Polskie autostrady. "Nigdzie nie jeździ się tak dobrze jak na A1 i A2". To prawda?

Nie ma miesiąca bez karambolu na polskich autostradach. Do kilku takich zbiorowych kraks doszło również w kwietniu, w okresie świąt wielkanocnych. Po każdym takim zdarzeniu odzywają się zatroskani politycy i pewni swoich racji eksperci, wzywający rząd do działania; czytaj: wprowadzenia surowszych limitów prędkości na krajowych drogach szybkiego ruchu.

Widok kilkunastu czy kilkudziesięciu rozbitych na krótkim odcinku samochodów działa na wyobraźnię i, w całej swojej grozie, jest bardzo efektowny, więc nic dziwnego, że obrazki z tego typu wypadków są nader chętnie pokazywane przez stacje telewizyjne. Czy rzeczywiście mamy jednak do czynienia z sytuacją wyjątkową, wymagającą podjęcia nadzwyczajnych środków zaradczych? Policyjne statystyki wcale na to nie wskazują...

W ubiegłym roku na naszych autostradach odnotowano 415 wypadków, w których zginęło 50 osób, a 607 odniosło obrażenia. W porównaniu z 2015 r. nie widać tu żadnych szokujących zmian. Co prawda liczba wypadków była nieco wyższa (o 35), podobnie jak rannych (o 82), ale zmniejszyła się liczba zabitych (o 11). Pamiętajmy też, że 2016 był w ogóle na polskich drogach rokiem gorszym niż 2015.

Reklama

Autostradowe kraksy, podobnie jak i ich ofiary, wciąż stanowią znikomy, nie przekraczający dwóch procent, odsetek wszystkich drogowych tragedii w naszym kraju. Pod tym względem najbardziej niebezpieczne są szosy oraz ulice dwukierunkowe i jednojezdniowe, na których, przynajmniej teoretycznie, jeździ się najwolniej. W 2016 r. doszło na nich do 27 270 wypadków (87 proc. wszystkich tego typu zdarzeń), w których śmierć poniosło 2665 osób (88,1 proc.), a 32 857 (80,6 proc.) zostało rannych.

Zwolennicy ograniczenia dozwolonej prędkości na autostradach powołują się na dane z ostatniego roku przed wprowadzeniem aktualnie obowiązującego limitu. Faktycznie, w 2010 r. wypadków (274), ofiar śmiertelnych (28) i rannych (401) było zdecydowanie mniej niż obecnie, ale też dużo mniejsza była łączna długość autostrad (859 km w 2010 r. wobec 1560 km w 2016 r.). Trudno również porównywać ówczesne i obecne natężenie ruchu.   

A co o ewentualnym powrocie limitu prędkości na autostradach do 130 km/godz., a więc poziomu sprzed 1 stycznia 2011 r. czy nawet o zejściu do 120 km/godz., czyli poziomu, obowiązującego na przykład w Hiszpanii czy Szwajcarii, myślą sami kierowcy? Odpowiedź na to pytanie daje przegląd komentarzy do informacji sprzed kilku miesięcy. Prezentowaliśmy wówczas stanowisko naukowców z Politechniki Krakowskiej, których zdaniem autostrady w Polsce - i te starsze, i te ostatnio budowane - już projektowo nie są przystosowane do prędkości 140 km/godz.  

"Jeżdżę po wielu autostradach Europy i nigdzie nie jeździ się tak dobrze jak na polskich autostradach A1 i A2, jedyny problem to brak trzeciego pasa ruchu do wyprzedzania się ciężarówek, poza tym autostrada jest prosta, bez dużych zakrętów i wzniesień. Spokojnie można tam jechać 150 km/h" - napisał wówczas "Ted".

"Ludzie, a po cholerę to obniżać, jeśli i tak nikt, dosłownie NIKT nie przestrzega w tym kraju ograniczeń prędkości? No, może poza początkującymi kierowcami w eLkach, ale z czasem i oni nabiorą tempa. Wolniej jeździ może tylko jeszcze jakiś stary autobus, ciężarówka, pojazdy służb drogowych czy holujące się samochody. A tak - w terenie zabudowanym minimalna prędkość w praktyce to 70 km/h, jadąc tyle i tak tamuję ruch, a właściciele co mocniejszych autek zaraz wyprzedzają. Poza terenem zabudowanym jeździ się tak ze 100-110 km/h. A na ekspresówkach i autostradach, to ile fabryka dała, zaś te 140 km/h przestrzegają może jakieś fiaciki seicento czy daewoo tico/matiz, bo przy większej prędkości pasażerowie takich autek mają wrażenie, że się zaraz przeniosą w czasie" - to opinia internauty, podpisującego się znakiem ":-)".

Ci, którzy opowiadają się za zmianą przepisów, należą do zdecydowanej mniejszości. 

"Sevillo": "Bardzo dobra inicjatywa. Myślę, że max winno być 120 km/h. Powyżej 140 jeżdżą dla szpanu posiadacze nowonabytych rzęchów i szaleńcy po gorzale. Na A4 jadę 140 a z tyłu za mną łypie światłami lub wyprzedza mnie idiota, tak, idiota, pędzący najmniej 170 km/godz."

Fakty nie kłamią. Autostrady, pomimo zdarzających się co pewien czas malowniczych karamboli należą niewątpliwie do najbezpieczniejszych dróg w Polsce. Co nie zmienia faktu, że wciąż bardzo wielu kierowców nie umie na nich  bezpiecznie się poruszać. Może zatem, zamiast wprowadzać ostrzejsze ograniczenia prędkości, należałoby pomyśleć o wielkiej, ogólnonarodowej akcji doszkalającej, której efektem byłyby, uzupełniające zwykłe prawa jazdy, specjalne certyfikaty, uprawniające do korzystania z dróg szybkiego ruchu?  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy