Policja wyłudza mandaty. Prawda czy fałsz? Co widzisz na filmie?
Ten filmik ma być jednym z dowodów, potwierdzających, że policja wyłudza mandaty, obwiniając zmotoryzowanych o wyimaginowane wykroczenia. I rzeczywiście potwierdza. Mimo wszystko jednak cała sytuacja, zarejestrowana przez pokładową kamerkę w samochodzie, wygląda dziwnie.
Funkcjonariusz drogówki zatrzymuje kierowcę - z kontekstu i wcześniejszej rozmowy z pasażerką wynika, że jest to odwiedzający Polskę nasz rodak, mieszkający w Niemczech. Najpierw zarzuca mu, że jechał, używając świateł dziennych, co "w takich warunkach jest niedozwolone", a potem, iż wyprzedzał na przejściu dla pieszych. Z filmu nijak nie wynika, aby do owego zagrożonego poważnymi sankcjami, niebezpiecznego manewru rzeczywiście doszło. Ruch na drodze jest niewielki i rzeczony kierowca nigdzie i nikogo nie wyprzedzał. Mimo to potulnie zgadza się na 200 złotych mandatu i 10 punktów karnych. Pytanie, dlaczego? Czy żyjąc na co dzień w Niemczech, przyzwyczaił się, że z przedstawicielami aparatu władzy nie warto wdawać się w dyskusje, bo to oni zawsze mają rację? Dawno nie był w ojczyźnie i w bliskim zetknięciu z polską policją pod wpływem stresu stracił instynkt samozachowawczy? Przestraszył się, że zostanie dodatkowo ukarany za "niemanie świateł"? Ma na sumieniu jakieś grubsze grzeszki i obawia się dokładniejszej kontroli? A może film został sprytnie zmanipulowany i nie pokazuje wszystkiego?
Wiele osób zwróciło uwagę, że autor filmiku cały czas jedzie lewym pasem, czyli tak czy inaczej niezgodnie z przepisami
Zauważmy zresztą, że finał całej sprawy nie jest wcale taki oczywisty, bowiem policjant mówi: "tym razem zwrócę panu jeszcze uwagę, ale...", czy jakoś tak. Czy to znaczy, że zrezygnował z wystawienia mandatu? Pouczenie zamiast kary, za tak poważne wykroczenie, jak wyprzedzanie na przejściu dla pieszych? Czy to nie zbyt daleko idąca wyrozumiałość? A może funkcjonariusz wiedział, że nie ma racji, zorientował się, iż jest nagrywany i postanowił szybko zakończyć dyskusję? W każdym razie incydent wywołał liczne komentarze internautów. Niektórzy z nich posuwają się do karkołomnych konstrukcji myślowych. Tak jak ktoś, kto prezentuje się jako "Najmądrzejszy" i napisał: "Przejechał przez przejście lewym pasem a to jest wyprzedzanie, przez przejście można przejeżdżać tylko prawym pasem barany, dobrze, że dostał mandat. Lewy pas służy tylko i wyłącznie do wyprzedzania, nie ma jazdy lewym, zawsze jest to wyprzedzanie!!!"
Hm... Wykroczenie polegające na wyprzedzaniu nieistniejącego, hipotetycznego pojazdu? Przypomina się komedia "Miś" Stanisława Barei i jeden z kultowych fragmentów jej ścieżki dialogowej: "A gdyby tu było nagle przedszkole w przyszłości i wasz synek mały tędy przechodził w przyszłości, którego jeszcze nie macie...".
Wiele osób zwróciło uwagę, że autor filmiku cały czas jedzie lewym pasem, czyli tak czy inaczej niezgodnie z przepisami. Ktoś przywołał tu art. 16. Prawa o ruchu drogowym, który jasno stanowi, że:
"1. Kierującego pojazdem obowiązuje ruch prawostronny.
2. Kierujący pojazdem, korzystając z drogi dwujezdniowej, jest obowiązany jechać po prawej jezdni; do jezdni tych nie wlicza się jezdni przeznaczonej do dojazdu do nieruchomości położonej przy drodze.
3. Kierujący pojazdem, korzystając z jezdni dwukierunkowej co najmniej o czterech pasach ruchu, jest obowiązany zajmować pas ruchu znajdujący się na prawej połowie jezdni.
4. Kierujący pojazdem jest obowiązany jechać możliwie blisko prawej krawędzi jezdni. Jeżeli pasy ruchu na jezdni są wyznaczone, nie może zajmować więcej niż jednego pasa."
Uporczywa jazda lewym pasem na autostradach i drogach szybkiego ruchu to jeden z typowych zwyczajów polskich kierowców. Naganność tego nawyku nie budzi raczej wątpliwości, dlatego jest on powszechnie i dość jednomyślnie krytykowany. Słychać głosy, że policja powinna częściej wlepiać takim zawalidrogom mandaty za utrudnianie i tamowanie ruchu. Inaczej wygląda sprawa z dwujezdniowymi ulicami w miastach. Niby wspomniany wyżej przepis też tam obowiązuje, jednak wielu kierowców tłumaczy się, że jedzie lewym pasem, bo prawy jest często zniszczony koleinami, upstrzony dziurami, wystającymi studzienkami itp. Wtedy, jak wyjaśniają policjanci z drogówki, zjazd na lewy pas można potraktować jako omijanie przeszkody, co jest dozwolone. Pod warunkiem, że zaraz po dokonaniu tego manewru wrócimy na pas prawy. No dobrze, tylko co robić, jeżeli owe "przeszkody" znajdują się co kilkadziesiąt metrów? Czy mamy wówczas uprawiać na jezdni slalom?
Do jazdy lewym pasem uprawnia również zamiar skrętu w lewo. Kiedy jednak możemy na ten pas zjechać? Kilkadziesiąt czy kilkaset metrów przed skrętem? Tego przepisy nie precyzują. Spotkaliśmy się z opinią policji, że kierowca, który znajdując się na lewym pasie, przejechał na wprost choćby jedno skrzyżowanie, popełnia wykroczenie. Ale co ma czynić ktoś, kto nie zna dobrze okolicy, nie wie dokładnie, gdzie będzie mógł skręcić, woli więc uniknąć gwałtownych manewrów i zawczasu ustawić się na lewym pasie?
Jest jeszcze jedno pytanie, które stawia wielu internautów: czy nie po to buduje się ulice wielopasmowe w miastach, aby upłynnić ruch? Czy nie powinniśmy kierować się zdrowym rozsądkiem i wykorzystywać całą szerokość nowoczesnych dróg? "Zjedźmy wszyscy na prawy pas i utknijmy w korku" - zauważa sarkastycznie jeden z komentatorów. Literalne stosowanie się do przepisów z artykułu 16. do tego właśnie by doprowadziło.