto wbrew obowiązkowi nie wskaże na żądanie uprawnionego organu komu powierzył pojazd do kierowania lub używania w określonym czasie. Sąd wskazał, że wykroczenie popełnić można na dwa sposoby:
- poprzez działanie (odmowa udzielenia wskazania),
- poprzez zaniechanie działania (np. brak odpowiedzi na pismo).
Zachowanie Emila nie może być jednak rozpatrywane na żaden z tych sposobów, bowiem - wbrew opinii GITD czy Policji - za każdym razem wskazywał, komu udostępnił samochodów podając imię i nazwisko kierującego. "Obwiniony" wzbraniał się jedynie przed podaniem innych danych kierowcy, jak chociażby pesel czy miejsce zamieszkania - z powodu braku podstawy prawnej do udzielenia takich informacji. Argumentował przy tym, że nie ma obowiązku prowadzenia ewidencji osób, którym powierza pojazd do prowadzenia, a gromadzenie takich danych byłoby sprzeczne z RODO. W obu sprawach sąd przychylił się do takiej argumentacji stwierdzając, że brakuje podstawy prawnej do żądania od właściciela pojazdu podawania jakichkolwiek innych danych niż imię i nazwisko kierowcy.
Jak wskazuje wykładnia językowa, pod słowami "komu" i "osoba" kryje się co najwyżej wskazanie imienia i nazwiska danego człowieka. Brak jest natomiast podstawy prawnej dla stanowiska GITD, jakoby poprzez znamię ustawowe "komu" można by rozumieć także inne dane osoby takie jak jej adres, data i miejsce urodzenia itp. - czytamy w uzasadnieniu postanowienia sądu.
Podsumowując - sąd dwukrotnie przychylił się do argumentacji obwinionego, z której jasno wynika, że na właścicielu pojazdu nie ciąży żaden inny obowiązek, niż wskazanie imienia i nazwiska osoby, która prowadziła pojazd. Przekazanie jakichkolwiek innych danych jest wyłącznie dobrą wolą właściciela pojazdu i - paradoksalnie - może być niezgodne z prawem dotyczącym ochrony danych osobowych (RODO).
Obwiniony w pełni sprostał nałożonemu na niego obowiązkowi ustawowemu, wskazał bowiem osobę, której powierzył pojazd w określonym czasie - kwituje sąd.
Prawo znów pisane na kolanie? Sąd w Zielonej Górze nie ma wątpliwości
Część czytelników zarzuci mi pewnie, że cytując wyrok i postanowienie sądu namawiam do składania fałszywych zeznań. Teoretycznie istnieje przecież prawdopodobieństwo, że właściciel pojazdu ma wśród znajomych chociażby pana Jana Kowalskiego, któremu cyklicznie powierza własny samochód. Przypominam jednak, że takie działanie jest nielegalne i podlega co najmniej karze grzywny. Co więcej, w Polsce nie ma prawa precedensu, więc pod argumentami, na jakie powołuje się sąd z Zielonej Góry, niekoniecznie podpiszą się też inni sędziowie.
Dalej - przestrzeganie przepisów, w tym ograniczeń prędkości, służy podniesieniu poziomu bezpieczeństwa na naszych drogach, a kierowcy, którzy łamią prawo, powinni być surowo karani. A żeby nie stać się obiektem zainteresowania policji czy GITD, wystarczy po prostu stosować się do wymogów prawa.
Pragnę jednak zwrócić uwagę na szerszy problem - dramatycznie niskiego, by nie użyć słowa amatorskiego - poziomu tworzonych w Polsce przepisów.
Jak zauważa sam sąd - gdyby ustawodawca domagał się od właściciela innych danych, niż tylko imię i nazwisko - powinien był dać temu jasny wyraz w treści cytowanego art. 78 pkt 4 Prawa o ruchu drogowym.
Na dowód sąd przywołuje tu brzmienie art. 65. par. 1 kodeksu wykroczeń, w którym czytamy, że karze grzywny podlega ten, kto wprowadza w błąd organ państwowy lub instytucję upoważnioną z mocy ustawy do legitymowania:
- co do tożsamości własnej lub innej osoby,
- co do swego obywatelstwa, zawodu, miejsca zatrudnienia lub zamieszkania
Przykładowo, porównując treść art. 96 par 3. k.w. z brzmieniem art. 65. par. 1 k.w. łatwo można zauważyć, że istotnie tam, gdzie ustawodawca domaga się od osoby podania konkretnych danych, takich jak np. miejsce zamieszkania, wyraźnie stanowi o tym w przepisie kodeksu wykroczeń - argumentuje sąd.
Mówiąc wprost, na etapie tworzenia art. 78 prawa o ruchu drogowym wystarczyło sprecyzować, o jakie dane (np. adres zamieszkania) chodzi. Nikt na to nie wpadł, w efekcie czego - zgodnie z fundamentalnymi zasadami prawa - jego zapisy muszą być rozstrzygane na korzyść "obwinionych".
W uzasadnieniu wskazuje na to sam sąd, który argumentuje że przy odkodowywaniu przepisu materialnoprawnego, odstąpienie od wykładni językowej może nastąpić wyłącznie "jednokierunkowo", czyli prowadzić do "węższego" rozumienia interpretowanego przepisu. Oznacza to, że każda wątpliwość co do intencji prawodawcy powinna być rozpatrywana na korzyść obwinionego.
Stąd też za niedopuszczalne uznać należy rozszerzenie zakresu pojęć wyjątkowych na niekorzyść oskarżonego - czytamy w uzasadnieniu.
***