Policjanci już nie są darmową taksówką! Co w zamian?

W ostatnich dniach w kilku miejscach w kraju doszło do sytuacji, w której do dyżurnych policji dzwoniła najprawdopodobniej ta sama kobieta podając się za urzędniczkę gabinetu jednego z wiceministrów MSWiA.

Zgłaszająca, która twierdziła, że zepsuł jej się samochód, nalegała i oczekiwała podwiezienia jej służbowym pojazdem do hotelu lub warsztatu.

Każdorazowo, zgodnie z obowiązującą procedurą, policjanci informowali kobietę jakie w takiej sytuacji można podjąć kroki, podając przy tym m.in. nr kontaktowy do pomocy drogowej czy instytucji świadczących pomoc w takich przypadkach. Jak się później okazało była to prowokacja dziennikarska dziennikarzy jednej z ogólnopolskich telewizji.

Po kilku takich telefonach wykonanych do dyżurnych policjanci postanowili sprawdzić, kto oczekuje przyjazdu radiowozu i podwiezienia do hotelu. Funkcjonariusze z jednostki Policji w Zambrowie po przyjechaniu na miejsce rzekomej awarii samochodu, zastali stojącą przy drodze kobietę i przeprowadzili z nią krótką rozmowę dotyczącą charakteru pomocy, po czym ją wylegitymowali. 

Reklama

Jak się okazało, w rozmowie telefonicznej z dyżurnym kobieta podała inne dane niż policjantom na miejscu rzekomej awarii. Osoba ta w rozmowie z policjantami cały czas usiłowała wymóc na nich podwiezienie radiowozem do hotelu bądź warsztatu. Funkcjonariusze zaś od samego początku rozmowy dążyli do uzyskania informacji o niesprawnym pojeździe i w tym celu, po sprawdzeniu kobiety w policyjnym systemie, udali się wraz z nią nie radiowozem, a pieszo w kierunku miejsca, gdzie miał być zaparkowany jej pojazd.

Po kilkunastu metrach kobieta zatrzymała się i oświadczyła, że takiego pojazdu nie ma, a ona jest dziennikarką jednej z ogólnokrajowej TV, okazując legitymację prasową. Jak przyznała, cała sytuacja miała na celu sprawdzenie czy policyjne pojazdy służą urzędnikom za taksówki i są na każde zawołanie. Po tym jak zorientowała się, że interwencja nie pójdzie po jej myśli przyznała, że cała sprawa jest prowokacją dziennikarską.

Policjanci ostrzegają, że informowanie  o niezaistniałych zdarzeniach może mieć tragiczne konsekwencje. Policjanci - zamiast jechać do interwencji, gdzie ktoś może potrzebować pomocy - w tym czasie angażowani są do wykonywania innych czynności, a dyżurny jednostki zamiast zarządzać podległymi mu służbami pochłonięty jest wydarzeniem, które nie ma miejsca.

Policja każdorazowo pomaga obywatelom w granicach obowiązującego prawa bez względu na to, czy jest to urzędnik ministerstwa, znana osoba czy zwykły obywatel. Gdyby doszło do zagrożenia dla bezpieczeństwa, życia lub zdrowia osoby, policjanci wówczas mają prawo przetransportować taką osobę pojazdem służbowym w miejsce bezpieczne.

W tej sytuacji jednak zachowanie kobiety wywołało niepotrzebną czynność policji. W związku z faktem, że działania dziennikarki wypełniły znamiona wykroczenia z art. 65 § 1 (tj. wprowadzenie w błąd organu co do własnej tożsamości oraz miejsca zatrudnienie) i 66 § 1 (tj. wywołanie niepotrzebnej czynności) Kodeksu Wykroczeń, na podstawie art. 54 Kodeksu Postępowania w Sprawach o Wykroczenia, podjęto decyzję o skierowaniu sprawy na drogę sądową.

Jak widać, policjanci nie dają się już "wkręcać" w udawanie taksówki (kilka lat temu taka "przysługa" zakończyła się wypadkiem, w którym zginęło dwoje funkcjonariuszy), nie można również raczej liczyć na podwiezienie na dworzec jedzenia. Wciąż za to funkcjonariusza są wykorzystywani do innych, głupich czynności, jak cięcie konfetti na przyjazd wiceministra MSWiA, czy czynności uwłaczających ich godności, jak ubieranie ich w prześcieradła i przyczepianie skrzydeł, co miało imitować anioły podczas jednej z procesji...

INTERIA.PL/Policja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy