Motocyklista doprowadził do groźnego wypadku. Przez uprzejmość innego kierowcy?

Czasami w odruchu zwykłej życzliwości chcemy komuś pomóc, ułatwić jazdę, czy włączenie się do ruchu. Niestety los bywa bardzo przewrotny i taka uprzejmość – chociaż bez naszej winy – może przekształcić się w ciąg niebezpiecznych zdarzeń.

Tragiczne zdarzenie na przejściu dla pieszych

Taki pechowy przypadek dotknął 34-letniego Marcina Z. pracującego jako kurier w jednej z firm w województwie warmińsko-mazurskim. Jadąc ulicami jednego z niewielkich miasteczek, zauważył Pawła S. - kuriera innej firmy, który właśnie dostarczył przesyłkę i chciał wycofać swoim busem z powrotem na ulicę. Marcin Z. postanowił ułatwić manewr koledze po fachu - zatrzymał się i błysnął mu światłami.

W trakcie gdy kurier pomału cofał, do przejścia dla pieszych znajdującego się między dwoma pojazdami, doszła 28-letnia Kaja S. prowadząca swojego 6-letniego syna i bez wahania na to przejście wkroczyła. Kobieta nie zwracała uwagi ani na busa Marcina Z., ani na manewrujący samochód Pawła S. Paweł dostrzegł ją i na wszelki wypadek zatrzymał swoje auto.

Reklama

W tym czasie drogą z pierwszeństwem nadjechał ze znaczną prędkością 29-letni Kamil G. na swoim motocyklu marki Kawasaki. Mężczyzna ten zamieszkiwał kilka ulic dalej. Widział białego busa stojącego przed przejściem dla pieszych, ale nie miał najmniejszej ochoty zatrzymywać się i czekać. Poruszając się z prędkością ok 80 km/h przystąpił do omijania pojazdu z lewej strony. Motocyklista nie widział kobiety z dzieckiem na przejściu, bo widoczność zasłonił mu bus Marcina Z. Marcin Z. usłyszał ryk silnika motocykla i rozumiejąc, że za chwilę dojdzie do wypadku zaczął trąbić klaksonem i machać w kierunku przechodzącej kobiety. Ta w ogóle nie zareagowała.

W momencie, kiedy motocyklista zbliżał się do drugiego busa, nagle przed jego pojazdem znalazła się kobieta z dzieckiem. Uderzył w nich, przygniatając Kaję S. do tylnych drzwi pojazdu. Na skutek wypadku chłopiec doznał na szczęście niegroźnych obrażeń i potłuczeń a także rozerwania mięśnia uda. Natomiast u kobiety stwierdzono pęknięcie podstawy czaszki, złamanie miednicy i rozerwanie trzewi.

Zawinił motocyklista, ale winny czuje się też kierowca busa

Oczywiście wina motocyklisty w opisywanej sytuacji jest bezsporna. Jadąc ze znaczną prędkością przez lokalne skrzyżowanie, przy braku dostatecznej widoczności, podjął omijanie pojazdu stojącego przed przejściem dla pieszych. Nie wiedział, co dzieje się na przejściu i z jakiego powodu bus przed nim stoi. Świadkowie zeznali, że Kamil G. znany był z upodobań do agresywnej jazdy, a ryk jego motocykla w miasteczku słychać było niemal codziennie.

Pewne wątpliwości budzi jednak zachowanie kobiety prowadzącej dziecko. Czy mądry rodzic, kierujący się wyobraźnią, wejdzie na przejście dla pieszych bez stałej obserwacji sytuacji na drodze? Fakt, że na przejściu ma pierwszeństwo, nie oznacza, że nie może nagle nadjechać skrajnie nieodpowiedzialny kierujący, który za nic ma przepisy ruchu drogowego. I taki niestety pojawił się w tej sytuacji. Co więcej, piesza nie zareagowała na sygnały podawane przez Marcina Z., który usiłował ją ostrzec przed niebezpieczeństwem.

Sam kierowca busa był po wypadku w ciężkim szoku. Przecież tuz przed jego samochodem rozegrał się dramat i zarzucał sobie, że nieświadomie doprowadził do sytuacji, która była jedną z części składowych całego zdarzenia. "Gdybym nie przepuszczał tego kolesia, tylko pojechał sobie, nic by się nie stało" - tłumaczył po fakcie policjantom. Ja uważam, że nie należy myśleć w ten sposób i obwiniać siebie. Bez wątpienia sprawcą wypadku jest motocyklista, a nie Marcin Z. Oczywiście każdy z nas powinien poczuwać się do odpowiedzialności za swoje czyny, ale w tej sytuacji winny był tylko motocyklista. 

Czy kierowca busa mógł zagrodzić drogę motocykliście?

Niektórzy świadkowie zdarzenia, a także dwóch kolegów Marcina Z. sugerowało, że powinien był on skręcić gwałtownie koła w lewo i ruszyć, blokując drogę motocykliście. Jak oszacowali biegli, Marcin Z. mógł dostrzec motocyklistę w lusterku wstecznym w odległości 69 metrów. Ustalono również, że motocyklista poruszał się z prędkością 82 km/h, a to oznacza, że w ciągu sekundy pokonywał 22,4 metra.

A zatem od chwili dostrzeżenia motocyklisty (najpierw usłyszał z tyłu ryk silnika motocykla, a dopiero potem zobaczył jednoślad w lusterku) do zaistnienia wypadku upłynęło 3,08 sekundy. Czy w tym czasie można było w ogóle coś zrobić? Samo skręcenie kół w lewo zajęłoby co najmniej 1,5 sekundy. Do tego dochodzi jeszcze ruszenie samochodem. A przecież Marcin Z. potrzebował co najmniej sekundę, aby w ogóle zorientować się w sytuacji.

A pomijając już te aspekty, gdyby Marcin Z. rzeczywiście ruszył i zablokował drogę motocykliście, trudno ocenić, jak sprawa by się zakończyła. Jakich obrażeń doznałby motocyklista oraz czy służby nie uznałyby, że chęć ochrony pieszych nie upoważniała kuriera do narażenia zdrowia i życia motocyklisty, przez co mógłby być uznany za sprawcę przestępstwa, jakim jest doprowadzenie do wypadku drogowego.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wypadki drogowe | motocyklista
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy