Nielegalne wyścigi na ulicach Warszawy. Absurdalne dane ze stolicy
Jeśli wierzyć oficjalnym statystykom, tylko w ubiegłym roku, każdego dnia w Warszawie odbywało się przynajmniej siedem wyścigów samochodowych - oczywiście nielegalnych. To jednak nic przy roku 2021, gdy takich ekscesów notowano - uwaga - 36 dziennie. Czy to w ogóle możliwe?
Zgodnie z najnowszymi informacjami, w Warszawie mamy już więcej samochodów niż mieszkańców. Na niespełna 1,9 mln zamieszkujących stolicę obywateli (dane za GUS na 2021 rok), w Warszawie "zarejestrowanych" jest już blisko 2,01 mln samochodów. Nie dziwi więc, że miasto zdominowane przez pojazdy tonie w motoryzacyjnych rozrywkach. Przynajmniej teoretycznie.
W przypadku danych dotyczących liczby zarejestrowanych pojazdów winnymi zamieszania są tzw. martwe dusze czyli samochody, które istnieją dziś wyłącznie w państwowej bazie danych. W skali kraju to zjawisko obejmuje ponad 9 mln pojazdów
Jeśli wierzyć statystykom łatwo też uznać, że Warszawa jest kolebką wszelkiej maści "sportów" motoryzacyjnych w naszym kraju. Tylko w ubiegłym roku na jej ulicach odbyło się ponad 2,7 tys. wyścigów samochodowych. To jednak nic w porównaniu z rokiem 2021, gdy służby porządkowe zanotowały ponad 13 tys. takich "imprez".
Takie wnioski płyną z odpowiedzi na poselską interpelację Magdaleny Biejat i Adriana Zandberga "w sprawie liczby zgłoszeń nielegalnych wyścigów w stolicy". Parlamentarzyści piszą w niej, że do ich biur poselskich zgłaszają się osoby, które skarżą się na nielegalne wyścigi na warszawskich ulicach.
Biejat i Zandberg zauważają też, że uczestnicy wyścigów wykorzystują nowe technologie i aplikacje, za pomocą których przekazują sobie informacje również o ruchach Policji, "czyniąc interwencje bezskutecznymi".
Do poselskiej interpelacji odniósł się niedawno Maciej Wąsik, czyli sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Podzielił się przy tym danymi dotyczącymi zgłoszeń jakie wpłynęły do warszawskiego centrum powiadamiania ratunkowego, w których przewijało się słowo "wyścigi". Z tych danych wynika, że w 2021 roku na ulicach stolicy rozegrać się miało:
- 438 zdarzeń zgłoszonych jako "nielegalne wyścigi",
- 13 zdarzeń zgłoszonych jako "nielegalny wyścig",
- 12 623 zdarzeń zgłoszonych jako "wyścig".
W sumie daje to liczbę 13 074 zgłoszeń, czyli - uwaga - przeszło 36 na dobę.
Zdecydowanie spokojniej prezentował się pod tym kątem ubiegły rok. W okresie od 1 stycznia do końca października 2022 roku do centrum powiadamiana ratunkowego zgłoszono:
- 316 zdarzeń opisanych jako "nielegalne wyścigi",
- 8 zdarzeń opisanych jako "nielegalny wyścig",
- 2420 zdarzeń opisanych przez zgłaszającego mianem "wyścigu".
Niestety informacje płynące z odpowiedzi na poselską interpelację są równie przydatne i wiarygodne, jak te dotyczące ogółu liczby zarejestrowanych w Polsce samochodów. Nie można jednak mieć pretensji do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji o to, że musi odnosić się do absurdalnie sformułowanych pytań.
Słowo wyścig samo w sobie oznacza, że w zdarzeniu bierze udział co najmniej kilka pojazdów. Problem w tym, że dokładnie tego słowa użyje "11 na 10" osób zgłaszających policji czy straży miejskiej hałasującego pod domem motocyklistę lub kierowcę starego BMW, który - korzystając z opadów śniegu - postanowi odświeżyć swoje umiejętności radzenia sobie z nadsterownością. W samym pytaniu jest jednak inna sprzeczność. Liczba zgłoszeń bez odniesienia do liczby interwencji nie mówi przecież kompletnie nic o skali zjawiska.
Idę o zakład, że gdy z cyrku ucieknie słoń, centrum powiadamiania ratunkowego odbiorze setki telefonów dotyczących gigantycznego zwierza spacerującego sobie beztrosko warszawskimi ulicami. Do poseł Magdaleny Biejat i pana posła Adriana Zandberga mam więc jedno pytanie - czy na podstawie liczby takich zgłoszeń da się ustalić, ile słoni uciekło z cyrku?
***