Koronawirus. Wstrząsająca historia pewnego kierowcy

Nie ulega wątpliwości, że obecna sytuacja zaskoczyła nie tylko władze centralne, ale i służbę zdrowia. Chociaż wszyscy starają się w niej odnaleźć, niektóre rozporządzenia (i ich interpretacja) sprawiają dużo trudności i generują absurdalne sytuacje.

Dobrym przykładem jest zwolnienie z obowiązkowej kwarantanny kierowców zawodowych wykonujących pracę w transporcie międzynarodowym. To niezbędne, by zapewnić przepływ towarów i umożliwić niezbędny poziom zaopatrzenia. Problem w tym, że w połączeniu z niejasnymi wytycznymi sanepidu w placówkach służby zdrowia dochodzi do absurdalnych sytuacji...

Bohaterem jednej z nich był pan Piotr - kierowca ciężarówki z Wałbrzycha na Dolnym Śląsku. Jego wpisy o absurdalnym traktowaniu przez służbę zdrowia i sanepid robią właśnie furorę w sieci. Oddajmy mu głos:

Reklama

"Wczoraj (ubiegła środa - przyp. red.) przyjechałem ciężarówką z Niemiec i zostałem skierowany przez sanepid z objawami zarażenia na SOR oddziału zakaźnego (w Wałbrzychu - przyp. red). Razem z innymi pacjentami czekałem 7 (!) godzin po to, by lekarz skierował mnie do domu na kwarantannę. Poinformowano mnie, że do domu przyjedzie sanepid i zrobi mi testy na obecność wirusa. Trzy osoby, które również miały objawy zarażenia nie doczekały lekarza i "zawinęły" się po paru godzinach czekania do domu".

W tym miejscu czytelnikom należą się wyjaśnienia. Jak w rozmowie Interią powiedział pan Piotr - wraz ze zmiennikiem (tzw. podwójna obsada) byli w trasie do Francji. Na szczęście dolegliwości dały o sobie znać jeszcze przed opuszczeniem Polski, więc spedytor zalecił im powrót do domu i kontakt z sanepidem. Uprzednio załoga wróciła z Niemiec, gdzie w czasie załadunku miała kontakt z kierowcami zdradzającymi objawy choroby. Co działo się po skierowaniu kierowców na kwarantannę?

"Około 9:30 zadzwonili do mnie z sanepidu informując, że nie robią testów chorym, którzy nie mają udokumentowanego kontaktu z osobą zarażoną w Polsce. To nic że miałem taki kontakt w Niemczech. W Polsce nie miałem i tylko to biorą pod uwagę" - napisał pan Piotr.

Na tym jednak nie koniec. "Około 11:30 sanepid zadzwonił po raz kolejny informując, że nie należy mi się kwarantanna, gdyż przepisy i ustawa mówią, że kierowcy ciężarówek nie są obejmowani kwarantanną. To nic, że wróciłem z Niemiec, gdzie w jednej firmie mogłem się zarazić od innego kierowcy, który miał objawy. To nic, że po tygodniu od tego zdarzenia jestem chory. Przepisy mówią, że mogę iść już dzisiaj do pracy, mogę wyjść na miasto, mogę wszystko tak jak Kowalski, który dobrze się czuje i jest zdrowy".

Myślicie, że na tym koniec? Nic bardziej mylnego! Jeszcze tego samego dnia (ubiegła środa - przyp. red.) telefonem z sanepidu poinformowano kierowcę, że mieszkające z nim córka i żona również nie są objęte kwarantanną, gdyż "rodzinom kierowców ciężarówek - tak samo jaki i samym kierowcom - kwarantanny się nie należą".

Kierowca z własnej inicjatywy i za zgodą pracodawcy pozostał w domu, jak długo było to możliwe. Jednak dziś (we wtorek) - wciąż kaszlący, ale już bez gorączki - wyruszył w kolejną trasę. Córce i żonie również doskwiera kaszel, ale - przynajmniej na tę chwilę - nie mają poważniejszych objawów infekcji.

Pikanterii sprawie dodaje fakt, że kilka dni temu poinformowano, że 19 marca zakażenie koronawirusem wykryto u lekarza z wałbrzyskiego pogotowia. Jeśli wierzyć oficjalnym danym, był to pierwszy potwierdzony przypadek zarażenia w tym mieście. "Dziennik Wałbrzycha" donosi natomiast, że na oddziale infekcyjno-internistycznym przebywa obecnie 30 pacjentów.

Do tej pory na Dolnym Śląsku odnotowano już 134 potwierdzone przypadki zakażenia koronawirusem. Cztery osoby zmarły.

Z całej sprawy można wyciągnąć dość przerażające wnioski. Otóż podawana przez rząd oficjalna liczba chorych może nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością. Jak widać, po kraju i nie tylko może poruszać się wiele osób, które mogą być zarażone i nie podlegają żadnej kontroli. Nie wiadomo przecież, czy pan Piotr ma koronawirusa, a jeśli tak, to przeciez go rozsiewa! Zignorowano jego przypadek, chociaż sam zgłosił się do służb i informował, że był w gronie zagrożonych! 

To tylko jedna sytuacja, a ile jest podobnych w całym kraju? Przypomnijmy, że Polska z trudem dobrnęła do wykonywania 2000 testów dziennie. A nasz kraj ma 38 milionów obywateli...

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy