Chciał podriftować na drodze serwisowej. Przyjechała policja

Kilkanaście lat temu fani motoryzacji nie mieli problemu ze znalezieniem miejsca, gdzie w sposób niezagrażający innym i niesprawiający nikomu kłopotów, mogli przetestować zachowanie samochodu w sytuacjach ekstremalnych.

Ustawienie zwykłego slalomu i sprawdzenie, jak szybko i w jakiej sytuacji auto wpadnie w poślizg, przetestowanie maksymalnego hamowania, nawet popularne "kręcenie bączków" to elementy, które poprawiały czucie samochodu i mogły przydać się w sytuacji awaryjnej. O zaletach takiego oswojenia się z samochodem przekonywał m.in. Sobiesław Zasada w swoje książce "Szybkość bezpieczna".

Postępująca urbanizacja sprawia jednak, że takich miejsc jest coraz mniej, a nawet jeśli się znajdą, to i tak narażamy się na sankcje ze strony policji, dla której "kręcenie bączków" w ustronnym miejscu to "niebezpieczne manewry", "niszczenie drogi" i "stwarzanie zagrożenia". Nie wierzycie?

Jak czytamy w komunikacie lubelskiej policji, "policjanci z puławskiego Wydziału Ruchu Drogowego, jadąc drogą S17, na wysokości zjazdu na Nałęczów zauważyli dym unoszący się z drogi serwisowej. Okazało się, że dym wydobywa się spod kół pojazdu, który kręci tzw. "bączki". Policjanci podjęli interwencję, zjechali na drogę serwisową. Na miejscu zastali kierującego samochodem BMW 20-latka z Lublina, który w tym miejscu urządził sobie tor wyścigowy. Wykonując niebezpieczne manewry, stwarzał zagrożenie dla innych uczestników ruchu (na drodze serwisowej - przyp. red) oraz niszczył nawierzchnię drogi. Pozostałe osoby będące na miejscu, zdążyły oddalić się przez przyjazdem funkcjonariuszy. Za swoje zachowanie kierowca został ukarany mandatem oraz punktami karnymi. Ze względu na zły stan techniczny, policjanci zatrzymali dowód rejestracyjny pojazdu."

Reklama

Tak, ruszanie z piskiem opon to "niszczenie drogi", a jazda między pachołkami na drodze serwisowej to "stwarzanie zagrożenia dla innych uczestników ruchu". Pikanterii sprawie dodaje fakt, że termin "droga serwisowa" nie występuje w kodeksie drogowym, a sądy nie są zgodne, czy taka droga w ogóle jest drogą publiczną, czy też raczej wewnętrzną, na której zasady ruchu musi określić jej właściciel...

Oczywiście potępiamy łamanie ograniczeń prędkości na drogach publicznych (a droga hamowania z 200 km/h jest długa niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z piratem czy nieoznakowanym radiowozem) i inne tego typu szaleństwa. Ale spotkanie na nieużytkowanej publicznie drodze, w celu jazdy między pachołkami nie jest ani stwarzaniem zagrożenia, ani niszczeniem asfaltu.

Zresztą, policjanci sami w ten sposób się szkolą, tyle, że wykorzystują do tego np. stare pasy startowe. Tam asfalt się jakoś nie niszczy...

INTERIA.PL/Policja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy