Śmierć na drodze? Obalamy popularne mity!

Blisko sześciu miesięcy potrzebowała Komenda Główna Policji na opracowanie szczegółowego raportu dotyczącego stanu bezpieczeństwa na polskich drogach w 2015 roku.

Dokument wreszcie ujrzał światło dzienne, a jego lektura nie pozostawia złudzeń, co do tego, że stosowana do tej pory wobec kierowców metoda kija wyczerpała swoją formułę. By osiągnąć kolejną zauważalną poprawę, rządzący będą musieli "sypnąć" zmotoryzowanym marchewki. Ściślej - dużo marchewek!

Zacznijmy od dobrych wiadomości. W minionym roku doszło na polskich drogach do 32 967 wypadków - o 5,7 proc. mniej niż przed rokiem. Biorąc pod uwagę, że w tym czasie przybyło u nas, co najmniej, 700 tys. samochodów osobowych wynik należy uznać za sukces. O zagęszczającym się ruchu świadczy chociażby liczba 362 265 kolizji drogowych - o 1,8 proc. wyższa niż w 2014 roku.

Reklama

Umiarkowanym optymizmem napawają statystyki dotyczące zdarzeń w skutkach najtragiczniejszych. W zeszłym roku zginęło na polskich drogach 2938 osób, czyli aż o 12,5 proc. mniej niż dwa lata temu! O 6,5 proc. (do 39 778) zmniejszyła się też liczba rannych. Umiarkowany sukces przypisywać można niekonstytucyjnym - przypomnijmy - przepisom pozwalającym policjantom zatrzymywać prawo jazdy na drodze, w przypadku przekroczenia prędkości powyżej 50 km/h w obszarze zabudowanym.

Na tym jednak dobre wiadomości się kończą. Głębsza analiza raportu dowodzi, że dalszą zdecydowaną poprawę w zakresie bezpieczeństwa ruchu drogowego uzyskać możemy wyłącznie modernizując przestarzałą infrastrukturę.

Największą grupą powodującą wypadki drogowe są oczywiście kierujący pojazdami. W zeszłym roku odpowiadali oni za spowodowanie 27 307 tego typu zdarzeń, co stanowi niemal 83 proc. ogółu. W tym przypadku - wbrew panującej opinii - główną przyczyną tragedii nie było wcale "niedostosowanie prędkości do warunków" ale "nieprzestrzeganie pierwszeństwa przejazdu".

W zeszłym roku "wymuszenie" było powodem 7235 wypadków, zbyt wysoka prędkość - 6807. Zakładając oczywiście, że nikt o zdrowych zmysłach (świadomie) nie przyczynia się do spowodowania tragedii, śmiało założyć można, że za większość tych zdarzeń odpowiada sama sieć drogowa. Liczba wypadków drogowych (również tych ze skutkiem śmiertelnym) skokowo maleje wraz z podnoszeniem się rangi danej drogi. Nawet biorąc pod uwagę długość poszczególnych odcinków, najmniejsze prawdopodobieństwo wypadku i śmierci towarzyszy zmotoryzowanym na drogach ekspresowych i autostradach, gdzie prędkości są przecież najwyższe! Reasumując - gdyby kolizyjne, nieintuicyjne, skrzyżowania zastąpić bezkolizyjnymi liczba wypadków w Polsce spadłaby - co najmniej - o 1/4!

Na tym jednak nie koniec. Trzecią pod względem liczby (15,2 proc. ogółu) przyczyną wypadków drogowych jest w Polsce "nieprawidłowe zachowanie wobec pieszego". Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że aż w 57,5 proc. wypadków śmiertelnych z udziałem pieszego do zdarzenia dochodzi poza obszarem zabudowanym! W tym miejscu wypada dodać, że "najechanie na pieszego" jest najczęstszą przyczyną śmierci na polskich drogach. W ubiegłym roku w ten sposób zginęło aż 906 osób, czyli 30,8 proc. wszystkich ofiar śmiertelnych!

Idąc dalej - mimo, iż większość z wszystkich rodzajów wypadków (aż 71,8 proc.) wydarzyła się na obszarze zabudowanym, to w wyniku zdarzeń mających miejsce w obszarze niezabudowanym zginęło więcej osób. Ściślej - śmiertelność poza obszarem zabudowanym jest aż trzykrotnie wyższa! Winę za taki stan rzeczy zrzucać można na wyższe prędkości "poza miastem" i dłuższy czas potrzebny na przybycie służb ratunkowych, ale to tylko jedna strona medalu. Drugą, która odgrywa w tym przypadku kluczową rolę, są same drogi. Gdyby przenieść główne potoki ruchu z wąskich dróg dwukierunkowych jednojezdniowych na autostrady i, w większości odizolowane od ruchu pieszego, drogi ekspresowe, liczba ofiar śmiertelnych spadłaby o co najmniej 15 proc!

Reasumując? Rządzący powinni zakasać rękawy i skupić się na jak najlepszym wykorzystaniu środków przeznaczonych na modernizację infrastruktury. Tylko przebudowując przestarzałą i przepełnioną sieć drogową (czego nie uda się nam dokonać bez wsparcia ze strony UE) będziemy mogli wydostać się z ogona stawki europejskich krajów o najniższej śmiertelności w zdarzeniach drogowych.

PS. Słowa "zakasać rękawy" oznaczają w tym przypadku faktyczne wzięcie się do roboty, a nie próbę rozliczenia nieudolności poprzedników. W kwestii rozbudowy dróg ostatnie 10 lat przyniosło Polsce więcej inwestycji niż poprzednie pół wieku, tak więc, przynajmniej na tym polu, byłaby to, po prostu strata czasu. Na to, biorąc pod uwagę liczbę ofiar, nie możemy już sobie pozwalać!

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy