Chcą zmian w przepisach. Kierowcy masowo trafią za kratki?!

Od wielu miesięcy w Polsce toczy się gorąca dyskusja dotycząca pieszych. Kilka organizacji społecznych, przy wsparciu Rzecznika Praw Obywatelskich i osób mieniących się ekspertami od bezpieczeństwa ruchu drogowego, domaga się rozszerzenia praw tzw. niechronionych uczestników ruchu, czyli pieszych.

Chodzi o to, by w Prawie o ruchu drogowym pojawił się nowy zapis gwarantujący pieszemu pierwszeństwo już w momencie samego zbliżania się do przejścia lub oczekiwania na możliwość przekroczenia jezdni. Niestety, tego typu postulaty zupełnie ignorują polskie realia - począwszy od poziomu szkolenia, przez infrastrukturę, na stanie technicznym pojazdów kończąc.

Ich orędownicy nie zważają jednak na takie "błahostki". Wczoraj w portalu "BRD24.pl" przeczytać można było np., że pojawiła się "Nowa oficjalna interpretacja ministerstwa: kierowca musi ustąpić także pieszemu, który dopiero wejdzie na pasy". Czy aby na pewno?

Reklama

Autorzy wspomnianej publikacji powołują się na odpowiedź wiceministra infrastruktury Rafała Webera na dezyderat sejmowej Komisji ds. Petycji. Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami przedstawiciel resortu jasno zaznaczył, że w opinii resortu zmiany w obowiązującym prawie nie są potrzebne. Portal "BRD24.pl" zwrócił jednak uwagę na fragment, w którym wiceminister Weber przekonuje, że:

"kierujący pojazdem zbliżając się do przejścia dla pieszych, z jednej strony powinien skoncentrować się na obserwacji przejścia dla pieszych i jego otoczenia oraz zachowania pieszych, z drugiej zaś — przede wszystkim zmniejszyć prędkość, a nawet zatrzymać się, nie tylko jeżeli pieszy znajduje się na przejściu, lecz także wówczas, gdy z zachowania pieszego wynika, że może on wejść na to przejście. Takiego postępowania należy także oczekiwać od kierującego pojazdem, jeżeli ze względu na warunki ruchu, zwłaszcza ze względu na obecność innych pojazdów, nie widzi on całego przejścia dla pieszych".

W opinii autorów artykułu "Z jednej strony wiceminister dowodzi, że już dziś kierowca musi zatrzymać się, gdy widać, że pieszy chce wejść na jezdnię, z drugiej jednak - odżegnuje się od zapisania tego w polskim prawie w sposób nie budzący wątpliwości. Argumenty, które podaje są kuriozalne i urągające zdrowemu rozsądkowi".

Problem w tym, że wbrew opinii BRD24, nie jest to wcale żadna "nowa oficjalna interpretacja ministerstwa". Za nowość uznać można co najwyżej fakt, że redakcja serwisu odkryła właśnie... zasadę ograniczonego zaufania. Dowody? Proszę bardzo. Wyobraźmy sobie analogiczną sytuację z udziałem pojazdów.

Przejście dla pieszych można śmiało traktować jako skrzyżowanie z drogą główną. W myśl obowiązujących przepisów pierwszeństwo mają poruszające się po niej pojazdy. Jeśli dany pojazd zatrzymuje się przed skrzyżowaniem na widok znaku "ustąp pierwszeństwa" - tak samo jak rozsądny pieszy zatrzymuje się przed przejściem niezależnie od okoliczności - sugeruje to, że faktycznie będzie oczekiwał na możliwość bezpiecznego przejazdu. Z takiego zachowania nie wynika przecież że kierowca zignoruje przepisy i wjedzie na skrzyżowanie wymuszając pierwszeństwo. Skoro zwolnił lub się zatrzymał - można zakładać, że stosuje się do przepisów.

Co innego, gdy kierowca zbliżając się do skrzyżowania z drogą z pierwszeństwem zdaje się ignorować Prawo o ruchu drogowym i dojeżdża do krzyżówki z pełną prędkością. Wówczas od pozostałych uczestników ruchu, nawet tych mających pierwszeństwo, wymagać można właśnie zdrowego rozsądku, czyli zastosowania w praktyce zasady ograniczonego zaufania.

Analogia ze zmierzającym w stronę przejścia pieszym wpatrzonym w ekran telefonu czy zakapturzonym nastolatkiem ze słuchawkami na uszach nasuwa się sama. Ich zachowanie rzeczywiście daje podstawy do tego, by sądzić, że wtargną na drogę bez zachowania PODSTAWOWYCH zasad bezpieczeństwa. Wówczas kierowcy (czyli uczestnicy ruchu z pierwszeństwem) rzeczywiście - zgodnie z deklaracją wiceministra - "powinni zmniejszyć prędkość, a nawet zatrzymać się, nie tylko jeżeli pieszy znajduje się na przejściu, lecz także wówczas, gdy z zachowania pieszego wynika, że może on wejść na to przejście". To przecież nic innego jak zasada ograniczonego zaufania w najczystszej postaci. To, że w danej sytuacji mamy pierwszeństwo nie zwalnia nas bowiem z myślenia i TROSKI O BEZPIECZEŃSTWO POZOSTAŁYCH UCZESTNIKÓW RUCHU!

Postulowana przez organizacje społeczne zmiana uczyniłaby z kierujących winnych WSZYSTKICH wypadków na przejściach dla pieszych niezależnie od tego, kto - w rzeczywistości - ponosiłby za nie winę.

Tymczasem przedstawiciel resortu wyraźnie wskazuje w swoim piśmie na art. 3 Prawo o ruchu drogowym. "Dla uczestników ruchu wynikają (z art. 3. Prawa o ruchu drogowym - przyp. red) dwie generalne zasady: zachowania ostrożności albo - gdy ustawa tego wymaga - szczególnej ostrożności oraz unikania (bądź zaniechania działania), które mogłoby spowodować zagrożenie bezpieczeństwa lub porządku ruchu drogowego, ruch ten utrudnić albo w związku z ruchem zakłócić spokój lub porządek publiczny lub narazić kogokolwiek na szkodę".

To kluczowy przepis, który obejmuje obecnie nie tylko zmotoryzowanych, ale i pieszych. Oznacza on, że każdy z uczestników ruchu musi przewidywać konsekwencje swoich działań oraz ich wpływ na innych. Mówiąc prościej - pieszy nie może dziś ot tak wtargnąć na przejście, zmuszając do nagłego hamowania motocyklistę, kierowcę 40-tonowej ciężarówki czy przepełnionego ludźmi autobusu, bo tego typu zachowanie jest - po prostu - niebezpieczne dla innych!

W oparciu o ten sam przepis kierowca samochodu osobowego, za którym porusza się 40-tonowa cysterna, może zaniechać zatrzymania przed przejściem dla pieszych zakładając, że będzie to bezpieczniejsze niż zmuszenie do hamowania kierowcy zestawu poruszającego się za nim! Taki zapis wynika - po prostu - z rozsądku. Każdy z manewrów powinien być dostosowany do otoczenia: warunków pogodowych, natężenia ruchu a nawet... geometrii drogi czy stanu nawierzchni!

Oczywiście, przepisom Prawa o ruchu drogowym w ich aktualnym brzmieniu można sporo zarzucić, ale - przynajmniej w kwestii pieszych - wymagają one myślenia od każdego z uczestników ruchu. Niestety, organizacje postukujące zmianę przepisów, jak chociażby "Miasto Jest Nasze" czy "Piesza masa krytyczna" - przy całym szacunku dla słuszności intencji (ochrona pieszych) - zdają się zupełnie ignorować wspomniany artykuł 3. Po wprowadzeniu postulowanych przez nich zapisów pieszych ustawowo zwolniono by z myślenia, a kierowcy musieliby ponosić PRAWNE konsekwencje ich działań!

Oczywiście, w wielu europejskich krajach, w bezpośredniej bliskości przejścia, pieszy ma pierwszeństwo w już w momencie oczekiwania na przekroczenie jezdni. Problem w tym, że większość z tych państw może się pochwalić zdecydowanie lepszą infrastrukturą - autostradami czy obwodnicami, dzięki którym ciężki transport szerokim łukiem omija zdominowane przez pieszych dzielnice.

Co więcej kraje te mają też zdecydowanie młodszy park pojazdów i drogi w dużo lepszym stanie niż nasze. Wyobraźmy sobie chociażby, że pierwszy - nie zważając na natężenie ruchu - wkracza nagle na przejście przed motocykl czy skuter. Konia z rzędem kierowcy, który uniknie nagłego skoku ciśnienia hamując "awaryjnie"  jednośladem na "tarce" czy koleinach przed skrzyżowaniem! W takim przypadku już 40 km/h wystarczy, by zafundować poruszającej się jednośladem osobie nagły skok adrenaliny i wpędzić go w poważne niebezpieczeństwo! Każda wywrotka skończyć się może przecież złamaniami czy poparzeniem, a przy tym - może również potrąceniem pieszego. O takich scenariuszach zwolennicy zmian zdają się w ogóle nie myśleć! 

Nie można też lekkomyślnie zakładać, ze każdy z kierowców zbliżając się do przejścia dla pieszych jest w stanie zauważyć osobę, która wejdzie na nie bez zwolnienia kroku. Tak - przepisy obligują zmotoryzowanych do zachowania szczególnej ostrożności, ale ludzki umysł ma ograniczone możliwości percepcji. Wystarczy przecież wbiegający na ulicę pies czy zataczający się kilkanaście metrów dalej pieszy pod wpływem alkoholu, by uwaga kierowcy - zamiast na przejściu - skoncentrowana została na innym zagrożeniu. Stosowanie w takim przypadku odpowiedzialności zbiorowej (kierowca winny z "automatu") to nie działanie na rzecz bezpieczeństwa ale głupota.

Paweł Rygas



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy