Prawo jazdy czyli egzaminacyjny bajzel
W ubiegłym roku zmieniły się zasady egzaminu teoretycznego na prawo jazdy. Ponieważ właśnie zapowiadane są zmiany tych zmian, może to ostatni moment, żeby ocenić je i zobaczyć, co przez ten czas się zmieniło. Już sama częstotliwość użycia słowa "zmiana" w poprzednich zdaniach wskazuje, że te zmiany były mocno, hm...nieprzemyślane? Posłuchajcie...
Dla młodych i szczęśliwych, którzy tego nie pamiętają: przed styczniem ubiegłego roku na egzamin teoretyczny należało wykuć odpowiedzi na blachę. Zdawało się na tzw. małpę. Tzw. testy to był zbiór powszechnie znanych pytań, na przykład pytanie 11 - odpowiedź b i c. I tyle. Ani treść pytania, ani odpowiedzi dla uczących nie miały żadnego znaczenia. Pytanie 11, odpowiedź b i c. Tyle, to była wystarczająca wiedza, żeby zdać egzamin teoretyczny. Jak mawiał jeden z dyrektorów WORD-u, średnio inteligentnej małpie nauczenie się tego zajmowało dwa wieczory. Zdolniejszej wystarczał jeden. (Tutaj znajdziesz testy na prawo jazdy)
Było oczywiste, że należało to zmienić, dlatego w styczniu ubiegłego roku weszły w życie nowe przepisy. Ryzyka żadnego nie było, gdyż poprzedni system był tak zły, że jakakolwiek zmiana i tak musiała być zmianą na lepsze. Wprowadzono system radykalnie inny, gdyż de facto egzamin teoretyczny został zlikwidowany, a w jego miejsce powstał teoretyczno-praktyczny koszmarek, który mamy do dziś. Efekt również był natychmiastowy - wyniki zdawalności były tak fatalne, że powiało lekką grozą.
Największą zmianą było to, że egzaminowany nie zna pytań, na które musi odpowiadać. Każdemu zagadnieniu towarzyszy filmik lub zdjęcie. Kandydat na kierowcę najpierw odpowiada na ogólne pytania z przepisów ruchu drogowego, potem jest pula pytań specjalistycznych, odpowiednia do określonej kategorii. Na każde pytanie jest tylko jedna poprawna odpowiedź, a do wcześniejszych pytań nie ma powrotu. Są zagadnienia ważniejsze, wyżej punktowane i takie, za które można uzyskać mniej punktów. Przy czym, żeby egzamin zdać, trzeba mieć ponad 90 procent poprawnych odpowiedzi. Ciekawostką jest fakt, że większość, która oblewała, była tuż poniżej tego progu.
To właśnie ta nowa forma egzaminowania była dla wielu przyszłych kierowców przyczyną porażki, tym bardziej, że nikt nie był do niej przygotowany i nikt tak naprawdę nie wiedział jak to będzie wyglądało. Sądzono powszechnie, że (wzorem ubiegłych lat) zmiany za pięć dwunasta zostaną odwołane i wszystko będzie po staremu. Generalnie wszyscy czekali do ostatniej chwili na rozwój wydarzeń. I tak jak do 19 stycznia ubiegłego roku szkoły nauki jazdy przeżywały oblężenie a WORD-y egzaminowały nawet do późnych godzin nocnych, tak potem wszystko zamarło.
Czyli typowy polski bałagan i prowizorka. Właściwie początek bałaganu, bo zaczęły funkcjonować na rynku dwa konkurencyjne systemy egzaminowania: w jednych WORD-ach mieliśmy egzamin przygotowany przez Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych, w innych przez Instytut Transportu Samochodowego. Jak można się domyślać, dosyć szybko powstał ostry spór między tymi firmami, który w pewnym momencie dotarł aż do organów ścigania. Szybko też pojawiły się spekulacje, który system jest bardziej przyjazny dla egzaminowanego i w którym łatwiej jest zdać. Warto dodać, że ani system PWPW, ani ITS, a mówimy przecież o egzaminie państwowym na prawo jazdy, nie był w żaden sposób objęty nadzorem państwa. Ministerstwo tłumaczyło, że w obu przypadkach egzamin jest zgodny z przyjętymi wytycznymi, więc nie ma powodu do obaw.
Oczywiste było, że taka sytuacja nie może trwać długo. Od lutego wszystkie WORD-y korzystają z systemu PWPW. Powstała jedna baza pytań (około 2300), które zostały przesłane do akceptacji Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju, a stamtąd do konsultacji w ITS. Pytania mają znowu być powszechnie znane. Tak sprawa wygląda na dziś.
Czy nowy sposób egzaminowania się sprawdził? Lepszy od poprzedniego jest na pewno, bo, jak już wcześniej powiedziałem, nic gorszego, niż było wcześniej, trudno sobie wyobrazić.
Nadal są jednak wątpliwości. Pierwsza dotyczy wprowadzenia do pytań testowych zdjęć i klipów video. Elementów, które moim zdaniem uzasadniają twierdzenie, że nie jest to już egzamin teoretyczny. Niby bowiem bada się wiedzę egzaminowanego, ale jednocześnie trochę próbuje się tę wiedzę odnieść...No właśnie, do czego? W zamyśle twórców egzaminu do konkretnych sytuacji drogowych, a to już jest jak najbardziej praktyka. No, w najlepszym razie trochę ciężkostrawny mix teorii z praktyką.
Pomysłodawcy egzaminu chwalili się, że filmiki przedstawiają realne sytuacje drogowe w czasie rzeczywistym i z perspektywy kierowcy (czyli znowu jak najbardziej praktyka).
Otóż nic błędszego, jak mawiał znajomy major, bo już od czasu "Misia" wiadomo, że prawda czasu a prawda ekranu to dwie różne rzeczy. Temu, co dzieje się na ekranie monitora podczas egzaminu, brakuje jednej podstawowej cechy: kontekstu drogowego.
Na egzaminie w obecnej formule z nagła, w ciągu kilkudziesięciu sekund, jesteśmy wrzucani w rozmaite sytuacje drogowe: widzimy skrzyżowanie ruchliwych ulic i musimy odpowiedzieć na jakieś pytania, dotyczące tego miejsca, nagle przenosimy się poza miasto, gdzie musimy zastanowić się, jaka jest dopuszczalna prędkość poza obszarem zabudowanym, a stamtąd np. na uliczki osiedlowe. Za chwilę zaś przejeżdżamy w lesie przez przejazd kolejowy. Padają pytania o dozwolony poziom alkoholu we krwi, o działanie ABS, plus jeszcze coś z zakresu pierwszej pomocy.
To nie jest w najmniejszym stopniu sytuacja realna. Jadąc samochodem wiem, skąd ruszam: miasto, wieś, parking przy centrum handlowym; mniej więcej wiem, którędy będzie przebiegała trasa podróży. Jadąc autostradą nie oczekuję raczej, że ktoś zajedzie mi drogę. Wyjeżdżając z parkingu pod blokiem, nie spotkam przejazdu kolejowego, nie bardzo też muszę wiedzieć, jak działa ABS. Wystarczy, że mam to wszystko gdzieś w tzw. tyle głowy. Jeśli jestem trzeźwy, to nie myślę, jaki jest dozwolony poziom alkoholu we krwi i nie muszę w danej chwili zastanawiać się, ile ładunek może wystawać poza obrys samochodu, skoro go nie wiozę.
Jazda została pocięta na krótkie epizody i fragmenty, wymieszana, przy czym nikt nie zadał sobie trudu, żeby to sensownie poskładać.
Rozmawiałem kiedyś na ten temat ze znanym psychologiem transportu dr. Andrzejem Markowskim, który uważa, że taki system egzaminowania nie ma nic wspólnego ze sprawdzaniem wiedzy o przepisach ruchu drogowego. Jego zdaniem w ten sposób możemy sprawdzić co najwyżej, jak ktoś zachowuje się w sytuacji stresu. I tylko tyle.
Może to właśnie jest przyczyną niskiej zdawalności? Czy można było lepiej? Pytanie do fachowców, ale wydaje mi się, że na przykład filmowanie przejazdu jedną, losowo wybraną drogą (pewnie powinna być dość urozmaicona) od punktu A do B i co jakiś czas zadawanie pytań w wybranych miejscach, byłoby dużo lepsze.
Pytanie też, do czego te wizualizacje w ogóle służą? Wiele zdjęć i klipów robi wrażenie zrobionych na siłę, bo nic nie wnoszą do zadawanego pytania. Czasem wręcz wyglądają tak, jakby po prostu miały wypełniać puste miejsce. Weźmy np. takie pytanie: "Czy używanie opon zimowych w okresie letnim jest zakazane?" Czy jakakolwiek ilustracja wnosi cokolwiek do tego pytania? Niektóre zagadnienia trudno jest sensownie zilustrować: jeśli zapytamy, czy wolno przejeżdżać przez podwójną ciągłą linią, to cokolwiek byśmy nie pokazali, odpowiedź ciągle brzmi tak samo. Czyli przerost formy nad treścią? Czasem na pewno tak. Poza tym pewne sytuacje są tak pokazane, że trudno je jednoznacznie zinterpretować...
Pomysłodawcy dotychczasowej formy egzaminu chcieli, by stał się on atrakcyjniejszy, nowocześniejszy i skorzystali z powszechnie obecnie stosowanych narzędzi. Nie sądzę jednak, żeby zbyt długo zastanawiali się, po co to wszystko. Trochę na zasadzie: zdjęcie jest fajne, filmik będzie jeszcze fajniejszy niż suche pytanie, będzie kolorowo, będzie się ruszało, więc to zróbmy. Tylko jaki to ma sens?
Pewnie już wkrótce się tego dowiemy. Nie w momencie kiedy dostaniemy kolejny raport z tzw. zdawalności, lecz ze statystyk wypadkowych. To one odpowiedzą na pytanie, czy egzamin jest skuteczny czy znowu będzie wymagał zmiany. A może o to właśnie chodzi, aby cały czas coś zmieniać?
Tomasz Bodył
Autor jest dziennikarzem TVN Turbo
SPRÓBUJ ZDAĆ EGZAMIN NA PRAWO JAZDY. TUTAJ ZNAJDZIESZ TESTY.