2 euro za 1 gram...

Dysponując tylko podstawową wiedzą z dziedziny motoryzacji nietrudno dojść do wniosku, że w polskim rządzie zasiadają sami dyletanci z poczuciem zawyżonej własnej wartości.

I nawet nie dlatego, że idea podatku ekologicznego, jaka zrodziła się w bliżej nieokreślonych umysłach bliżej nieznanych fachowców, nie spełniła założeń (bo te ostatnie, i owszem, spełniła, przecież chodziło o wyciągnięcie z kieszeni kierowców kolejnych pieniędzy, które mogłyby pomóc w uratowaniu budżetu; i taki właśnie był projekt).

Dlaczego więc dyletanci? Bo wydawało im się, że skoro Polacy są aż tak głupi, że ich wybrali, to teraz bez problemu, pod płaszczykiem ekologicznych hasełek, przełkną kolejne sięganie im do kieszeni.

Reklama

Nic takiego się jednak nie stało. Projekt w przedstawionej formie był absurdalny, a co jak co, to politycy instynkt samozachowawczy mają. Rząd wstydliwie wycofał się z ekopodatku.

Pomysł wprowadzenia podatku ekologicznego nie upadł natomiast za naszą zachodnią granicą. Tam jednak wszystko robi się nieco inaczej niż w Polsce. Trzeba napędzić sprzedaż samochodów? To proste, wystarczy obniżyć ich ceny (za pomocą rządowych dopłat). Czy to nie dziwne, że w Polsce na ten oczywisty pomysł nikt nie wpadł?

Podatek ekologiczny? To też proste. Niemcy to naród schludny i dokładny. Tamtejsi naukowcy wszystko dokładnie policzyli i wyszło im, że diesle, mimo technologicznego zaawansowania, trują środowisko bardziej niż dużo prostsze (a tym samym tańsze) silniki benzynowe.

A ponieważ u naszych sąsiadów podatek ekologiczny ma na celu - o dziwo - ochronę środowiska, wzięto pod uwagę emisję spalin.

Od 1 lipca (a więc prawo to niedawno weszło w życie) za każde 100 ccm pojemności silnika benzynowego roczny podatek wyniesie 2 euro. Ale już podatek za każde 100 ccm pojemności diesla trzeba będzie zapłacić 9,50 euro! Do tego dochodzi drugi warunek - za każdy gram przekraczający limit 120 g/km podatek wyniesie 2 euro, niezależnie od rodzaju paliwa.

Od roku 2012 limit emisji spalin będzie wynosił 110 g/km, zaś od 2014 - 95 g/km.

W praktyce oznacza to, że właściciel dwulitrowego diesla zapłaci rocznie przynajmniej 190 euro podatku, a właściciel samochodu z silnikiem benzynowym o tej samej pojemności - 40 euro.

Nowe przepisy nie działają wstecz, a więc obejmują tylko samochody zarejestrowane po raz pierwszy po 1 lipca 2009.

Dla nowych samochodów, ale zarejestrowanych przed tą datą, przygotowano system czasowych ulg. Natomiast właściciele "starszych" aut (zarejestrowanych przed 5 listopada 2008) będą do końca 2012 roku płacić podatek na dotychczasowych zasadach - według pojemności, bez rozróżnienia rodzaju paliwa.

Co ciekawe, nowe przepisy oznaczają, że zdecydowana większość kierowców zapłaci... nie, nie więcej, jak by to było w Polsce, ale mniej! Z podwyżkami stawek, i to wysokimi, muszą się liczyć tylko właściciele sportowych samochodów z dużymi, benzynowymi silnikami. Np. stawka za mercedesa ML 63 AMG wzrośnie z 425 do 670 euro, a więc o 245 euro. Za to mniej zapłaci większość kierowców, którzy jeżdżą samochodami o pojemności do dwóch litrów niezależnie od rodzaju paliwa. Oszczędność wyniesie od 50 do 100 euro rocznie.

Jak widać, wcale nie trzeba wyważać otwartych drzwi i tworzyć nierealnych koncepcji. Wystarczy zmniejszyć akcyzę, wprowadzając w zamian podatek, który faktycznie będzie premiował właścicieli samochód o niskiej emisji spalin. Co więcej, faktyczne zmniejszenie kosztów ponoszonych przez kierowców spowoduje wzrost sprzedaży nowych aut! Można więc połączyć te dwa cele w jednym podatku? Można!

Szkoda tylko, że w naszym kraju wszystko robi się od... strony rury wydechowej!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: granie | paliwa | podatek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy