Psuje ci się auto. Stajesz się wtedy bezradny, prawda?

Wokół stojącego na poboczu samochodu bezradnie krąży atrakcyjna kobieta.

Po chwili nadjeżdża szarmancki dżentelmen, zatrzymuje się przy zepsutym aucie, przez parę minut majstruje pod jego maską i uruchamia milczący dotąd silnik. Ona jest mu bezgranicznie wdzięczna, on pęka z dumy, że spełnił się jako opiekuńczy samiec. Niestety, to już przeszłość...

Kiedyś żaden przezorny kierowca malucha nie ruszał w trasę bez zapasowej kopułki aparatu zapłonowego, palca rozdzielacza, pływaka gaźnika, paska klinowego, świec, kija zastępującego zerwaną linkę rozrusznika, zestawu naprawczego do hamulców itp. Zdzisław Glinka w książce pt. "Jeżdżę samochodem Syrena" radził nie "unikać osobistego kontaktu z mechanizmami samochodu" i zalecał, by "poza fabrycznym zestawem podręcznych narzędzi, służących do wykonywania najbardziej podstawowych zabiegów" zabierać ze sobą w drogę inne przydatne przedmioty, "przy użyciu których można w razie potrzeby przeprowadzić typowe naprawy i regulacje".

Na długiej liście znalazły się m.in.: różnego rodzaju klucze i śrubokręty, szczypce, młotek, scyzoryk wieloostrzowy, szczelinomierz, rolka taśmy izolacyjnej, 2-3 metry miękkiego drutu stalowego, lampka kontrolna do wyszukiwania uszkodzeń elementów elektrycznych, "płachta brezentowa do położenia na jezdnię w celu ochrony ubrania przed zabrudzeniem", dwie świece zapłonowe, cewka zapłonowa, kompletny przerywacz, dwa kondensatory, linki sprzęgła i zewnętrznej zmiany biegów, zawory pompy paliwa (dwie sztuki), a nawet kompletny przegub równobieżny.

Reklama

Dzisiaj kierowcy przestali wozić ze sobą skrzynki z narzędziami i częściami zamiennymi. Nie jest to przejawem lekkomyślności, lecz poczucia własnej... bezradności. Oczekiwania klientów, którzy chcą, by ich auta łączyły doskonałe osiągi z umiarkowanym apetytem na paliwo, wciąż zaostrzające się przepisy ochrony środowiska, wymogi bezpieczeństwa, powodują, że współczesne samochody mają skomplikowaną budowę i są szczodrze naszpikowane elektroniką. Już samo zidentyfikowanie usterki bywa niemożliwe bez komputera i oprogramowania diagnostycznego. Potem powstaje problem, jak dostać się do poszczególnych elementów pojazdu, wreszcie jak i czym dokonać naprawy. Tu już nie wystarczy klucz trzynastka i krzyżowy wkrętak. Niezbędne są narzędzia specjalistyczne. Doczekaliśmy czasów, gdy nawet wymiana żarówki w reflektorze niejednego modelu samochodu wymaga sporych umiejętności i wizyty w warsztacie. Trwa długo i nie mało kosztuje.

Wszystko to sprawia, że wielu dzisiejszych kierowców świadomie "unika osobistego kontaktu z mechanizmami samochodu", nie chce sobie zaprzątać głowy techniczną wiedzą na temat konstrukcji aut, którymi jeżdżą. Poddajemy się losowi, ufając zapewnieniom producentów o niezawodności ich pojazdów, wierząc w szczęście i usługi typu assistance. A takie, jak opisana na wstępie sceny oglądamy niemal wyłącznie na starych filmach.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy