Drobna kolizja i dziwna decyzja policjanta. Taryfikator wcale nie obowiązuje?
Taryfikator mandatów daje funkcjonariuszom, w przypadku niektórych wykroczeń, możliwość dobrania surowości kary, do danej sytuacji. To bardzo słuszne założenie, ponieważ pozwala wziąć pod uwagę nie tylko samo zdarzenie, ale też czynniki, które doprowadziły do niego, zachowanie sprawcy oraz jego postawę. Inaczej powinno się karać za szkodę parkingową, a inaczej za poważne zniszczenie czyjegoś samochodu na skutek brawury i nieuznawanie swojej winy. Niestety czasami policjanci podejmują zaskakujące decyzje, najsurowiej karząc za drobne przewiny, na dodatek tłumacząc, że "nie ma niższego mandatu".
Policjanci zostali wezwani do prostej kolizji, do której doszło w nietypowych okolicznościach. Kierowca Seata Ibizy chciał skrócić sobie drogę przez parking. Przeciął więc puste miejsca parkingowe i wyjechał z nich, prosto w przejeżdżającą Mazdę.
Sprawstwo kierowcy Seata było oczywiste i nie było potrzeby wzywania policji. Dlaczego jednak wezwano patrol? Nie wiadomo. Znacznie ciekawsza, niż samo zdarzenie, była jednak rozmowa funkcjonariusza ze sprawcą. "Mandat za to wykroczenie jest tylko jeden jedyny. W jednej kwocie. Niestety w najwyższej możliwej" - powiedział policjant, informując sprawcę, że nie może nałożyć na niego innego mandatu, niż 500 zł, co... nie jest prawdą! Za spowodowanie kolizji taryfikator przewiduje 200-500 zł mandatu. Dlaczego policjant rozminął się z prawdą?
Ktoś odpowie, że wcale nie rozminął. Wspomina potem o "włączaniu się do ruchu", a za nieustąpienie pierwszeństwa w takiej sytuacji grozi 300 zł mandatu. Sprawa wyjaśniona? No nie. Po pierwsze wtedy to nie jest jeden mandat, tylko kumulacja. Po drugie nie mandat "jeden jedyny", tylko dwa, które mogą w sumie wynieść od 500 do 800 zł. Po trzecie nie jest to "najwyższa kwota", ponieważ w przypadku kumulacji, maksymalna kwota to 1000 zł, a w tym przypadku maksymalnie policjant mógł wystawić 800 zł. 500 zł to maksymalna kwota za jedno wykroczenie. Po czwarte kierowca dostał też 6 punktów karnych, czyli ukarano go wyłącznie za kolizję. Za wymuszenie pierwszeństwa należałoby mu się dodatkowe 5 punktów.
Co więc się tu stało? Dlaczego policjant mijał się z prawdą i to właściwie w co drugim słowie? Jedyne wytłumaczenie jakie przychodzi nam do głowy to... dobre serce. Policjant wystawił jeden mandat a nie dwa, lecz wystawił go w maksymalnej kwocie, żeby była ona taka sama jak w przypadku najniższej kumulacji, uderzając sprawcę po kieszeni, ale oszczędzając mu w ten sposób dodatkowych punktów karnych. Trochę to pokrętne, ale inne wytłumaczenie nie przychodzi nam do głowy.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że uznaniowość niektórych wystawianych mandatów potrafi czasem zadziwić. I nie mówimy tutaj tylko o niezrozumiałym poruszaniu się w ramach widełek. Opisywaliśmy jakiś czas temu przypadek kierującej, która doprowadziła do szkody parkingowej. Wtedy też mandat był "tylko jeden jedyny", czyli 500 zł i 6 punktów (bardzo możliwe że i wtedy nastąpiła "ukryta kumulacja"). W innej sytuacji inny policjant, interweniował w sprawie kierowcy, który wjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle, doprowadził do poważnej kolizji i zamiast pomóc swojej ofierze, próbował uciec. Podczas rozmowy z policjantem nie chciał przyjąć mandatu. Czy funkcjonariusz zabrał mu prawo jazdy, jako osobie nie mającej pojęcia o przepisach i sąd powinien ustalić, czy powinien on wrócić na drogi? Nie. Policjant wypisał mandat na 300 zł i 6 punktów karnych. Najwyraźniej tutaj kumulacja, nawet "ukryta", nie była zasadna.