Uprzejmość kierowców bywa zbędna...

Czy uprzejmość na drodze może być zbędna? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie. Jednak list naszego czytelnika udowadnia co innego.

Czy nie mając pierwszeństwa można przejechać przed innym samochodem, jeśli jego kierowca daje nam wyraźne znaki ręką? W normalnej jeździe jak najbardziej, a na egzaminie?

Oddajmy głos naszemu czytelnikowi:

"Mój egzamin rozpoczął się o godzinie 13.30. Miłe powitanie w sali, przedstawienie się egzaminatora itd.. Później egzamin teoretyczny, test wstępny (próbny - nieoceniany) służący do zaznajomienia się z obsługą tej niby klawiatury, choć ona w żadnym procencie jej nie przypomina. Pomijając mój stres i fakt, że pytań do testów (487 pytań) nauczyłem się (czyt. zaznajomiłem) na kilkanaście godzin przed egzaminem, to wszystko byłoby dobrze.

Reklama

Zdawałem egzamin w dwóch kategoriach "A" i "B". Na "A" pytania przeczytałem kilka razy i stwierdziłem że nie będę się ich uczył, bo bardziej zależało mi na "B". Tych się uczyłem około tygodnia, czyli codziennie po kilka, a w ostatnich dniach przed egzaminem po kilkanaście godzin. Co najciekawsze - test w symulatorze komputerowym zaliczyłem z wynikiem pozytywnym w nocy tuż poprzedzającej egzamin. Od razu wydrukowałem sobie protokół z "egzaminem ukończonym z wynikiem POZYTYWNYM"!

Błąd - zbyt szybko się tym cieszyłem, choć jeszcze do testów w WORD nie przystąpiłem. Miałem egzamin teoretyczny i praktyczny w tym samym dniu z obu kategorii ("A" i "B"). Wierzyłem, że zdam i nie chciałem czekać po kilka miesięcy na praktyczny egzamin po zaliczeniu najpierw teoretycznego - stwierdziłem, że egzamin to loteria.

Egzaminator wydawał się nawet bardzo sympatyczny i miły, nie powiewało od niego chłodem i nie dawał po sobie poznać, że zależy mu na tym, żeby kogoś "oblać". Jednak z pięciu osób zostało nas tylko czworo, ja byłem przedostatni, czyli trzeci w kolejce, ponieważ moje nazwisko zaczyna się na literę "s".

Po godzinie siedzenia na ławce przed ośrodkiem przyszła kolej na mnie. Wyciągnąłem dowód, grzecznie podałem go egzaminatorowi, który swoim wzrokiem spojrzał na mnie jakby mnie porównywał do rysopisu jakiegoś mordercy, ale cóż przystąpiłem do pokazywania mu co i gdzie jest pod maską i do czego to w ogóle służy.

Wszystko pokazałem i delikatnie położyłem maskę przyciskając ją do dołu, żeby nie trzaskać, choć instruktor uczył mnie, żeby z ok. 30cm ją upuścić (byłem świadkiem jak egzaminator słownie zwraca na to uwagę). Przyszła pora na sprawdzanie świateł. Rozpocząłem chyba tradycyjnie jak wszyscy od "postojówek" (światła pozycyjne) poprzez mijania, drogowe, aż przy drugim obejściu wokół samochodu przyłożyłem rękę pod tylną tablicę rejestracyjną i co? Podświetlenie nie świeci - zaraz zgłosiłem to egzaminatorowi, który jednak stwierdził, że to nieistotne i mam kontynuować sprawdzanie.

Sądziłem, że może to być pułapka na egzaminowanych, lecz stwierdziłem że on tutaj decyduje i wsiadłem do samochodu gotowy do jazdy. Poustawiałem fotel, lusterka itd. zachowując oczywiście kolejność. Pan instruktor wyszedł z samochodu i powiedział, że za moment przyjdzie i będziemy kontynuować egzamin. Czekałem chyba 5 minut, aż przyszedł.

Dał znak do jazdy, lecz nie wsiadł do samochodu. I się zaczęło. Noga mi drżała, ale poszło dobrze. Cofanie bezbłędnie, góreczka bezbłędnie, zatrzymanie obok egzaminatora na wyciągnięcie ręki również bezbłędnie.

I pojechaliśmy "na miasto". Pierwsze było zawracanie na krzyżówce, później rondo i już wkrótce parkowanie (przodem skośne) - te wszystkie elementy poszły mi bezbłędnie.

Następna krzyżówka (wyjeżdżam z podporządkowanej) najpierw grzecznie czekam, a za mną jakiś "marnypopis" gazuje bmw e316 i w pewnym momencie stwierdziłem, że czekam około 2 min, ale nie szło wyjechać. W końcu to godzina, o której większość ludzi kończyła pracę, więc przez to taki wzmożony ruch. Siedziałem w tym samochodzie i już myślałem że "oblałem", bo w pewnej chwili kierowca bmw ominął mnie lewym pasem popatrzył, popatrzył i tak przepraszam za powiedzenie "przybutował" (czyt. gwałtownie przyspieszył, "spalił gumę"), że na ulicy przede mną było mało co widać.

Ale przełknąłem tę zniewagę i stwierdziłem, że mu się śpieszyło, choć bałem się, czy już nie zakończę egzaminu. Co mnie zdziwiło, instruktor był tego samego zdania, jak później mi powiedział.

Pojechaliśmy dalej, aż na jednym ze skrzyżowań kazał mi skręcić w lewo. Skrzyżowanie dróg miało sygnalizatory świetlne. Byłem pierwszy w kolejce do przejazdu, bo przede mną nikt nie został. Mogę powiedzieć, że zostałem ostatni po tej stronie, który nie przejechał na drugą stronę lub w bok, ale nie jedyny, bo za mną stało jeszcze kilka samochodów. To skrzyżowanie ma w sobie dwie takie wysepki, przez które trzeba przejechać, lecz ja musiałem przepuścić samochody jadące z przeciwka.

Samochody stojące za mną jeszcze przed włączeniem zielonego sygnału w momencie jego zapalenia pojechały zaraz za mną i zablokowały tym samym przejazd do przecinającej prostopadle ulicy. Dwa samochody jadące z przeciwka chciały skręcić za mną w lewo, ale uniemożliwiły im to samochody stojące za mną przed sygnalizatorem, które wjechały prosto za mną na środek skrzyżowania. Ja stałem prawidłowo. I w końcu zablokowała się krzyżówka.

Jadący z przeciwka zauważył ten fakt i nie wjechał na krzyżówkę, dając mi znak ręką do przejazdu, więc ja dłużej nie czekając i będąc do tego manewru przygotowany ruszyłem i przejechałem przed tym samochodem i uprzejmym kierowcą z myślą, że postąpiłem dobrze.

I w tej chwili egzaminator mnie zapytał: "Co pan zrobił?", a ja mu odpowiadam, że po dogadaniu się z kierowcą jadącym z przeciwka, po otrzymaniu znaku ręką, przejechałem jednoznacznie odblokowując i umożliwiając przejazd innym uczestnikom ruchu.

Po tym manewrze prowadził mnie już prosto najkrótszą drogą do WORD-u. Nie wiedziałem, czy zdałem, czy nie, a on mi mówi i opowiada, co zrobiłem źle, rysuje mi tę krzyżówkę i, co najbardziej mnie później można powiedzieć "dobiło", powiedział mi, "że do końca egzaminu pozostało mi tylko 5 minut, a mój egzamin kończy się z wynikiem negatywnym poprzez wymuszenie pierwszeństwa przejazdu". "No, to jak, piszemy protokół?" Tak, oczywiście - powiedziałem.

I w ten sposób przez często spotykany błąd egzaminowanych WORD bogaci się o moje ciężko zarobione 116 PLN.

I sam już nie wiem, bo z wielu ust usłyszałem, że dobrze zrobiłem, a z wielu - że popełniłem błąd. Teraz w kasie WORD-u przybyło 116 PLN, a ja czekam grzecznie na kolejny egzamin za 48 dni."

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: egzamin | instruktor | WORD | samochody
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy