Nie mów policjantowi, ile zarabiasz
Czy wysokość mandatu powinna zależeć od sytuacji materialnej karanego?
Wprowadzenie takiej zasady mogłoby zostać uznane za naruszenie konstytucyjnej równości obywateli wobec prawa, jej brak z kolei kłóci się jednak z powszechnym poczuciem sprawiedliwości.
Dla przeciętnego rencisty konieczność zapłacenia, powiedzmy, 200 zł grzywny to poważny uszczerbek w domowym budżecie, dla biznesmena czy dyrektora banku, zarabiającego 50 tys. zł miesięcznie, kwota, którą w ogóle nie warto zaprzątać sobie głowy.
Jeszcze w nie tak odległej przeszłości policjant wypytywał sprawcę wykroczenia drogowego o zawód, stanowisko (sławne: "No to gdzie pan pracuje, panie Władku..."), szacował, oczywiście na oko, wartość samochodu, którym się poruszał i, na podstawie tak dokonanej oceny możliwości finansowych kierowcy, wymierzał mu mandat. Obecnie, po wprowadzeniu sztywnych taryfikatorów, pole manewru znacznie się zawęziło.
Jakie są tego skutki?
Mogą się o tym przekonać choćby widzowie programu telewizyjnego, w którym kamera towarzyszy załodze nieoznakowanego radiowozu z videoradarem. Okazuje się, że przyłapani na zbyt szybkiej jeździe piraci drogowi prawie nigdy nie targują się o pieniądze. Gotowi byliby zapłacić dużo więcej, byle uniknąć punktów karnych, które są dla nich jedyną naprawdę dotkliwą sankcją, bo grożą utratą prawa jazdy.
Jak jest za granicą?
Różnie. W niektórych krajach obowiązuje system podobny do naszego, w innych wysokość kary zależy od zamożności sprawcy wykroczenia. Niedawno media obiegła wiadomość o pewnym bogatym Szwedzie, który swoim nowiutkim mercedesem SLS AMG pędził po szwajcarskiej autostradzie z prędkością 290 km na godzinę. Miał pecha, wpadł w pułapkę radarową i musi zapłacić mandat w wysokości... 650 tysięcy euro. To prawdopodobnie światowy rekord (wysokości kary, nie zmierzonej przez fotoradar prędkości; w Teksasie zatrzymano swego czasu szaleńca, który jechał publiczną drogą samochodem marki koenigsegg z szybkością 390 km/godz.), choć nie jedyny podobny przypadek. W styczniu pisaliśmy o Szwajcarze, którego przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 60 km/godz. kosztowało równowartość 200 tys. euro.
Bardzo słone...
...bywają także mandaty w Finlandii, gdzie funkcjonariusze drogówki wprost z radiowozu mają wgląd w roczne zeznanie podatkowe zatrzymanego delikwenta.
W Polsce prawdopodobnie byłoby to nierealne, gdyż wymagałoby kosztownego doposażenia policji. Poza tym już słyszymy te głosy oburzenia, zarzucające naruszenie tajemnicy skarbowej. A w Internecie wkrótce zaczęłyby zapewne krążyć fotokopie PIT-ów co bardziej znanych osób...
Realniejszym rozwiązaniem wydaje się przekazanie decyzji o wysokości kary jednostkom administracji państwowej, może właśnie urzędom skarbowym. Mandaty byłyby wówczas rozliczane wraz z podatkami. Wtedy też jednak nie obyłoby się bez problemów. Co na przykład zrobić z rolnikami, którzy nie płacą podatku dochodowego? Co z przedstawicielami szarej strefy? Nie brakuje przecież ludzi, którzy oficjalnie są bezrobotni, lecz nie przeszkadza im to jeździć luskusowymi samochodowymi. Dodajmy - jeździć szybko. Często za szybko.