​Budowa dróg. Jakoś dziwnie nam to pachnie PRL-em

Miłośnik wędkarstwa z żalem myśli o końcu weekendu spędzonego na moczeniu kija w rzece czy jeziorze. Amator grzybobrania cierpi, gdy musi wreszcie wyjść z lasu. Jeżeli coś naprawdę kochamy, chcielibyśmy, aby to trwało i trwało. Polacy najwyraźniej kochają budowanie dróg.

 Czynią to od ponad ćwierćwiecza, z wielkim udziałem pieniędzy Unii Europejskiej (aż strach pomyśleć co by byłoby, gdybyśmy nie mieli tego wsparcia) a końca nie widać. Przygotowane jeszcze przez poprzedni rząd plany na lata 2014-2023 zakładają zbudowanie w tym okresie 3,9 tys. kilometrów autostrad i dróg szybkiego ruchu oraz około 50 obwodnic. Ma to kosztować 155,9 mld zł, z czego 44,9 mld będzie pochodzić z funduszy unijnych. Jednak nawet gdyby udało się owe zamierzenia w pełni zrealizować, nadal nie będziemy mieli, jak to się zgrabnie określa, "w pełni spójnej sieci drogowej".

Reklama

Autostrada A2 będzie kończyła się za Warszawą, daleko przed wschodnią granicą. Na A1 pozostanie luka między Częstochową a Tuszynem. Jeszcze więcej przerw będzie wciąż raziło na mapie dróg ekspresowych. Przypomnijmy, że 2023, czyli ostatni rok obowiązywania wspomnianego planu, od 1989, czyli początku przemian gospodarczych w Polsce i kreślenia pierwszych śmiałych programów budowy autostrad na miarę dużego kraju w środku Europy, dzielić będzie cała epoka - 34 lata! Kazimierz III Wielki, który "zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną", panował tylko o 3 lata dłużej. A żył przecież w średniowieczu, a nie w stechnicyzowanym XXI stuleciu, wieku wydajnych maszyn i mądrych komputerów!       

Zastrzeżenie: "nawet gdyby się udało", jest zasadne, bowiem po jesiennych wyborach i zmianach na szczytach władzy zapowiedziano analizę i, co zawsze brzmi podejrzanie, "optymalizację" drogowych planów pozostawionych przez ekipę Ewy Kopacz. Nowe Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa przystąpiło do działania bez pośpiechu, niezbędnego jak wiadomo jedynie przy łapaniu pcheł. Dopiero pod koniec lutego po raz pierwszy obradował powołany przy tym resorcie specjalny zespół, zajmujący się oceną technologii stosowanych w drogownictwie i prawa związanego z budową dróg. Wstępne wnioski  ma przedstawić na przełomie marca i kwietnia. Dużo dłużej przyjdzie poczekać na uaktualnienie listy planowanych inwestycji. Bo to, że zostanie ona zmodyfikowana, nikt chyba nie ma wątpliwości.

Zapowiedziana przez wiceministra Jerzego Szmita "optymalizacja" ma polegać m.in. na zmianie norm wykonawczych. Zdaniem przedstawicieli resortu, drogi w Polsce, z czym trudno się nie zgodzić, buduje się zbyt drogo. Wątpliwości wzbudzają jednak pomysły na obniżanie kosztów. Miałoby się to odbywać m.in. poprzez stosowanie innych niż dotychczas technologii oraz standaryzacji niektórych obiektów inżynieryjnych. "Dzisiaj jest taka sytuacja, że każdy most na przebiegu drogi ekspresowej czy autostrady jest projektowany na nowo, indywidualnie. Chcemy wprowadzić typowe projekty, tak jak w budownictwie jednorodzinnym. Jest katalog projektów, to szalenie uprości budownictwo, to też przyspieszy budowanie" - powiedział cytowany przez media wiceminister Szmit.

Jakoś dziwnie nam to pachnie PRL-em. Wtedy też przekonywano, że można budować taniej, szybciej, według typowych projektów i to bez złego wpływu na jakość. Efektem były montowane z wielkiej płyty blokowiska, jednakowe nad Bałtykiem i pod Tatrami. A co do ich jakości, wystarczy jeszcze raz obejrzeć choćby serial "Alternatywy 4"...

Czy ten sam manewr można powtórzyć przy budowie autostrad? Nie czujemy się specjalistami, ale przecież każda droga jest inna, inne też mogą być wymogi co do położonych na jej trasie mostów i wiaduktów. Czy faktycznie da się zatem skorzystać z katalogu projektów typowych?

Ministerstwo chce też ograniczać koszty związane z budową przejść dla zwierząt i ekranów akustycznych. Pięknie, lecz w tym miejscu wypada przypomnieć, że to nie kto inny, a obecny minister środowiska, w czasach gdy poprzednio pełnił tę samą funkcję, podjął decyzje, które spowodowały obstawienie polskich dróg tysiącami kilometrów niepotrzebnych ekranów.

Budujemy za wolno? Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad rozstrzygnęła właśnie przetarg na budowę 3 kilometrów drogi ekspresowej S7 między miejscowościami Naprawa i Skomielna Biała z dwukomorowym tunelem długości 2058 m pod masywem Lubonia Małego. Inwestycja ma kosztować 969 mln zł (ponad 600 mln zł mniej niż zarezerwowała na ten cel GDDKiA!). Wykonawca, włoska firma Astaldi, dostała na uporanie się z tym zadaniem 54 miesiące. Hm... Tunel, poważna rzecz, ale podobne, a często znacznie dłuższe co i rusz spotykamy, jeżdżąc autostradami w Alpach, a 4,5 roku wystarczyło na wzniesienie najwyższego budynku świata - mierzącego 828,9 metrów wieżowca Burj Khalifa w Dubaju.

Budujemy ślamazarnie i drogo, ale pod jednym względem lokujemy się ścisłej  czołówce europejskiej, jeżeli nie światowej. Otóż rekordowo dużo płacimy za korzystanie z autostrad. Od 1 marca  jednorazowy przejazd samochodem osobowym 149-kilometrowym odcinkiem A2 między Nowym Tomyślem a Koninem zuboży kieszeń kierowcy o 54 zł, o 3 zł więcej niż dotychczas. Pokonanie tej trasy tam i z powrotem kosztuje więc 108 zł, czyli równowartość około 24,5 euro. Za dużo mniejsze pieniądze (14 euro) można podróżować przez cały miesiąc po wszystkich autostradach Słowacji. 25,70 euro kosztuje ważna przez 2 miesiące winieta na "autobany" w Austrii. Za miesięczną winietę w Czechach zapłacimy 440 koron, czyli ok. 66 zł.

I co Pan na to, Panie ministrze?          

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy