Czy da się oszukać odcinkowy pomiar prędkości? Każdy może użyć tej metody
Polscy kierowcy, znani raczej z luźnego podejścia do przepisów, wymieniają się w mediach społecznościowych sposobami na to, jak „oszukać” odcinkowy pomiar prędkości. Da się to zrobić? Oczywiście. Czy ma to sens? Kompletnie żadnego.
Lubimy kombinować i walczyć z systemem. Oczywiście, większość kierowców stara się prowadzić tak, by nie narażać się na mandat, szczególnie w miejscach objętych odcinkowym pomiarem prędkości, przed którym trudno uciec.
Jak działa odcinkowy pomiar prędkości?
Przypomnijmy, na danym odcinku drogi stoją dwie bramki z kamerami - jedną na wjeździe na odcinek, a drugą na wyjeździe. Pierwsza kamera rejestruje czas wjazdu, a druga wyjazdu wyliczając w ten sposób, z jaką średnią prędkością pokonał odcinek dany pojazd. Jeśli średnia prędkość jest wyższa o ponad 10 km/h od narzuconego ograniczenia, właściciel pojazdu może spodziewać się mandatu. Każdy odcinek objęty pomiarem jest odpowiednio oznakowany informacją o kontroli radarowej (znaki D-51a - początek odcinka pomiarowego i D-51b - koniec odcinka pomiarowego). Według stanu na 20 marca 2024 roku, w Polsce pracuje w sumie 59 odcinkowych pomiarów prędkości i planowane są kolejne. Jak podaje serwis nawiexpert.pl, najdłuższy odcinkowy pomiar prędkości liczy 14 km i znajduje się na drodze ekspresowej S7 w powiecie białobrzeskim, najkrótszy ma 0,9 km i zlokalizowany jest na drodze nr 78 w miejscowości Gorzyce.
Jak polscy kierowcy próbują oszukać odcinkowy pomiar prędkości?
Pomijając fakt, że znaczne, o więcej niż 10 km/h, przekraczanie prędkości, jest po prostu niezgodne z przepisami - nawet jeśli wg naszej oceny tzw. bezpieczna prędkość na danym odcinku mogłaby być wyższa niż sugerują to znaki. Jednym z patentów, który stosują niektórzy jest nielegalne zakrywanie tablic rejestracyjnych. Na portalach internetowych sprzedawane są np. specjalne nakładki na tablice, które zmieniają ciąg liter i cyfr tak, by wprowadzić w błąd operatorów badających przypadki przekroczenia prędkości. To oczywiście zabronione, bowiem uznawane jest za celowe działanie i karane mandatem w wysokości 500 zł. Do tego na koncie kierowcy pojawi się aż osiem punktów.
Legalnym, ale zupełnie bezsensownym sposobem na oszukanie odcinkowego pomiaru prędkości jest zatrzymanie się na danym odcinku lub zjazd z niego, jeśli jest taka możliwość. Oczywiście, mowa tu o przypadku, gdy zatrzymanie auta jest możliwe - nie mówimy tu o znacznym zwolnieniu np. na autostradzie czy zatrzymaniu się na pasie awaryjnym. Np. nieuzasadniony postój na autostradzie może nas kosztować 300 zł i jeden punkt. Z kolei tamowanie ruchu to wykroczenie, które jest karane mandatem w wysokości od 50 do 500 zł. Jeśli zorientowaliśmy się, że być może nasza średnia prędkość na danym odcinku mogła być zbyt wysoka zwykle wystarczy zwolnić nieco poniżej ograniczenia, by nie martwić się mandatem. Oczywiście, mówimy to o delikatnym przekroczeniu prędkości, co z uwagi np. na gapiostwo może się przecież zdarzyć. Rozpędzanie się znacznie powyżej limitu tylko po to, by później mocno zwolnić lub kompletnie się zatrzymać nie dość, że jest niebezpieczne, to zwyczajnie nie ma sensu.
Najlepszym sposobem na to, by nie martwić się tym, czy dostaniemy mandat czy nie, jest jazda zgodna z ograniczeniami, szczególnie, że sam operator systemów mierzenia prędkości zwraca uwagę, że urządzenia ustawione są tak, by nie zapisywać przekroczeń do 10 km/h. Aby mieć pewność, ze jedziemy w zgodzie z przepisami można np. skorzystać z tempomatu.