Ty cofasz, on włącza się do ruchu. Kto ma pierwszeństwo?

Cofanie jest manewrem nietypowym i trudnym, ale większość kierowców traktuje go po macoszemu. Może dlatego, że ogromną większość kilometrów pokonujemy jadąc do przodu. Do cofania nie przywiązujemy więc specjalnej wagi i dopiero kiedy przyjdzie zaparkować w ciasnym miejscu albo zawrócić na wąskiej jezdni, wychodzi na jaw nieudolność i brak umiejętności kierowcy. Zapominamy też niestety, że podczas cofania można spowodować groźny wypadek.

Każdy samochód jest przystosowany do jazdy do przodu. Wówczas kierowca ma zapewnioną najlepszą widoczność, a ergonomia przyrządów służących do sterowania pojazdem pozwala na sprawne jego prowadzenie. Podczas cofania obserwacja drogi za samochodem jest zawsze bardziej lub mniej utrudniona. Kierowca musi też niejednokrotnie przyjąć nietypową pozycję zwracając głowę do tyłu. Zmienia się także mechanika ruchu pojazdu, gdyż auto podczas cofania skręca zupełnie inaczej niż w czasie jazdy do przodu.

Przepisy dotyczące cofania nie wyczerpują wszystkich możliwych sytuacji. W orzecznictwie sądowym i w postępowaniach mandatowych przyjęło się stosowanie zasady, że w razie kolizji zazwyczaj winnym uznaje się kierowcę pojazdu cofającego. Nie zawsze jednak jest to słuszne i sprawiedliwe. Dziś opiszę wam parę autentycznych kolizji, do jakich doszło podczas wykonywania tego manewru, abyście sami przekonali się, że wina nie zawsze leży po stronie tego kierowcy, który cofał.

Reklama

Musisz ustąpić pierwszeństwa wszystkim uczestnikom ruchu

Art. 23 ust. 1 pkt. 3 ustawy Prawo o ruchu drogowym stanowi:

"Kierujący pojazdem jest obowiązany (...) przy cofaniu ustąpić pierwszeństwa innemu pojazdowi lub uczestnikowi ruchu i zachować szczególną ostrożność, a w szczególności:

a) sprawdzić, czy wykonywany manewr nie spowoduje zagrożenia bezpieczeństwa ruchu lub jego utrudnienia,

b) upewnić się, czy za pojazdem nie znajduje się przeszkoda; w razie trudności w osobistym upewnieniu się kierujący jest obowiązany zapewnić sobie pomoc innej osoby."

Wynika stąd, że pojazd cofający znajduje się w "hierarchii pierwszeństwa" najniżej, a zatem musi ustąpić go wszystkim innym pojazdom, a także pieszym. Popatrzcie na rysunek:

Kierowca czerwonego auta jedzie drogą z pierwszeństwem. W tej sytuacji, gdyby jakiś pojazd wyjeżdżał z drogi podporządkowanej, musiałby oczywiście ustąpić pierwszeństwa temu czerwonemu. Ale kierowca tego samochodu po przejechaniu skrzyżowania zorientował się, że powinien skręcić w prawo. Postanowił więc cofnąć auto.

I tu uwaga! W tym przypadku czerwony samochód - mimo, że znajduje się na drodze z pierwszeństwem - nie ma już pierwszeństwa w stosunku do pojazdów wyjeżdżających z drogi podporządkowanej. Dlaczego? Oczywiście dlatego, że cofa. W pokazanym przypadku to samochód żółty będzie miał pierwszeństwo przed czerwonym.

Ta zasada jest ze wszech miar uzasadniona, albowiem cofanie jest manewrem nietypowym i może być zaskakujące dla innych uczestników ruchu. Na przykład kierowca żółtego samochodu mógłby nie spodziewać się, że z prawej strony na skrzyżowaniu pojawi się cofający samochód. Notabene na skrzyżowaniach lepiej w ogóle nie cofać, no chyba że jest to jakieś peryferyjne skrzyżowanie o minimalnym ruchu.

On cofał, ja włączałam się do ruchu

W praktyce zdarzają się jednak sytuacje o wiele bardziej skomplikowane. Jedną z nich opisała w liście do naszej redakcji pani Natalia z Rzeszowa:

"Wyjeżdżałam z miejsca parkingowego usytuowanego poprzecznie. Rozejrzałam się uważnie i zobaczyłam samochód, który przejechał przede mną z dość znaczną prędkością. Żaden inny pojazd za nim nie jechał, więc ruszyłam i zaczęłam skręcać w prawo. Nagle odczułam silne uderzenie z prawej strony i zorientowałam się, że na moje auto najechał ten sam samochód, który przed chwilą przejechał przed maską mojego Fiata."

Okazało się, że kierowca Volkswagena przejeżdżając przed samochodem naszej czytelniczki zauważył wolne miejsce postojowe. Zahamował więc, po czym włączył bieg wsteczny i zaczął energicznie cofać. W tym samy czasie autorka listu ruszyła do przodu. Doszło do zderzenia.

Pani Natalia nie poczuwała się do winy twierdząc, że ponosi ją wyłącznie kierowca Volkswagena. Czy miała rację?

Spójrzmy z kolei na art. 17 ust. 2 ustawy:

"Kierujący pojazdem, włączając się do ruchu, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność oraz ustąpić pierwszeństwa innemu pojazdowi lub uczestnikowi ruchu."

Obowiązki kierującego podczas włączania się do ruchu są więc identyczne jak przy cofaniu. Prawo nie określa, który z tych kierujących jest w sytuacji nadrzędnej wobec drugiego. Warto też przypomnieć, kogo uważa się za uczestnika ruchu. Art. 2 pkt. 17 ustawy określa:

"Uczestnik ruchu (oznacza) pieszego, kierującego, a także inne osoby przebywające w pojeździe lub na pojeździe znajdującym się na drodze."

Zwróćcie uwagę, że uczestnikiem ruchu w świetle tej definicji nie jest tylko poruszający się pojazd lub idący pieszy. Uczestnikiem ruchu jest pojazd lub człowiek, który znajduje się na drodze. A zatem powstaje tu swoisty paradoks lingwistyczno-prawny. Pojazd włączający się do ruchu jest już uczestnikiem ruchu.

W tej sytuacji zarówno pojazd p. Natalii jak i Volkswagen były więc uczestnikami ruchu, podobnie zresztą  jak oboje kierujący nimi. Patrząc jednak z praktycznego punktu widzenia p. Natalia wyjeżdżając z miejsca postojowego powinna spojrzeć nie tylko w lewo, ale także w prawo. Przecież w tym miejscu mogło odbywać się wyprzedzanie jednego pojazdu nadjeżdżającego z prawej strony przez inny pojazd. Wówczas, wyjeżdżając nieostrożnie z miejsca postojowego, p. Natalia doprowadziłaby do zderzenia z tym wyprzedzającym pojazdem.

W opisanej sytuacji zdecydowanie większą część winy ponosi właśnie ona. Czy można wymagać od kierowcy cofającego pojazdem, by obserwował wszystkie zaparkowane auta i zakładał, że w każdym momencie któreś z nich może ruszyć? O wiele łatwiej było ocenić sytuację na drodze p. Natalii, która wyjeżdżała przodem i wystarczyło, aby przed ruszeniem po prostu spojrzała w lewo i prawo.

Wpakował się na siłę

Drugie zdarzenie zostało z kolei opowiedziane w mailu nadesłanym przez pana Witolda z Warszawy:

"Jadąc swoim autem zauważyłem wolne miejsce postojowe w zatoczce położonej tuż przy jezdni. Zatrzymałem więc samochód i ostrożnie zacząłem cofać. Gdy już rozpoczynałem skręcanie kierując auto do miejsca postojowego, nagle usłyszałem huk i poczułem wstrząs. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zorientowałem się, że kierowca samochodu nadjeżdżającego uprzednio z przeciwka nagle zdecydował się skręcić i wjechać na to samo miejsce postojowe, na które ja wjeżdżałem. Okazało się, że uderzyłem tylnym lewym narożnikiem mojego samochodu w drzwi tamtego pojazdu."

"Z dużego SUV-a marki Mercedes wysiadł dość młody kierowca, który od razu zarzucił mi: przecież pan cofał, więc to ja miałem pierwszeństwo. Wezwałem policję, a przybyli na miejsce funkcjonariusze chcieli ukarać mnie mandatem za niezachowanie ostrożności podczas cofania i spowodowanie kolizji. Odmówiłem przyjęcia mandatu i teraz sprawę rozstrzygnie sąd. Czy mam jakieś szanse na wygranie tej sprawy?"

Moim zdaniem kierowca Mercedesa zachował się w mało kulturalny, by nie powiedzieć: chamski sposób. Widział przecież doskonale, że nasz czytelnik wjeżdża na "upatrzone" miejsce postojowe i jest już w trakcie wykonywania tego manewru. Chciał jednak być szybszy i w bezczelny sposób wpakować się przed samochodem autora maila.

Formalnie rzeczywiście było tak, że nasz czytelnik cofał, a tamten kierowca jechał do przodu. Czy można jednak wymagać od kierującego wjeżdżającego tyłem na miejsce postojowe, by zakładał, że inny kierowca postąpi w tak głupi i lekkomyślny sposób?

Pan Witold zajęty był głównie obserwacją drogi za pojazdem i manewrowaniem swoim autem tak, by prawidłowo wpasować się na miejsce postojowe. Zapewne spoglądał głównie w prawe lusterko. Mercedes pojawił się za nim nagle i zupełnie nieoczekiwanie. Żywię nadzieję, że sąd rozpatrujący tę sprawę weźmie powyższe okoliczności pod uwagę.

Ja wcale nie cofałem, ale już jechałem do przodu

Kolejna sytuacja wydarzyła się w jednej z podkrakowskich miejscowości. Pani X, kierująca samochodem marki Opel, jechała dość wąską ruchliwą jezdnią. Przy prawej krawędzi tej jezdni, na chodniku, stały zaparkowane samochody.

Nagle z bramy jednej z posesji wyjechało tyłem ze znaczną prędkością Audi i znalazło się tuż przed samochodem pani X. Doszło do zderzenia.

Audi kierował 23-letni mężczyzna, który na początku zaproponował kobiecie: może jakoś się dogadamy? Pani X biorąc pod uwagę znaczne szkody w swoim samochodzie (zerwany zderzak, rozbity reflektor, wgnieciona pokrywa komory silnikowej) postanowiła wezwać jednak policję.

Wówczas młody mężczyzna przestał już okazywać chęć dogadania się z poszkodowaną, a przybyłym na miejscu policjantom oświadczył: ja wcale nie cofałem, wyjechałem tyłem z bramy i ruszałem już do przodu, kiedy ta pani najechała na tył mojego samochodu. Wkrótce po tym przybył tatuś pana kierowcy, który głośno radził synowi: do niczego się nie przyznawaj!

Sprawa trafiła przed sąd, który nie dał wiary młodemu kierowcy uznając jego zeznania jako wykrętne i niespójne. Ukarał go grzywną w wysokości 300 zł oraz obciążył kosztami postępowania. W opisanej sytuacji macie z kolei przykład na to, jak bezczelni potrafią być niektórzy ludzie, czyniąc wszystko by tylko uchylić się od poniesienia konsekwencji za swoje wybryki na drodze.  

Nieostrożne cofanie przyczyną tragedii

I jeszcze jedno zdarzenie, które miało o wiele poważniejsze skutki, a jego przyczyną był brak wyobraźni młodej damy kierującej dużym SUV-em. 27-letnia Patrycja G. kierująca Toyotą postanowiła wjechać tyłem na miejsce postojowe położone prostopadle do jezdni. Lewy bok jej auta znajdował się przed rozpoczęciem cofania tuz przy osi jezdni.

Kobieta wpasowując się tyłem na miejsce postojowe w pewnym momencie energicznie skręciła kierownicę w prawo i dodała nieco gazu. Zajęta była głównie obserwacją drogi za pojazdem przez kamerę cofania umieszczoną w samochodzie. W chwili rozpoczęcia cofania przód Toyoty gwałtownie odchylił się w lewo i wysunął na część jezdni przeznaczoną dla przeciwnego kierunku ruchu. Nastąpiło to w momencie, gdy obok Toyoty przejeżdżał akurat Nissan Micra.

W wyniku uderzenia kierujący Nissanem stracił panowanie nad pojazdem i wpadł na chodnik, potrącając idącą nim 67-letnią kobietę. Piesza doznała poważnego urazu czaszki.

Sprawczyni tego wypadku, kierująca SUV-em Patrycja G. bynajmniej nie poczuwała się do winy. Wręcz przeciwnie, zarzuciła kierowcy Nissana: "jak ten pan widział, że parkuję, to powinien zwolnić i poczekać". Rzecz jasna wina leży po stronie tej bezmyślnie kierującej. Wspominałem na wstępie, że podczas jazdy do tyłu zmienia się mechanika ruchu pojazdu. Koła skrętne (czyli przednie) znajdują się wówczas niejako z tyłu, (tak jak w wózku widłowym). Jeżeli skręcamy podczas jazdy do tyłu na przykład w prawo, to przód naszego auta będzie bardzo znacznie odchylał się w lewo. Szkoda, że takich rzeczy nie uczą w ośrodkach szkolenia kierowców podczas kursu na prawo jazdy. Tam szkolenie odbywa się według zasady: gdy zobaczysz trzecią tyczkę na wysokości środkowego słupka to zaczynaj skręcać...

W rezultacie mamy właśnie do czynienia z takimi kiepskimi, niedouczonymi kierowcami jak ta dama. Ten wypadek dowodzi także, iż kamery cofania i inne elektroniczne wspomagacze nie zastąpią szarych komórek w mózgu.

Cofanie nie może utrudniać innym ruchu

Wbrew spotykanym niekiedy błędnym opiniom cofanie nie jest zabronione na drogach jednokierunkowych (z wyjątkiem autostrad i dróg ekspresowych w tunelu, na moście i wiadukcie). Na przykład możemy cofnąć na jezdni jednokierunkowej widząc wolne miejsce do zaparkowania auta.

Ale uwaga! Pamiętajcie o zasadzie, że cofanie nie może powodować utrudnienia ruchu. Zdarza się tak, że my chcemy cofnąć, ale za nami zatrzymał się inny pojazd. Nie wolno nam żądać, by tamten kierowca także cofnął swoje auto i zrobił nam miejsce. Jeśli tak uczyni, to tylko z grzeczności, ale nie ma takiego obowiązku.

Widziałem też kiedyś takiego cwaniaczka, który wjechał tyłem na jezdnię jednokierunkową od strony znaku zakazu wjazdu (B-2) i przejechał ją niemal całą. To nie jest dozwolone! Można cofać na jezdni jednokierunkowej, ale nie wolno wjeżdżać nią tyłem od strony, z której wjazd jest zabroniony.

W jednym z czasopism motoryzacyjnych spotkałem wypowiedź jakiegoś redaktora, który bardzo krytykował zawarty w przepisach wymóg o konieczności zapewnienia sobie pomocy drugiej osoby podczas cofania przy ograniczonej widoczności. W rzeczywistości ten przepis ma swoje życiowe uzasadnienie. Popatrzcie na rysunek:

W jaki sposób ma wyjechać kierowca czerwonego samochodu z miejsca postojowego, skoro obok niego stoi duży bus i całkowicie zasłania widoczność jezdni. Na wyczucie? Na zasadzie: "jak mnie zobaczą to może mnie ominą"? W niektórych sytuacjach taka pomoc drugiej osoby jest wręcz nieodzowna. To żaden wstyd skorzystać z niej. Lepiej tak uczynić niż spowodować wypadek.

Warto zmodyfikować przepisy

W świetle tego, co napisałem powyżej nasuwa się wniosek, że art. 23 ust. 1 ustawy należałoby zmodyfikować w następujący sposób:

"Kierujący pojazdem jest obowiązany (...) przy cofaniu ustąpić pierwszeństwa innemu pojazdowi lub uczestnikowi ruchu (z wyjątkiem pojazdu włączającego się do ruchu) i zachować szczególną ostrożność."

Pozwoliłoby to rozstrzygnąć kwestię pierwszeństwa w takiej sytuacji, kiedy to jeden z pojazdów cofa, a drugi w tym samym czasie włącza się do ruchu. Należy bowiem przyjąć rozstrzygnięcie, że temu włączającemu się do ruchu o wiele łatwiej jest powstrzymać się z realizacją tego manewru niż kierującemu, który w tym samym czasie już jedzie.

Niezależnie jednak od wszelkich przepisów pamiętajcie, że cofanie jest manewrem skomplikowanym, a jeśli odbywa się na ruchliwej jezdni, to także niebezpiecznym. Zachowajcie więc daleko idącą ostrożność i starajcie się myśleć. Dobry kierowca nigdy nie cofa pełnym gazem, jeżeli nie wie jaka jest sytuacja za jego pojazdem. Jeśli zaś macie problemy z cofaniem albo obawiacie się wykonać ten manewr na ruchliwej jezdni to po prostu z niego zrezygnujcie.

Polski kierowca


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy