Od rad, jak oszukać fotoradary, roi się w internecie
Sytuacja przypomina odwieczny wyścig między konstruktorami pancerzy a twórcami pocisków. Z jednej strony mamy coraz gęstszą sieć coraz bardziej wymyślnych urządzeń kontrolujących prędkość pojazdów na drogach, a z drugiej pomysłowość kierowców.
Po szosach krąży też coraz więcej utajnionych radiowozów, wyposażonych w ultranowoczesny sprzęt do walki z piratami drogowymi. Dokumentujących wykroczenia z przodu, z tyłu, z boku i od strony podwozia... W nocy, we mgle, w ulewie i śnieżycy... Coraz częściej mówi się o wykorzystywaniu do tego celu samolotów bezzałogowych i satelitów. Potem pewnie będą zdalnie kierowane laserowe blokady pedału gazu, a dla niepoprawnych recydywistów - rakiety ziemia-ziemia i powietrze-ziemia.
Tej zmasowanej policyjno-inspekcyjno-strażniczej nawałnicy usiłują jakoś się przeciwstawić rzesze przerażonych kierowców. Przejawem ich rosnącej desperacji jest choćby inicjatywa "Na złość Rostowskiemu przestrzegamy przepisów. Ci mniej zdeterminowani lub fizjologicznie niezdolni do aż tak heroicznych wyrzeczeń, jak te wynikające z hasła wzmiankowanej akcji, próbują umknąć zagrożeniu innymi sposobami.
Pewien kierunek działania zaproponował Ruch Palikota, którego członkowie w ramach happeningu prowokowali fotoradary, przekraczając w ich obecności prędkość z imitującymi wizerunek Donalda Tuska maskami na twarzach.
Nawiasem mówiąc, ciekawe, co by było, gdyby kierowcy indagowani przez Inspekcję Transportu Drogowego informowali, że za kierownicą ich samochodu siedział premier (minister finansów, komendant główny policji itp.) i to on właśnie jest winny wykroczenia, za które ITD wystawiła mandat? Takiego zgłoszenia w świetle prawa prawdopodobnie nie można byłoby z góry odrzucić, bez sprawdzenia.
Z drugiej strony można byłoby zostać pociągniętym do odpowiedzialności za składanie fałszywych oświadczeń. Trudno orzec, czy sąd, który zajmowałby się taką sprawą, dałby wiarę, że oskarżony w momencie przekazywania stosownej informacji do ITD był w stanie pomroczności jasnej i w związku z tym nie może odpowiadać za swoje czyny.
Znamy człowieka, który poniekąd poszedł tym tropem, ale znacznie sprytniej. Otóż dogadał się z pewnym Serbem z Belgradu i gdy dostaje mandat z fotoradaru, podaje jego dane, jako sprawcy wykroczenia. Imię, nazwisko, adres... Wszystko jak najbardziej autentyczne.
- Prawdopodobieństwo, że ktoś w ogóle będzie próbował wyegzekwować karę wobec tego człowieka, mieszkańca państwa nie należącego do Unii Europejskiej, jest znikome, ale dogadaliśmy się ze Zdravkiem, że gdyby tak się jednak stało i miałby z mojego powodu jakiekolwiek kłopoty, to oczywiście pokrywam wszystkie koszty - mówi nasz znajomy. - Na razie pomysł sprawdza się znakomicie.
Wielu pokłada nadzieje w sile społeczności użytkowników dróg. Owszem, dzięki wymianie informacji przez radio CB możemy uniknąć pułapki typu klasycznego (radiowóz w krzakach plus dwóch "miśków" z "suszarką"), przyjazna dusza ostrzeże nas również przed nieznakowanym "objazdowym kinem", ale nawet najwprawniejsze oko nie potrafi przecież ocenić, czy przydrożna budka kryje oko fotoradaru czy jest tylko atrapą.
Są tacy, którzy bardziej niż międzyludzkiej solidarności kierowców czy zamęczaniu urzędów rozbudowaną epistolografią ufają technice tudzież sprytnym sztuczkom. Na naszych drogach wciąż widuje się samochody z płytami CD dyndającymi pod lusterkami wstecznymi. Ów zwyczaj stanowi pokłosie rozpowszechnionej w części zmotoryzowanego narodu wiary, że umieszczony w tym miejscu srebrny krążek zakłóca wiązkę radaru. Niestety, to mit.
Niech tam, płytka CD kosztuje grosze. Żaden wydatek. Testy udowadniają jednak, że tak samo nieskuteczne, a przynajmniej niepewne w działaniu, są również antyradary. Znacznie droższe, a na domiar złego niosące pewne ryzyko. Jak bowiem wiadomo, można je sprzedawać, kupować, ale ich używanie, a nawet przewożenie w pojeździe "w stanie wskazującym na gotowość użycia" jest już nielegalne. Grozi za to mandat i punkty karne.
Od rad, jak oszukać fotoradary, aż roi się w internecie. Generalnie zasadzają się one na uniemożliwieniu identyfikacji właściciela fotografowanego samochodu.
Spotyka się tu sugestie tak banalne, jak przyklejanie na tablicy rejestracyjnej liścia (już widzimy minę policjanta, zatrzymującego w środku zimy do kontroli pojazd, którego numery maskuje piękny liść kasztanowca...) czy zachlapywanie jej sztucznym błotem w spreju.
Na zagranicznych stronach można znaleźć oferty sprzedaży specjalnych filtrów, które - nakładane na tablice - rzekomo czynią je nieczytelnymi dla fotoradarów. Są tam także uruchamiane przez kierowcę pilotem mechaniczne przesłony tablic, a także maskownice, które powodują, że numery są widoczne tylko wtedy, gdy patrzymy na nie na wprost. Tablica oglądana pod kątem, z boku, staje się nieprzeniknienie czarna. Ciekawą propozycją wydają się tzw. windflippery - gdy samochód stoi lub jedzie powoli, przednia tablica znajduje się w normalnej, pionowej pozycji; po przekroczeniu określonej prędkości wskutek działania pędu powietrza przyjmuje pozycję poziomą. I co ty na to, szanowny fotoradarze?
Jeden z "pomysłowych Dobromirów" wymyślił ramkę tablicy, wyposażoną w czujnik wykrywający błysk aparatu z miernika prędkości i w ułamku sekundy aktywujący silne źródło światła, oślepiające fotoradar. Twierdzi, że jego urządzenie jest całkowicie legalne, bo przecież tablica musi być oświetlona. A iloma luksami, tego, jego zdaniem, przepisy już nie precyzują...
Ceny tych cudownych wynalazków wahają się od kilkudziesięciu do kilkuset dolarów. Ich skuteczność jest wielce wątpliwa. Zagrożenie wpadką - duże.
Cóż, znikąd nie widać ratunku... Czyżbyśmy musieli powtórzyć porażające w swej genialnej prostocie pytanie, które w trakcie ostatniej kampanii wyborczej pewien rozsławiony później przez media hodowca papryki zadał objeżdżającemu kraj Donaldowi Tuskowi: jak żyć, panie premierze, jak żyć?
No właśnie: jak żyć z fotoradarami? Czy naprawdę jedynym wyjściem jest jeżdżenie zgodnie z przepisami?