Testujemy używane: Lancia kappa
Istnieją dwie drogi, aby zakosztować dostojnej i naprawdę wygodnej jazdy. Pierwsza - zostać ministrem, co jak widać nie jest wcale aż takie trudne, i druga bardziej skomplikowana - za własne, uczciwie zarobione pieniądze wejść w posiadanie prezentowanego auta.
Tym razem wzięliśmy pod lupę samochód, który przez długie lata kojarzony był w naszym kraju z barczystymi panami w czarnych garniturach i "gruba rybą" na tylnym siedzeniu. Do dziś jest nieodłącznym elementem poniewierających przepisy ruchu drogowego rządowych kolumn i etatowym pracownikiem większości ministerstw.
Gdyby którakolwiek z rządowych Lancii potrafiła mówić, zapewne już dawno występowałaby w charakterze świadka przed dziesiątkami komisji śledczych i sądów... Idąc za modą, my także postanowiliśmy przesłuchać jedną z nich. Prezentowana nie była nigdy pojazdem rządowym, więc na szczęście obyło się bez psychoanalityka i już po kilku przejechanych razem kilometrach znaleźliśmy wspólny język...
Politycy lubią otaczać się ładnymi przedmiotami i Lancia doskonale wywiązuje się z tej roli. Włoscy styliści słyną z zamiłowania do gustownych kształtów i twierdzenie, że ktokolwiek potrafi tworzyć piękniejsze samochody, byłoby bluźnierstwem. Dwanaście lat, jakie upłynęło od debiutu auta w 1994 roku, spłynęło po Kappie niczym krople deszczu z dobrze nawoskowanej karoserii. Elegancka sylwetka i smakowite detale, jak chromowane listwy, klamki czy osłona chłodnicy czynią z Lancii pojazd niezwykle szykowny. Gdyby Kappa nie była samochodem, to sygnowane logiem Pininfariny nadwozie, z pewnością znalazłoby dla siebie miejsce pośród wielu cennych eksponatów Luwru. To auto, to bez wątpienia dzieło sztuki.
Na polskich drogach najłatwiej o klasyczną czterodrzwiową limuzynę, ale mało, kto wie, że w ofercie było jeszcze równie stylowe Kombi oraz urocze Coupe. 4687 mm długości (w sedanie) to zwiastun wygodnego i komfortowego wnętrza. Eleganckie linie nadwozia dobrze współgrają z ciekawym projektem deski rozdzielczej. O monotonii kokpitu nie może być mowy. Materiały wykończeniowe z najwyższej półki w połączeniu z ciekawą stylistyką i wzorowym wyposażeniem, gwarantują wysoki komfort. Umieszczony centralnie wyświetlacz komputera pokładowego (tzw. infocenter) informuje jadących niemal o wszystkim: począwszy od tego, że mamy otwarte drzwi, a na uszkodzeniu oświetlenia tablicy kończąc. Obicia tapicerskie wykonano z alcantary (w tańszych wersjach LE z weluru), która nadaje wnętrzu niezwykle ekskluzywny charakter. Lista opcjonalnego wyposażenia Kappy nie była imponująca głównie dlatego, że większość tzw. "dodatków" oferowana była w standardzie. Nawet podstawowe modele miały na pokładzie automatyczną klimatyzację, pełny pakiet elektryczny (4 el. szyby i el. regulowane i składane lusterka), system ABS czy wspominany komputer pokładowy.
Jak przystało na limuzynę, bagażnik spokojnie pomieści delegacyjne walizki. 525 litrów pojemności w wersji czterodrzwiowej i 505 w kombi powinno zadowolić większość nabywców. Samego kufra nie da się jednak zaliczyć do "standardowych". Sporo czasu zajęło nam chociażby jego otwarcie - przycisk odpowiedzialny za zwolnienie blokady znajduje się, bowiem w... schowku. Inną ciekawostką, jaką zaskoczy nas bagażnik Kappy jest zastosowanie podwójnego dna. Rozwiązanie takie spodoba się nie tylko przemytnikom - w codziennej eksploatacji pozwala utrzymać słusznych rozmiarów kufer w czystości.
Słowa Lancia i "zawalidroga" wzajemnie się wykluczają. Produkty tej marki nigdy nie miały problemów ze słabą dynamiką i w przypadku Kappy jest podobnie. Do napędu samochodów stosowano kilka jednostek, z których najsłabsza 2,4 TD osiągała moc 124 KM (2,4 JTD - 136 KM), a najmocniejsza 2,0 20V TURBO dysponowała aż 220 KM. W ofercie były jeszcze: trzylitrowa "Vszóstka" (204 KM) oraz pięciocylindrowe, dwudziestozaworowe 2,0 (145 KM/155 KM) i 2,4 (175 KM). We wszystkich egzemplarzach napęd za pośrednictwem pięciostopniowego "manuala" lub czterobiegowego automatu przenoszony był na przednią oś. Wszystkie jednostki za wyjątkiem Diesli, zapewniają sprint do setki w czasie lepszym niż 10 sekund (popularna dwulitrówka ok. 9,2s.), chociaż zużycia paliwa nie można zaliczyć do ich mocnych stron. Nawet najmniejszy dwulitrowy motor na pokonanie setki potrzebuje średnio 10/11 l., a jazda po mieście w przyciężkim obuwiu może skutkować spalaniem na poziomie 15/16l.
W tej sytuacji dobrym rozwiązaniem może okazać się wybór jednostki wysokoprężnej. Stary pięciocylindrowy motor 2,4 TD spisuje się tutaj nadspodziewanie dobrze. 11,5 s. do setki oraz V max w okolicach 190 km/h na pewno ujmy mu nie przynoszą. Gorzej kształtuje się, raczej wysokie jak na Diesla, spalanie - średnio ok. 9l/100km. Trzeba się również pogodzić z charakterystycznym klekotem, który w przypadku tego silnika wydaje się nam zbyt donośny.
Od bycia wożonym Lancią, przyjemniejsze może być tylko jej prowadzenie. Złośliwcom twierdzącym, że to w zasadzie nieco większa Marea, mówimy krótko - bzdura! Samochód przyspiesza jak auto sportowe, skręca jak zwinna tylnonapędówka i przepływa przez dziury z lekkością typowej limuzyny. Rzadko który samochód potrafi dostarczyć kierowcy tylu wrażeń związanych z czystą przyjemnością prowadzenia przy jednoczesnym zapewnieniu wysokiego komfortu. To duży plus. Niestety, nie ma róży bez kolców. Polskie drogi potrafią czynić spustoszenie nawet w zawieszeniach pojazdów gąsienicowych i Kappa nie może tutaj liczyć na żadną taryfę ulgową. Ciągłych wstrząsów z czasem nie wytrzymują elementy wnętrza. Kierownica zapiszczy przy obrocie, klapka przykrywająca radio zostanie w ręce, zaskrzypią drzwi... Podczas codziennej eksploatacji można również narzekać na małe lusterka, szerokie przednie słupki ograniczające widoczność i w przypadku Diesla - głośną pracę.
Niestety, samochody spod znaku Lancii uchodzą w naszym kraju za równie trwałe, co pakt stabilizacyjny. Jest w tym twierdzeniu trochę prawdy. Wprawdzie te rządowe dzielnie znoszą trudy codziennej służby, ale zdaniem mechaników jeździć Kappą i głosić program taniego państwa, to czysta hipokryzja. Utrzymanie samochodu w dobrej kondycji często kosztuje krocie. Oczywiście, bez ryzyka nie ma przyjemności. Niektóre egzemplarze bezawaryjnie pokonują przebiegi rzędu 400 tys. km, a inne w warsztacie goszczą częściej niż na stacji benzynowej. Nienajlepsza opinia to w dużej mierze sprawka ex-rządowych samochodów, które skrajnie wyeksploatowane trafiały na rynek wtórny. Dzisiejsza oferta poszerzyła się o pojazdy sprowadzone najczęściej z Włoch i Szwajcarii, a te w większości znajdują się w przyzwoitym stanie technicznym. Niemniej do typowych usterek zaliczyć można problemy z centralnym zamkiem (współpracy odmawiają siłowniki), przepływomierzem oraz instalacją elektryczną. Na porządku dziennym są też wycieki z zespołu napędowego. Ceny części na pewno nie należą do niskich. Wprawdzie np. sprzęgło uda nam się kupić w całkiem rozsądnych pieniądzach (ok. 750zł), ale już koszt zakupu przedniej szyby (ok. 1500zł.) może nadszarpnąć niejeden budżet. Skomplikowana natura auta potęguje również koszty robocizny.
By poczuć się jak marszałek Lepper wystarczy już 15 tys. zł. Mniej więcej za tyle uda nam się kupić przyzwoicie utrzymanego dziesięciolatka. Egzemplarze z końca produkcji (rok 2001), to wydatek ponad dwudziestu tysięcy złotych. Samochód kusi piękną sylwetką, bogatym wyposażeniem i relatywnie niską ceną. Czy jednak można zaufać politykom i polecić go z czystym sumieniem? Na tak postawione pytanie, trudno o dobrą odpowiedź...
Paweł Rygas