O tym, jak Toomas jechał do Tartu elektrycznym autem

Pytanie, które dręczy użytkowników wciąż nielicznych jak na razie samochodów z napędem elektrycznym brzmi: czy dojadę do celu bez konieczności "dokarmiania" po drodze akumulatorów?

W jego podtekście tkwi inna wątpliwość: czy można ufać informacjom, zazwyczaj bardzo optymistycznym, podawanym przez producentów takich pojazdów?

Toomas Vabamäe, zaprzyjaźniony z nami motoryzacyjny dziennikarz z Estonii, postanowił sprawdzić to na przykładzie użyczonego mu renault fluence ZE. Zgodnie z danymi fabrycznymi, wspomniane francuskie auto powinno przejechać na jednym ładowaniu 185 kilometrów. Tak się składa, że dokładnie taka właśnie odległość dzieli dwa największe miasta Estonii - Tallinn i Tartu...

Samochód trafił najpierw na jedyną w Tallinnie publiczną stację, umożliwiającą uzupełnianie energii w bateriach pojazdów elektrycznych.

I tu pierwsze rozczarowanie: wskaźnik sugerował, że nawet "zatankowany do pełna" fluence ZE przejedzie zaledwie 117 km. Toomas nie zrezygnował jednak z przeprowadzenia testu. Wyruszył przed szóstą rano, by uniknąć dużego ruchu. Ustawił na tempomacie prędkość 70 km/godz. Jechał zatem bardzo niespiesznie, dodatkowo zwalniając w obszarach zabudowanych i na remontowanych odcinkach drogi. Kilka kilometrów przed Tartu pokładowy komputer zaczął ostrzegać kierowcę, że akumulatory są prawie puste.

Kiedy dziennikarz, chcąc zrobić kilka zdjęć, zatrzymał się przy tablicy z nazwą miasta będącego celem eskapady miasta, w bateriach pozostało jeszcze, jak pokazywał miernik, 2-3 procent energii. Mimo to silnik nie dał się już ponownie uruchomić.

Jeśli wierzyć wskazaniom komputera, samochód pokonał w sumie 179,8 km. Zgodnie z mapą - nieco więcej, bo 181,7 km. Zdaniem Toomasa, deklarowany zasięg elektrycznego renault jest zatem realny, choć podróżowanie takim pojazdem na pozamiejskich trasach trudno uznać za bezstresowe. Pokonanie 180 km trwało (wliczając w to cztery postoje po drodze) 3 godziny i 23 minuty. Średnia prędkość wyniosła 60,7 km/godz. Samochód zużył 20 kWh energii, za które w Estonii trzeba zapłacić około 2 euro. I właśnie niskie koszty "paliwa" są najbardziej pocieszającym wnioskiem wynikającym z opisanej wycieczki...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy