Czy twój prezes może jeździć służbowym autem? Ma badania?

Prawo jazdy - na razie - bezterminowe - masz od 10-15 lat. Nie palisz, nie pijesz, nie nosisz okularów grubości luksferów i nigdy w życiu nie uczestniczyłeś w wypadku drogowym.

Dokumenty, które "od zawsze" nosisz w portfelu potwierdzają, że - w myśl obowiązujących przepisów - możesz prowadzić pojazd mechaniczny o masie do 3,5 tony na drogach niemal całego świata.

Dodatkowych zaświadczeń, (chociażby w postaci "międzynarodowego prawa jazdy") wymagają od ciebie jedynie rządy kilku "ekscentrycznych" państw takich jak np.: Białoruś, Rosja, Ukraina czy Albania oraz... polski minister zdrowia...

29 czerwca tego roku weszło w życie rozporządzenie ministra zdrowia dotyczące zmiany rozporządzenia w sprawie badań lekarskich kierowców i osób ubiegających się o uprawnienia do kierowania pojazdami.

Reklama

Chociaż wprowadzono w nim kilka ważnych zmian dotyczących prowadzenia pojazdów służbowych, z uwagi na to, że przeprowadzone do końca czerwca badania lekarskie pracowników zachowują ważność, wielu pracodawców wciąż nie wie o nowych przepisach.

Rozporządzenie - oprócz kierowców zawodowych - objęło również nową grupę osób - kierowców z prawem jazdy kategorii A, A1, B, B1, B+E i T korzystających z pojazdów służbowych. Wszyscy oni, a więc np. przedstawiciele handlowi, technicy czy kadra zarządzająca, by móc prowadzić auto służbowe, muszą przejść dodatkowe badania zdrowotne. Ich zakres obejmuje m.in.: szczegółowe badanie wzroku (wrażliwość na olśnienie, widzenie stereoskopowe itd.) i słuchu.

Co ważne, ponieważ nowe rozporządzenie wydano w oparciu o Kodeks Drogowy a nie Kodeks Pracy obowiązek przechodzenia dodatkowych badań ciąży na wszystkich pracownikach, niezależnie od formy ich zatrudnienia (umowa o pracę, umowa o dzieło, umowa zlecenie). Koszt dodatkowych badań ponosi pracodawca.

Czy wysyłanie pracownika na kolejne badanie przynosi jakieś korzyści? Ministerialni urzędnicy stoją na stanowisku, że rozporządzenie to wynik troski o większe bezpieczeństwo na polskich drogach. Taką argumentację trudno jednak zrozumieć - negatywny wynik badania sprawi wprawdzie, że konkretna osoba nie będzie mogła poruszać się autem służbowym, ale w żaden sposób nie wykluczy jej przecież z ruchu drogowego. W dalszym ciągu, bez obaw, pracownik taki - w oparciu o swoje prawo jazdy - prowadzić może przecież własny samochód.

Wydaje się wiec, że bardziej niż o bezpieczeństwo, urzędnikom chodziło po prostu o podreperowanie państwowego budżetu. Skoro obywatel ma np. ważne prawo jazdy kategorii B i może poruszać się po drodze dowolnym pojazdem o masie do 3,5 tony, co za różnica czy jedzie własnym lanosem, czy należącym do zakładu pracy służbowym fiatem pandą? Niewykluczone, że w rozporządzeniu "maczało też" palce lobby firm ubezpieczeniowych, które - jak wiadomo - ochoczo przyjmują od nas składki, za to raczej niechętnie wypłacają odszkodowania. W razie wypadku brak orzeczenia lekarskiego może być przecież dobrym pretekstem do odmowy wypłacenia świadczenia...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy