Mercedesem viano w stolicy Tatr

Czerwiec to ostatni moment, by odwiedzić Tatry i w spokoju, bez kolejek, pochodzić po górach. Oczywiście pod warunkiem, że poświęcimy dzień urlopu i ominiemy weekend.

Korzystając z pięknej pogody wybraliśmy się więc z Krakowa do Zakopanego naszym testowym mercedesem. Ponieważ na pokładzie znajdowały się małe dzieci (dla nich przestronna salonka ukryta za ciemnymi szybami to rewelacyjne rozwiązanie), celem wyprawy był Kasprowy Wierch.

Wyjazd z Krakowa nastąpił bez większych komplikacji. Ruszając o 9 ominęliśmy poranne korki. Na Zakopiance, na odcinku z Krakowa do Myślenic należało tylko pamiętać o fotoradarach, których na 30-kilometrowych odcinku postawiono chyba kilkanaście. Przynajmniej słupów i skrzynek, ile z nich było pełnych, trudno powiedzieć, praktyka wskazuje, że pewnie żaden...

Reklama

Od Myślenic, po wjechaniu na drogę ekspresową jazda nabrała tempa. Wijąca się wzdłuż brzegu Raby droga wciąż wzbudza zachwyt wszystkich, którzy pamiętają, jak jeszcze niedawno jeździło się na tym odcinku. A teraz? Dwa równe pasy, silnik pracuje na niskich obrotach, prędkościomierz wskazuje jazdę zgodną z przepisami, a kilometry do celu uciekają w oczach. To ciekawe, ale właściwie nikt na ekspresowej Zakopiance nie przekracza dozwolonej prędkości. Dlaczego? Piękne widoki, zielone szczyty, mały ruch i sporo zakrętów pozwalają delektować się jazdą.

Niestety, w Lubniu bajka się kończy. Ostre hamowanie, bo na końcu ekspresówki lubią czaić się "misie" z suszarką. Tym razem jednak, o dziwo, zwyczajowe miejsce kontroli jest puste.

Podczas dłużącego się, pokonywanego z prędkością 40 km/h podjazdu do Naprawy (tempo nadawała ciężarówka, której na tym odcinku nie sposób wyprzedzić) wróciły wspomnienia. Jeszcze kilka lat temu przecież tak wyglądała niemal cała Zakopianka... Wyprzedzanie gdzie się da (w zależności od stopnia desperacji, również tam gdzie się nie da), wielkie kolumny, którym prędkość dyktowały przeładowane ciężarówki... Wielu z nas to pamięta.

W Skomielnej nie sposób nie zadumać się nad sposobem działa sygnalizacji świetlnej. Ruch niewielki, a zielone świeci się tak krótko, że przejeżdżają po 3, 4 samochody. Jak widać, wiele nie trzeba by zrobić korek.

Wkrótce potem dojeżdżamy do Chabówki i krętymi serpentynami wspinamy się w górę. Na asfalcie pełno śladów opon, a na barierze energochłonnej wbite motocyklowe kaski i palące się znicze. To znane miejsce spotkań szaleńców na motocyklach, którzy co niedzielę, lawirując pomiędzy samochodami turystów popisują się przed kolegami. Jak widać, czasem brawura bierze górę nad umiejętnościami, a że Zakopianka to nie tor, to kończy się, jak się kończy...

Przejrzystość powietrza nie zachwyca, ale od Nowego Targu widać już góry. W Mercedesie siedzi się wyżej niż w klasycznych samochodach osobowych, więc inne auta nie zasłaniają widoków, można podziwiać. A i dzieci przestają zadawać sakramentalne pytanie: "daleko jeszcze?".

Kończy się krótka dwupasmowa i nierówna obwodnica Nowego Targu, termometr wskazuje 35 stopni... Ciepło. W klimatyzowanym wnętrzu tego nie czuć, dzięki przyciemnionym szybom samochód mocno się nie nagrzewa, więc wentylator działającej w trybie automatycznym klimatyzacji nie chodzi na wysokich obrotach.

Zbliżając się do Zakopanego nie sposób uciec od refleksji dotyczących ślepego uporu reprezentowanego przez część górali. Drogi w Poroninie zmodernizować nie dadzą i koniec. W efekcie do stolicy Tatr, gdzie w długie weekendy i na Sylwestra zjeżdża nieraz i 100 tys. ludzi, wjeżdża się drogą, godną może pobliskiego Gliczarowa Górnego, ale na pewno nie Zakopanego.

Cały ruch trafia na niewielkie rondo, my wjeżdżamy bez problemów, ale w sezonie korki zaczynają nawet w Nowym Targu, czyli około 20 km wcześniej! Koszmar, w takiej sytuacji chyba nawet luksusowe wnętrze Mercedesa by nam obrzydło... W takich warunkach podejmowane próby zorganizowania jakiejkolwiek większej sportowej imprezy poza konkursem skoków można skwitować pustym śmiechem...

Fabryczna nawigacja mercedesa prowadzi nas bezbłędnie do Kuźnic. Z zaparkowaniem nie ma problemu, za chwilę pojawia się jednak konsternacja. Otóż parkingowy informuje nas, że cały tydzień kolejka na Kasprowy nie jeździ, bo przechodzi przegląd. Polskim Kolejom Linowym gratulujemy polityki informacyjnej (dzień wcześniej sprawdzaliśmy ceny biletów na oficjalnej stronie PKL), a parkingowemu dziękujemy za oszczędzenie wątpliwej wartości wycieczki busem do Kuźnic.

Szybka narada, za karę bojkotujemy kolejkę na Gubałówkę i zapada decyzja o spacerze w Dolinie Kościeliskiej. Nawigacja znów prowadzi nas przez miasto bezbłędnie i po krótkiej podróży dojeżdżamy na miejsce. Z tą nawigacją fabryczną mercedesa to, swoją drogą, jest ciekawa sprawa. Np. kiedyś wysłała nas na autostradę A4 w Bochni, jakby nie wiedząc, że ta droga jest w budowie i na dobrą sprawę nie wiadomo kiedy zostanie oddana, chociaż zapewne nie nastąpi to w tym roku...

Wielki parking przy dolnie Kościeliskiej niemal pusty, ale natychmiast zjawia się parkingowy i radośnie oznajmia, że przyjemność zostawienia auta kosztuje 20 zł i nie, nie jest to stawka dla autobusu (już mieliśmy nadzieję...), ale samochodu osobowego. W zamian wręcza kupony zniżkowe do pobliskiej restauracji... Gdyby ktoś nie zamierzał z nich skorzystać, niech celuje na parking zarządzany przez TPN, który zlokalizowany jest o lewej stronie drogi z Zakopanego. Jest on o połowę tańszy, ale ma ograniczoną pojemność.

Pieszą część wycieczki pominiemy (to serwis Motoryzacja, a nie Turystyka), ograniczając się do stwierdzenia, że z wózkiem (ma koła? Ma!) da się dojechać do schroniska na hali Ornak.

Po sześciu godzinach wracamy do samochody i jesteśmy zgodni, że już dawno widok "naszego" mercedesa nie wywołał takiej radości. Pakujemy się do auta, kto tylko może ucina sobie drzemkę, a u młodszych pasażerów drzemka przeciąga się aż do... rana.

Wyjazd z Zakopanego, podobnie jak wjazd: bez korków, ale ze średnią prędkością 30 km/h. Jazda nabiera tempa przed Nowym Targiem. Tablica świetlna informuje, że w Krakowie będziemy za około 90 minut, z szybkiego przeliczenia wychodzi, że system zakłada średnią prędkość około 70 km/h, całkiem optymistycznie... I co ciekawe, rzeczywiście półtorej godziny później mijamy tablicę z napisem Kraków, a cała jazda odbywała się praktycznie zgodnie z przepisami (śpiący pasażerowie wykluczali dynamiczne przyspieszenia, ostre hamowania czy szybkie pokonywanie zakrętów).

W sumie mercedes pokonał 230 km. Średnie zużycie paliwa wyniosło 8,9 l/100 km, co oznacza, że koszt paliwa wyniósł około 120 zł. Warto pamiętać, że w "naszym" viano, w komfortowych warunkach może podróżować sześć osób. Przy takich założeniach ten typ transportu wciąż pozostaje bezkonkurencyjny (bilet na autobus z Krakowa do Zakopanego kosztuje 20 zł, w obie strony 40 zł; na kolej podobnie, z tym że pociąg w jedną stronę jedzie niemal 4 godziny!).

To nie ostatnia wycieczka, jaką odbędziemy tego lata naszym testowym mercedesem viano.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tatra | Mercedes Viano | Tatry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy