Winny kierowca czy znaki?
Przed sądem w Świdnicy na Dolnym Śląsku ruszył proces kierowcy autobusu szkolnego, który w marcu wjechał pod zbyt niski wiadukt.
Mężczyzna odpowiada za spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. Grozi mu do pięciu lat więzienia. Po wypadku 39 osób trafiło do szpitala, część uczniów do dzisiaj przechodzi rehabilitację.
Kierowca wziął odpowiedzialność na siebie. Przyznał, że nie zauważył znaku i dlatego wjechał pod wiadukt z dużą prędkością. Prokurator zażądał dla niego kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat oraz zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych przez pięć lat. Wyrok w tej sprawie wydany zostanie 12 listopada.
Do wypadku doszło 27 marca. Kierowca wiózł szkolną wycieczkę wysokim jednopiętrowym autokarem. Mężczyzna źle ocenił wysokość wiaduktu i wbił się w jego sklepienie, zrywając dach autobusu niemal do połowy. Rannych zostało ponad 30 pasażerów, w tym siedmiu z nich odniosło poważniejsze, ale nie bardzo ciężkie, obrażenia.
Tuż po wypadku do szpitali trafili nie tylko pasażerowie autobusu, ale i sam kierowca, który przeszedł załamanie nerwowe. Po wyjściu ze szpitala Czesław G. przyznał się do stawianych mu zarzutów.
Biegli ustalili, że za wypadek odpowiada nie tylko kierowca - droga dojazdowa i sam wiadukt były bowiem źle oznakowane. Zabrakło znaków zakazujących wjazdu pojazdom o określonej wysokości. Postępowanie w tej sprawie prowadzi prokuratura w Wałbrzychu. Do końca roku śledczy mają zdecydować czy i kto usłyszy zarzuty za to zaniedbanie.