Pirat rozbił barierki? Ty za to zapłacisz!

Wypadki i kolizje drogowe stanowią oczywiście największą dolegliwość dla samych uczestników takich zdarzeń. Śmierć, kalectwo, ciężkie rany, straty materialne, wyłączenie z normalnego życia i pracy, odpowiedzialność karna. Niestety, okazuje się, że za głupotę lub brawurę drogowych wariatów musi płacić także całe społeczeństwo.

Według danych Krajowej Rady BRD, w 2013 roku koszty wszystkich zdarzeń drogowych (wypadków i kolizji) wyniosły 49,1 miliarda złotych. Okazuje się także, iż polskie społeczeństwo wydało z własnego portfela 9 miliardów złotych na pokrycie kosztów wypadków. Mowa oczywiście o naszych podatkach.

Za te pieniądze można by wybudować kilka doskonale wyposażonych dużych szpitali o najwyższym światowym  standardzie...

To nie tylko zmiażdżone auto

Oczywiście osoby nieco bardziej światłe potrafią wyobrazić sobie, że na koszty wypadków składają się nie tylko opłaty za naprawę pogniecionych aut. To zaledwie niewielki wycinek. W skład wydatków spowodowanych wypadkami wchodzą przecież także:

Reklama

-  koszty działań służb ratowniczych (pogotowie ratunkowe, straż pożarna, policja)

- koszty leczenia poszkodowanych

- koszty prowadzenia dochodzeń

- koszty penitencjarne

- koszty naprawy uszkodzonej infrastruktury drogowej.

To wszystko nie dzieje się za darmo. Ktoś musi za to zapłacić. Kto? Rzecz jasna my, czyli społeczeństwo.  Czy tak być powinno?

Jaki to dziwny kraj

W tym kraju uczciwy, ciężko pracujący obywatel nie dostaje nic za darmo. Wręcz przeciwnie, państwo obdziera go z posiadanych lub zarabianych pieniędzy na każdym kroku. Podatki, VAT-y, ZUS-y, opłaty za to i za tamto... Chcesz czy nie chcesz, musisz płacić, bo komornik dobierze się do ciebie.

Za darmo mają za to kombinatorzy, aferzyści, różni cwaniacy, ludzie z tzw. układów, a także cała masa rozmaitych nierobów piastujących ważne stanowiska. Za darmo mają różni dziwni "gwiazdorzy", biorący udział w reklamach, za które dostają tyle, ile przeciętny człowiek nie zarobi się w ciągu 10 lat.  Za darmo mają kryminaliści, którzy pozostają za kratkami na państwowym wikcie. Za darmo mają różni żule i menele, którym należy oczywiście zapewnić lokal socjalny i  zasiłek (no bo prawa człowieka itd.), a oni przydzielone mieszkanie zaraz zdemolują, a otrzymane pieniądze przepiją... Taki to dziwny kraj.

Tym bardziej więc niezrozumiałe wydaje się, że to samo państwo przykłada tak małą wagę do ściągania pieniędzy od sprawców wypadków.  Jakiś pirat drogowy rozbija przystanek, kosi barierki ochronne, łamie znaki i sygnalizatory... I co? I nic, państwo spokojnie to naprawia i obciąża kosztami wszystkich obywateli.

Wyjaśnienie jest jednak bardzo proste. To działanie nie wynika wcale z tego, że państwo jest tak wyrozumiałe dla sprawców zniszczeń na drodze. Po prostu procedury dochodzenia należności byłyby  (znając polskie prawo) niezwykle skomplikowane i czasochłonne. O wiele łatwiej obciążyć więc wszystkich, w tym Bogu ducha winnych obywateli.

Dlaczego ja mam płacić za jakiegoś durnia?

Zadajmy sobie jednak pytanie: czy istnieje odpowiedzialność zbiorowa? Jeśli pan Kowalski, oszołom i drogowy wariat, pędzi samochodem z nadmierną prędkością, a wskutek tego wpada na uliczną latarnię, przewraca ją, demoluje przystanek autobusowy, a w dodatku z jego rozbitego pojazdu wyciekają jakieś płyny, wypadają szczątki, które trzeba usunąć z jezdni, to kto powinien za to zapłacić? On czy ja? On czy my wszyscy?

Jeżeli zaś państwo nie potrafi z tego drogowego pirata ściągnąć należności, to dlaczego chce obciążyć za własną nieudolność wszystkich obywateli?

Co gorsza, kiedy idziesz do lekarza z NFZ słyszysz, że najbliższy termin badania USG to 3 miesiące. No bo nie ma pieniędzy... Zadłużone szpitale, no bo nie ma pieniędzy... Dziurawe drogi, no bo nie ma pieniędzy...

Recepta jest prosta - po wypadku przyjdzie rachunek

Policjanci na miejscu wypadku dokumentują przecież powstałe szkody, wykonują fotografie, szkice itd. Załóżmy, że kierowca X nie ustąpił pierwszeństwa na skrzyżowaniu, spowodował zderzenie, a ponadto jeszcze uderzony przez niego pojazd wpadł na sygnalizator świetlny. Szkło z rozbitej szyby rozsypało się na chodnik Z uszkodzonego pojazdu wylał się płyn chłodzący. Ekipa oczyszczania miasta użyła sorbentu, a następnie posprzątała drogę. Sygnalizator naprawiły służby drogowe.

Kierowca X zostaje uznany winnym spowodowaniu wypadku (na podstawie mandatu lub orzeczenia sądu). Jeśli tak, to otrzymuje  wkrótce potem rachunek:

- przyjazd policji i czynności dochodzeniowe (fotografie, dokumentacja) - 250 zł.

- naprawa sygnalizatora - 1500 zł.

- koszty sprzątania jezdni i chodnika - 150 zł.

RAZEM:                                             1900,- zł.

A jeśli byłby to groźniejszy wypadek? Na przykład pan Y omijał pojazd, który zatrzymał się przed przejściem w celu ustąpienia pierwszeństwa pieszym. Uderzył w przechodnia. Wskutek bezmyślności i głupoty pana Y pieszy został ciężko ranny. Wówczas pan Y otrzymuje rachunek od szpitala za cały przebieg leczenia poszkodowanego, za przyjazd karetki, za czynności dochodzeniowe.

A jeśli sprawca, pan Y uciekał z miejsca wypadku i został ujęty po pościgu, to jeszcze płaci za ten pościg, powiedzmy 10.000 zł. (zwiększone ryzyko, zużycie paliwa, zagrożenie dla innych).

Tylko nie z polisy OC

Te koszty w żadnym razie nie powinny być pokrywane z polisy OC. Dlaczego? To jasne. Wówczas firmy ubezpieczeniowe natychmiast podniosłyby koszty takich ubezpieczeń (bo one do tego nie będą przecież dokładać, muszą mieć zysk) i znowu wszyscy rozsądni kierowcy płaciliby więcej z powodu drogowych wariatów. 

Jeżeli już, to specjalna dodatkowa polisa OC-plus, którą właściciel pojazdu może dokupić.

A jeżeli chodzi o ściągalność należności?  To też bardzo proste. Otrzymałeś rachunek ze szpitala za leczenie poszkodowanego przez ciebie człowieka i z zarządu drogi za zniszczenia. Nie zapłaciłeś. Ok! Żadnych wezwań, żadnych ponagleń. Wypełniasz PIT roczny, a tu otrzymujesz informację z urzędu skarbowego, że musi dopłacić jeszcze 18.000 zł. A jak nie, to komornik skarbowy już się wybiera do ciebie... 

To wy za to zapłacicie

Już widzę te pełne oburzenia komentarze. "To byłoby prześladowanie i gnębienie ludzi",  "policyjne państwo",  "krzywdzenie kierowców", "wyzysk" itd.

Ten kto tak uważa, ma bardzo wąską i ograniczoną wyobraźnię. Przecież to wy za to zapłacicie! Co do grosza. I nawet nikt was nie będzie pytał, czy chcecie czy nie. W przyrodzie nic nie ginie, a tym bardziej w budżecie państwa.  Państwo ściągnie to z nas wszystkich.  Po cichu, spokojnie i nie będziecie w ogóle o tym wiedzieć. Właśnie dlatego, że wielu z was tego nawet nie pojmuje.

Spodziewam się też, że najbardziej zbulwersowani moja propozycją będą ci, którzy sami jeżdżą jak wariaci i spodziewają się, że mogliby zostać obciążeni kosztami swojej brawury i głupoty. Za głupotę się płaci, szanowni "mistrzowie"!

Pomyślcie natomiast: ja za te 9 miliardów zbudowałbym dla was co roku kilka dużych szpitali z najnowszą aparatura. Nie czekalibyście w kolejkach na wizytę u lekarza, nie jeździlibyście po dziurawych drogach.

Co wybieracie?

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy