Po tragedii w Szczecinie. Bulwersujący list

​We wtorek w Szczecinie doszło do tragicznego wypadku. Dwaj spokrewnieni chłopcy, w wieku 11 i 7 lat, weszli po piłkę na zamarznięty zbiornik wodny. Niestety, lód się załamał i chłopcy wpadli do wody.

Świadkowie wypadku podjęli próbę ratowania ich, jednak niska temperatura wody w połączeniu z kruchym lodem sprawiły, że chłopców nie udało się wyciągnąć. Akcja była kontynuowana przez przybyłych na miejsce strażaków i płetwonurków.

Po kilkudziesięciu minutach dzieci udało się zlokalizować pod wodą i wydobyć na brzeg, gdzie ratownicy podjęli reanimację. Ostatecznie akcję serca udało się przywrócić obu chłopcom i w stanie zagrożenia życia, podłączeni do aparatury podtrzymującej, zostali przetransportowani do szpitala. Niestety, późnym wieczorem ze szpitala nadeszły tragiczne informacje - chłopców nie udało się uratować.

Dziś dostaliśmy bardzo smutnego maila nawiązującego do tych tragicznych zdarzeń. Publikujemy go poniżej:

"Witam, chciałbym zwrócić uwagę na wykonywanie pracy przez niektóre osoby na miejscu tragedii.

Każdy swoją pracę chce wykonać w jak najbardziej odpowiedni sposób, a zarazem ułatwić sobie tę pracę, poprzez podjechanie pojazdami służbowymi pod dany adres. Przy wykonywaniu tych czynności jednak musimy pamiętać o priorytecie danych osób i funkcji.

Reklama

Podczas wczorajszej akcji pierwszym pojazdem, który dotarł na miejsce był radiowóz policji. Stało się tak, ponieważ znajdował się najbliżej miejsca zdarzenia. Następnie na miejsce dotarła straż pożarna, WOPR i... no właśnie... i tutaj zaczynają się schody, ponieważ kolejnymi pojazdami były media - Polsat, TVN24 i Radio Szczecin.

Przed terenem działek jest parking, na którym wszystkie pojazdy zmieściłyby się. Jednak kierowcy w/w aut (mediów) podjęli próbę dojechania jak najbliżej miejsca wypadku, czego skutkiem był brak możliwości wjazdu pod bramę konkretnej działki karetek pogotowia, a ratownicy medyczni z całym sprzętem musieli biec, aby móc prowadzić dalszą akcję.

Pomijam już fakt, że później był problem z transportem dzieci do karetek i wszystko musiało odbywać się po trawniku na jednej z działek. Dopiero po przybyciu posiłków policji udało się odnaleźć kierowców w/w pojazdów i utorować drogę karetkom, które dopiero wtedy mogły zabrać dzieci do szpitala.

Swoją wiadomością nie chcę nikogo urazić, czy też zwalać winy na czyjeś postępowanie, ale... wykonując swoją pracę pomyślmy o tym, czyja praca jest ważniejsza i kto ma cięższy sprzęt do noszenia. Cięższy nie tylko kilogramowo, ale również wagą sytuacji i potrzeby.

Pisząc o zachowaniu mediów dobrze byłoby jeszcze opisać ich postępowanie na miejscu całej interwencji i usiłowanie wciskania się gdzie tylko można z kamerą... Ale to już sobie odpuszczam.

W załączniku przesyłam zdjęcie, przedstawiającee trasę dojazdu do miejsca wypadku. Warto tylko nadmienić, że zdjęcie wykonano nie na początku akcji, lecz już w trakcie torowania drogi prze policję.

Na koniec tylko mała prośba: myślcie co robicie."

List opisuje wrażenia jednej z osób, która była na miejscu zdarzenia. Trzeba zdawać sobie sprawę, że akcja przebiegała w trudnym terenie, dojazd był możliwy wyłącznie wąskimi dróżkami wytyczonymi przez ogródki działkowe, pojazdów różnych służb było dużo, dodatkowo sytuacja była nerwowa i dynamiczna - początkowo zgłoszenie dotyczyło jednego chłopca, dopiero nieco później okazało się, że pod lodem znalazło się dwoje dzieci. Jest więc możliwe, że nie wszystko na miejscu przebiegało tak, jak powinno. Jeśli ktoś ma jakieś wiadomości i był na miejscu akcji - zapraszamy do podzielenia się wrażeniami w komentarzach.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy