Prokuratura zajmie się kolizją samochodu Andrzeja Dudy
Krakowska prokuratura sprawdzi, czy istniało zagrożenie dla bezpieczeństwa osób przewożonych w prezydenckiej limuzynie, która najechała na betonowy separator oddzielający jezdnię od torowiska tramwajowego. Do zdarzenia doszło we wtorek.
Limuzyna BMW z Andrzejem Dudą i jego żoną na pokładzie, na moście Powstańców Śląskich przy ulicy Starowiślnej w Krakowie najechała na tzw. separator oddzielający pas jezdni od torowiska tramwajowego. Separator został wyrwany z mocowań, a koło uszkodzone - komputer pokładowy w samochodzie wskazał spadek ciśnienia powietrza w przednim prawym kole. Andrzej Duda przesiadł się do innej limuzyny i kontynuował podróż do Bochni. Nikomu nic się nie stało.
Postępowanie w sprawie wykroczenia drogowego prowadzi policja. Krakowska prokuratura okręgowa wystąpiła o przekazanie materiału dowodowego po jego zebraniu do oceny.
"Chodzi o ocenę, czy nie było zagrożenia dla bezpieczeństwa osób przewożonych. Chcemy sprawdzić, czy nie ma podstaw do wszczęcia postępowania pod kątem wypadku komunikacyjnego" - powiedział szef Prokuratury Okręgowej w Krakowie prok. Rafał Babiński. Jak dodał, nie ma jednak informacji, które by na to wskazywały.
W tej sprawie wewnętrzne postępowanie prowadzi Służba Ochrony Państwa. "Zgodnie z procedurami wewnętrznymi Służby Ochrony Państwa każde zdarzenie drogowe z udziałem samochodów SOP jest wnikliwie i szczegółowo wyjaśniane przez komórkę kontrolną SOP. Tak jest również w przypadku wczorajszego zdarzenia drogowego, do którego doszło w Krakowie. Dopiero te ustalenia pozwolą w sposób pełny wyjaśnić przyczyny wczorajszego incydentu" - podała w środę w komunikacie SOP.
Służba poinformowała także, że funkcjonariusz, który prowadził limuzynę, posiada wieloletnie doświadczenie jako kierowca samochodów tzw. grup ochronnych.
Według informacji radia RMF FM kierowca prezydenckiej limuzyny przyznał się do winy. Według ustaleń dziennikarza radia, kierowca prezydenckiej limuzyny stwierdził, że się zagapił, a gdy jechał przez centrum Krakowa, rozpętała się gwałtowna śnieżna burza, co znacznie ograniczyło mu widoczność. Dlatego miał najechać na separator.
Rzecznik Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu w Krakowie Michał Pyclik poinformował , że po kolizji separator został na nowo ustawiony i przykręcony. "Dostawiono jeszcze dodatkowy znak, tzw. sierżanta, aby kierowcy zwracali uwagę, że tam jest ten separator" - dodał rzecznik. W tym konkretnym miejscu separatory ustawione były od lat, natomiast nie było dodatkowego znaku.
Z informacji ZIKiT-u wynika, że "separator oddzielał torowisko od jezdni". "Nie mamy nagrania z tego zdarzenia, ale prawdopodobnie samochody jadące w kolumnie wjeżdżały na torowisko, aby ominąć auta stojące na jezdni i jeden z pojazdów zahaczył o separator" - wyjaśnił rzecznik. Jak dodał, w separatorze odkręciła się śruba i został on przestawiony; trzeba było go ustawić na nowo i przykręcić.
Według ZIKiT-u, separatory - mające za zadanie zapewnić płynny ruch pojazdom komunikacji miejskiej - wprowadza się w taki sposób, aby były dobrze widoczne dla wszystkich uczestników ruchu. Najczęściej montuje się je w miejscach już istniejących linii ciągłych, których pojazdom przekraczać nie wolno.
"Separatory nie przeszkadzają, a wręcz pomagają w sprawnym przejeździe pojazdów ratunkowych, które w ten sposób szybko omijają zakorkowaną przez prywatne pojazdy ulicę, korzystając z ciągu przeznaczonego dla komunikacji miejskiej" - poinformował krakowski ZIKiT.