Kierowca twierdzi, że nie widział zakazu. Powinien dostać mandat czy nie?
Przepisy i znaki drogowe dotyczące parkowania są bardzo często przez polskich kierowców lekceważone. Dlatego właśnie możemy napotkać samochody zaparkowane na przejściach dla pieszych, blokujące chodniki, stojące na trawnikach. Pokutuje zasada „przecież muszę gdzieś zaparkować”. Prawdą jest, że zwłaszcza w centrach dużych miast brakuje miejsc do parkowania, ale każdy kierowca powinien się z tym liczyć.
Czy niezauważenie znaku zwalnia z jego przestrzegania?
Pewien kierowca zaparkował swoje auto po lewej stronie jezdni. Oprócz samochodu tego pana stały tam jeszcze inne pojazdy, ale zwrócone w przeciwnym kierunku:
Na nieszczęście dla kierowcy, na miejscu pojawiła się straż miejska, która ukarała go mandatem. Kierowca odwołał się od mandatu twierdząc, że "przecież nie mógł widzieć znaku zakazu, bo parkował podjeżdżając z innej strony". Ponadto argumentował, iż zasugerował się tym, że po tej stronie jezdni zaparkowanych było kilka innych pojazdów. Czy taki argument może być usprawiedliwieniem?
Oczywiście nie! Gdyby stosować sposób myślenia tego kierowcy, to należałoby przyjąć, że każdy kierowca, który zaparkuje po lewej stronie jezdni, jest zwolniony z zakazu wyrażonego znakiem B-36 "zakaz zatrzymywania się". Byłby to oczywiście absurd. Wspomniany kierowca sam przyznał, że widział tył jakiegoś okrągłego znaku, ale jednocześnie oświadczył: "To znaczy, że co? Miałem iść 50 metrów i sprawdzać jaki to znak?"
A taki był właśnie obowiązek tego kierowcy. Widząc plecy okrągłego znaku powinien przypuszczać, że może to być "zakaz zatrzymywania się". Jeżeli nie miał takiej pewności i nie chciało mu się przejść kilkudziesięciu metrów to powinien zrezygnować z parkowania w tym miejscu.
Rzecz jasna nie jest racjonalnym argumentem obronnym okoliczność, że inni kierowcy też tam zaparkowali. Każdy odpowiada za siebie. W rezultacie sąd rozpatrujący tę sprawę podwyższył kierowcy grzywnę do 150 zł (mandat nałożony zaocznie przez straż miejską wynosił 100 zł). Sąd uznał, że argumentacja wspomnianego kierowcy jest całkowicie bezzasadna, a jego postępowanie świadczy o braku należytej staranności, którą to starannością powinien kierować się we własnym interesie.
Gdzie nie można się zatrzymywać za znakiem B-36?
Warto też zwrócić uwagę, że opisany wyżej kierowca popełnił również kolejny błąd – ustawił swoje auto lewymi kołami na chodniku.
Przypomnę, że "zakaz zatrzymywania się" obowiązuje po tej stronie drogi, po której jest umieszczony i zabrania zatrzymywania pojazdu na jezdni, na chodniku, a także częściowo na jezdni i na chodniku. Wyjątek stanowi sytuacja, kiedy to pod znakiem umieszczona jest tabliczka z napisem "nie dotyczy chodnika".
Kiedy można zatrzymać się po lewej stronie jezdni?
Art. 49 ust. 1 pkt. 7 ustawy Prawo o ruchu drogowym) stanowi:
Zabrania się zatrzymywania pojazdu (...) na jezdni przy jej lewej krawędzi, z wyjątkiem zatrzymania lub postoju pojazdu na obszarze zabudowanym na drodze jednokierunkowej lub na jezdni dwukierunkowej o małym ruchu.
Wynika stąd, że nigdy nie wolno zatrzymywać się po lewej stronie jezdni poza obszarem zabudowanym.
Zatrzymanie po lewej stronie jest dozwolone na jezdniach jednokierunkowych, oczywiście pod warunkiem, że na takiej jezdni nie ma po lewej stronie znaku zakazującego zatrzymywania się.
Na jezdniach dwukierunkowych zatrzymanie pojazdu po lewej stronie jest dozwolone tylko wówczas, gdy jest to jezdnia o małym ruchu. Autorzy tego przepisu nie określili, co oznacza pojęcie "mały ruch", ale należy przyjąć, że są to jezdnie osiedlowe, a nie te ruchliwe, położone w centrach miast.
Trzeba jednak pamiętać, że parkowanie pojazdu, po lewej stronie jezdni dwukierunkowej stwarza również pewne niedogodności. Jeżeli przed nami zaparkuje ciężarówka albo chociażby duży bus, to wyjazd z takiego miejsca i włączenie się do ruchu będą utrudnione, a niekiedy nawet niebezpieczne. Mając kierownicę po lewej stronie trudno nam będzie upewnić się, czy nie nadjeżdża jakiś pojazd. Jeżeli wysuniemy się za daleko, możemy doprowadzić do kolizji.
A wracając do opisanego na wstępie kierowcy, który odwoływał się od mandatu w wysokości 100 zł do sądu, nasuwa się smutny wniosek. Oczywiście każdy kierowca, który jest przekonany, że policjant czy strażnik miejski błędnie uznał jego winę, ma prawo odwołać się od takiej decyzji i nawet powinien to zrobić, a nie dla "świętego spokoju" przyjmować mandat. Tyle tylko, że trzeba wówczas oprzeć się na racjonalnych i zgodnych z obowiązującymi przepisami argumentach. W przeciwnym razie można się tylko ośmieszyć i otrzymać większą grzywnę, a do tego niepotrzebnie zajmować czas wymiaru sprawiedliwości.