Koronawirus szaleje. Aktywiści też...

Pandemia koronawirusa i apele władz, by - w miarę możliwości - pozostać w domach, odbijają się na funkcjonowaniu transportu zbiorowego. Wiele miast wprowadziło ograniczenia w kursowaniu autobusów i tramwajów.

Zrezygnowano ze sprzedaży biletów przez kierowców i motorniczych, w trosce o zdrowie kierujących w autobusach i tramwajach otwierane są tylko środkowe i tylne drzwi. Część mniejszych miejscowości rozważa nawet całkowite zatrzymanie komunikacji miejskiej. Taką decyzję podjęto np. w Bolesławcu na Dolnym Śląsku. Poszczególne PKS-y wstrzymują krajowe połączenia dalekobieżne.

Strach przed korzystaniem z transportu publicznego jest - niestety - uzasadniony. Na pokładzie mierzącego 12 metrów autobusu trudno zachować, zalecaną przez ekspertów, odległość 1 metra od współpasażerów. Nie przez przypadek jedną z pierwszych decyzji chińskich władz , które jako pierwsze zmierzyć się musiały z szalejącą pandemią, było właśnie zawieszenie funkcjonowania transportu zbiorowego.

Reklama

Niestety, kryzysowa sytuacja nie zmieniła tonu wypowiedzi tzw. "aktywistów miejskich". W serwisach społecznościowych grzmią oni, że podróżowanie autem "zanieczyszcza powietrze i osłabia odporność mieszańców", a sugestie, że podróże transportem zbiorowym mogą być niebezpieczne to "wymarzona narracja lobby samochodowego".

Takimi wypowiedziami tzw. miejscy aktywiści zrzucają maski osób, którym zależy na dobru innych i wygodnym, spokojnym życiu w mieście. Pokazują wręcz, że życie i zdrowie ludzkie nie ma dla nich znaczenia, a ich postępowaniem kieruje po prostu samochodowa fobia. To ich całkowicie dyskredytuje, a wręcz powinno wykluczać z jakiekolwiek wpływu (nawet czysto opiniotwórczego) na kształt polskich miast.

Mimo tego rodzaju irracjonalnych wypowiedzi osoby, które z różnych powodów nie mogą pozwolić sobie na pozostanie w domu, rozsądnie korzystają dziś z transportu indywidualnego. W obecnej sytuacji samochody stanowią ważną formę obrony przed pandemią. Stosowane powszechnie filtry kabinowe minimalizują ryzyko przedostania się wirusa do wnętrza pojazdu. Wytykane latami przez ekoaktywistów "marnotrawienie przestrzeni publicznej", czyli izolowanie pojedynczego kierowcy od otoczenia, stało się właśnie największą zaletą transportu indywidualnego.

By wspomóc mieszkańców, którzy do tej pory preferowali raczej korzystanie z transportu publicznego, władze takich miast, jak Kraków czy Gdynia do końca marca zrezygnowały z pobierania opłat za parkowanie. To ukłon w stronę mieszkańców, którzy nie mogą pozwolić sobie na pracę zdalną i - bez żadnej taryfy ulgowej - muszą jakoś dotrzeć do miejsca pracy.

Niestety nie wszystkie miasta zdecydowały się na podobne kroki. W gronie oponentów tego pomysłu znalazły się m.in. władze Gdańska, Poznania czy Warszawy. Jak motywują swoje decyzje? Za podtrzymaniem opłat parkingowych przemawiać ma m.in. chęć utrzymania dużej rotacji miejsc parkingowych, które mogą być potrzebne np. dla osób chcących dostać się do placówek służby zdrowia czy aptek. Nie jest jednak tajemnicą, że władze poszczególnych miast obawiają się, że wraz z szerzącą się pandemią do miejskiej kasy wpłynie zauważalnie mniej środków z tytułu podatków, więc rezygnacja z pobierania opłat od kierowców nie wchodzi w grę...

Przykładowo - w samym Wrocławiu, którego władze również nie zdecydowały się na zniesienie opłat za parkowanie - w skali roku wpływy od kierowców z tego tytułu sięgają 10 mln zł

Warto dodać, że o zniesienie opłat za parkowanie apelował niedawno Minister Infrastruktury - Andrzej Adamczyk.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy