Ostatni dzień dla motocyklisty
Dzisiaj słonko trochę przygrzało i zaraz motocykliści wyjechali poszaleć. Oczywiście nie chcę tutaj uogólniać i rozpoczynać debaty na temat tego kogo owym motocyklistą winniśmy nazywać, a kogo nie.
Chcę tutaj opisać jak ten piękny dzień był dniem ostatnim dla jednego z fanów dwóch kółek (*). Trasa Wisła - Katowice, odcinek jakieś 30-40 km przed Katowicami, wyjeżdżam zza zakrętu i noga na hamulec. Szybko awaryjne i stoimy. Droga zablokowana, wóz strażacki, patrol policji. Karetkę wezwano „dla formalności” i za pewno już dawno pojechała.
Stojąc zauważam czarny kask, a raczej jego fragment na poboczu. Ruszamy pomalutku i ukazuje nam się widok, który dołączany powinien być do każdego zakupionego motocykla (nie tylko ścigacza).
Pominę szczegóły z racji wyczucia czy szacunku dla bliskich tego kierowcy. Po przejechaniu 200 metrów widzę motor - resztki motoru. Samochodu rozbitego brak, śladów hamowania brak, zatem pewno poślizg, utrata przyczepności i nadmierna prędkość.
Niech to będzie nie tyle nawet przestrogą, bo z tych „motocykliści” sobie nic nie robią, ale niech będzie tematem, nad którym warto się chociaż przez chwilę zastanowić. Co się stanie gdy mój ...set kilogramowy motor przewróci się przy prędkości rzędu nawet 60km/h.
Pozostawiam temat do refleksji, może, chociaż jeden właściciel dwóch kółek się zastanowi nad tym zanim znowu pójdzie pojeździć 180 na godzinę w krótkich spodenkach i bezrękawniku.
* List nadesłany do redakcji. Nie ingerowaliśmy w jego treść oraz pisownię