Żyje się tylko raz

Najlepsze wyprawy zawsze organizowałem z doskoku.

Tak też było pewnego marcowego wieczoru, kiedy zadzwonił do mnie przyjaciel z Laponii z bardzo elektryzującą propozycją: "przyjeżdżajcie do Laponii na 5 tygodni, bo my musimy jechać do Niemiec, a nie mamy nikogo, kto mógłby przez ten czas zaopiekować się domem i obejściem". Jako że natura moja jest niespokojna, dwa razy powtarzać mi nie było trzeba.

Czym prędzej odwiedziłem strony internetowe przewoźników promowych i wybrałem najkorzystniejszą ofertę, czyli Gdańsk-Nyneshamn obsługiwaną przez Polferries. Bilecik wykupiłem przez Internet. Do wypłynięcia zostały 4 dni. Jako że mój UAZ jest zawsze w pełnej gotowości bojowej, nie trzeba było go specjalnie przygotowywać. Wyprawa za koło polarne to dla niego nie pierwszyznatą - trasę przemierzał już razy 3... Nigdy jednak nie jechałem w taką wyprawę w warunkach arktycznych, a z relacji przyjaciół i z danych dostępnych z Internetu wynikało, że zima w Laponii jest właśnie w pełni.

Reklama

Nie przejmując się tym, pakujemy do UAZ-a najpotrzebniejsze graty i w drogę.

Jedzie nas czworo: ja, moja dziewczyna Luśka, mój brat Jarek i ojciec. W razie czego we czwórkę łatwiej sobie poradzimy z trudnościami. 1 marca wyjeżdżamy ze Słupska i kierujemy się do portu w Gdańsku. Zajeżdżamy tam bez przeszkód i już widzimy znajomy terminal.

Odprawa paszportowa po polskiej stronie to właściwie formalność, bez wnikliwych pytań podjeżdżamy do promu. Celnicy jednak nie omieszkają zapytać mnie, czy nie boję się jechać do Skandynawii UAZ-em? Oczywiście odpowiadam im, że UAZ uwielbia tam jeździć i robi to co roku, więc bez obawy?... Widać, że nie uwierzyli mi za bardzo, ale do tego stanu rzeczy jestem przyzwyczajony od lat.

UAZ-owa przepustka

Pan z obsługi promu kieruje nas do właściwego wjazdu i już po stromej kładce pniemy się do wnętrza promu. W środku pustki, mało aut jedzie o tej porze na szwedzką stronę. Korzystając z zimowej promocji tym razem wykupiliśmy 4-osobową kabinę. Wydatek niewielki, a korzyść spora. W kabinie 19 godzin rejsu mija nam nadzwyczaj szybko.

Noc minęła spokojnie i już o 12 staliśmy gotowi do odprawy celnej po stronie szwedzkiej. Niestety, tym razem była ona wyjątkowo szczegółowa. Celnicy kontrolowali dokładnie każdy z wjeżdżających samochodów. Sprawdzana była trzeźwość kierujących, a ponadto auta obwąchiwało straszliwe psisko, przypominające wilka. Przyszła w końcu i nasza pora. A tu od razu celnicy biorą nas na bok. I oto po raz kolejny okazało się, że UAZ stał się dla nas "przepustką" do łatwego wjazdu. Celnicy nie zadają ani jednego pytania o alkohol czy papierosy, nikt nam do niczego nie zagląda i nawet pies nas nie obwąchał. Za to pytają o UAZ-a, o to, jakie ryby chcemy łapać i jak nam się w ogóle podoba Szwecja.

Miło nam się rozmawia, atmosfera jest naprawdę sympatyczna. Po kilku minutach rozmowy, minąwszy wszelkie kontrole, wjechaliśmy na teren Królestwa Szwecji.

W okolicy Sztokholmu nie widać było tej słynnej arktycznej zimy, choć gdzieniegdzie zalegały jeszcze resztki brudnego śniegu. Jednak pamiętając ostrzeżenia naszych lapońskich przyjaciół kierujemy się na trasę E4 biegnącą wschodnim wybrzeżem.

Według relacji Lapończyków, ta trasa jest utrzymana znakomicie, natomiast jeśli zdecydujemy się jechać środkiem Szwecji, to możemy natrafić na poważne problemy. Trzeba tu nadmienić, że w UAZ-ie mam założone najzwyklejsze seryjne opony rosyjskiej produkcji JA 245. Nasi przyjaciele byli zdumieni, że zdecydowaliśmy się jechać na takim ogumieniu. Tymczasem w trasie okazało się, że spisują się one właściwie bez większych zarzutów. Po drodze widzieliśmy auta leżące w rowach, a wyposażone w skandynawskie ogumienie lodowe z kolcami.

Najlepszy system antypoślizgowy znajduje się najwidoczniej nie w samochodach, a u ludzi i zlokalizowany jest między uszami.

To nie Żuk, to UAZ!

Przed nami ponad 1000 km drogi; UAZ ma 65 KM i z pełnym obciążeniem ma co robić. Jednak jak na razie spisuje się bez zarzutu. W trakcie jazdy nagle z CB radia słyszymy: "Chłopaki, jakiś Żuk jedzie przede mną! O rany, to nie żuk, to UAZ!" I tu zaczęła się miła rozmowa z załogami trzech polskich TIR-ów. Kierowcy byli szczerze zdziwieni obecnością UAZ-a na skandynawskich drogach. Twierdzili, że jeszcze nigdy nie widzieli tu tego auta, a tym bardziej nie słyszeli, by ktoś udał się tu UAZ-em i to za zimowe koło polarne.

W informację, że UAZ jedzie tu już 4. raz, nie za bardzo chcieli wierzyć, ale pewnie z grzeczności nic nie powiedzieli. Niestety, długo nie pogadaliśmy, bo nie byłem w stanie utrzymać średniej prędkości, którą poruszały się TIR-y. Dla UAZ-a zdecydowanie znośniejsza jest prędkość przelotowa w granicach 80 km/h. A dla naszych uszu najlepszym kompromisem było 70 km/h. UAZ to pojazd dla wojska, więc komfort podróżowania to kwestia, której nie uwzględniono przy jego projektowaniu.

Po około 300 km mamy pierwszą awarię. Jest na szczęście drobna. Okazuje się, że pękł przewód doprowadzający płyn do dyszy spryskiwaczy. Szybko staje się jasne, że podróżowanie bez sprawnych spryskiwaczy o tej porze jest właściwie wykluczone. W przeciągu minuty przednia szyba UAZ-a pokryła się drogowym brudem i stała się całkowicie matowa. Z trudem udało nam się zjechać na pobocze.

Awaria została szybko zlokalizowana. Pękł przewód, ale przy samej dyszy, więc naprawa polegała na ucięciu pękniętego odcinka i nasunięciu jego nieuszkodzonej części na dyszę. Ruszyliśmy w dalszą drogę; tymczasem ogarnął nas powoli zmierzch, który przeszedł w ciemną noc. Temperatura na zewnątrz zaczęła szybko spadać. Ku mojemu lekkiemu przerażeniu asfaltowa droga zamieniła się w lodowisko. Cienka warstewka wody zamarzła błyskawicznie i patrząc na drogę z boku widać było w niej odbicia świateł i księżyca.

Coraz zimniej...

Widząc u wszystkich aut kolcowe ogumienie minę miałem nietęgą. Ale cóż było robić? Trzeba było jechać dalej. Tymczasem temperatura na zewnątrz zaczęła spadać jeszcze gwałtowniej. Było już tak zimno, że na szybach zaczął mi zamarzać nasz polski zimowy płyn do spryskiwaczy.

Co jakiś czas musieliśmy się zatrzymywać i zdzierać z boków szyb i ramion wycieraczek nagromadzony tam niebieski lód. Nietypowe zjawisko jak dla polskiego kierowcy. Po pewnym czasie z dysz spryskiwacza zaczął wylatywać płyn, a do szyb dolatywała już lodowa kaszka. Trzeba było temu szybko zaradzić. Na stacji benzynowej za nieprzyzwoicie wysoką cenę kupujemy lokalny specyfik odporny na zamarzanie do -43 stopni. Dolanie tegoż specyfiku radykalnie poprawiło sytuację.

Grubo po północy załoga zaczyna zdradzać ochotę na zakotwiczenie gdzieś w celu przenocowania w ciepłym miejscu. Jednak ceny za nocleg w przydrożnych motelach były dla nas zaporowe. Jechaliśmy więc dalej. Po pewnym czasie chęć noclegu była już tak silna, że zastanawialiśmy się nad drzemką w mijanych co jakiś czas ogrzewanych przydrożnych kibelkach. Temperatura na zewnątrz nadal spadała.

Bezchmurne niebo zapowiadało naprawdę mroźne warunki. W UAZie mam co prawda Webasto, jednak był on tak wyładowany, że bałem się je odpalić, żeby się coś nie zapaliło lub nadtopiło.

W sumie w okolicach przednich siedzeń było całkiem gorąco, jednak na tylnych nie było tak słodko, tym bardziej, że od czasu do czasu wpadały tam poprzez nieszczelności podmuchy arktycznego wiatru. Moja załoga umordowana trudami podróży opatuliła się w koce i zapadła w letarg. Zostałem na stanowisku sam. Od czasu do czasu zatrzymywałem się, by zatankować paliwo i rozruszać kości. Kilka oddechów polarnego powietrza otrzeźwia dość dobrze, jednak kilkanaście godzin za kierownicą UAZ-a dawało mi się we znaki.

O świcie wjechaliśmy na tereny Laponii. Tu widać w pełni piękną i groźną polarną zimę. Zmęczenie dopadało mnie jednak coraz bardziej podstępnie. Od czasu do czasu mijałem wbite w śnieg samochody, które wyleciały z oblodzonej drogi. To zmuszało mnie do maksymalnej koncentracji. Po pewnym czasie dałem jednak za wygraną i co pewien czas zjeżdżałem do zatoczek w celu zdrzemnięcia się za kółkiem choć na kilka minut.

Niepolskie drogi

Nad ranem zrobiło mi się trochę zimno, pomimo pracującego na pełnych obrotach ogrzewania. Szybko ustaliłem tego przyczynę. W grodzi silnika na przelotowym otworze dla wału kierownicy nie miałem uszczelki i podczas jazdy mroźne powietrze wiało mi tamtędy prosto w nogi.

Sytuacji zaradziła szmata wetknięta w tę szparę. Powoli wschodziło słońce i piękna lapońska zima ukazała mi się w całej swej okazałości. Podziwiałem mijane krajobrazy - i zimową drogę, utrzymaną w stanie idealnym, mimo że już dawno zjechaliśmy z E4. Zbliżaliśmy się do celu podróży. Obudziłem załogantów, ale tylko ojciec miał ochotę na łyk mroźnego polarnego powietrza. Na dworze było grubo poniżej -20 stopni.

Po 19 godzinach jazdy jesteśmy wreszcie u celu, którym była zaszyta wśród lapońskich lasów i zamarzniętych jezior chata naszych przyjaciół. Na podwórku wita nas Klaus, ubrany jedynie w podkoszulek. My, jeszcze niezaaklimatyzowani, jesteśmy szczelnie opatuleni w różnego rodzaju koszule, swetry itp. Klaus przyrządził nam śniadanko i gorącą herbatę, która stawiała na nogi. Tak zafascynowały nas polarne klimaty, że nie mamy czasu na odespanie zaległości.

Klaus ogląda UAZ-a i po raz kolejny wyraża swoje obawy co do jakości jego ogumienia. Opowiedziałem mu, że po drodze widziałem sporo aut, które wyleciały z drogi, mimo że miały kolcowe ogumienie. Klaus zaproponował nam jednak, byśmy na razie zafundowali UAZ-owi wakacje, bowiem czeka już tu na nas LR Defender wyposażony w kolcowe ogumienie oraz Webasto i podgrzewane elektrycznie fotele. Dla nas po przesiadce z UAZ-a jest to szczyt komfortu. Ruszyliśmy Defenderem na zimowy patrol okolic.

Lapońska fauna

Po drodze zajeżdżamy do naszych znajomych, którzy zapraszają nas na powitalne imprezy. Atmosfera jest po prostu znakomita. Kiedy wracamy już do domu, na drodze witają nas także mikołajowe stada reniferów. Stęskniliśmy się za nimi od zeszłego lata.

Tej nocy spaliśmy wyjątkowo dobrze. A z samego rana za oknami przywitały nas gromady leśnych zwierząt, do których nie byliśmy jeszcze przyzwyczajeni. Z biegiem czasu wizyty wszelkiej maści zwierzyny stały się dla nas normalnością. Okazało się, że zarówno nasi gospodarze, jak i wszyscy w okolicy na zimę zakupują po kilka beczek jedzenia dla tych leśnych zwierzaków.

Gdyby nie pomoc ludzi miałyby one naprawdę spore problemy z wykopaniem jakiegoś jedzenia spod grubej warstwy śniegu. My również rano i wieczorem sypaliśmy hojnie jedzenie do przygotowanych uprzednio pojemników. Każdego ranka mieliśmy więc za oknami parady zwierzaków garnących się tłumnie do naszych punktów gastronomicznych.

Pamiętając nasze letnie sukcesy w łowieniu ryb zapragnęliśmy spróbować szczęścia także zimą. Czekały na nas wprawdzie pewne utrudnienia - kilkadziesiąt centymetrów śniegu, 70 cm lodu oraz mróz - jednak nie straszne nam one były i już nazajutrz zaczęliśmy odśnieżać sobie trasę na zamarzniętym jeziorze.

Niestety, załamanie pogody na pewien czas zweryfikowało nasze plany. Przez kilka dni napadało sporo śniegu, więc nasza motywacja stopniała błyskawicznie.

Tymczasem Klaus wyjechał do Niemiec, by dołączyć do Giseli, która udała się tam nieco wcześniej. Zostaliśmy więc na kilka tygodni sami. Spore opady śniegu zmuszają nas do odśnieżania okolicy, jednak do dyspozycji mamy nie tylko specjalne szerokie szufle. Klaus z Giselą zakupili specjalny pojazd z montowanymi urządzeniami dodatkowymi, w tym z zimowym pługiem wirnikowym.

Pomimo ostrzeżeń Klausa zdecydowaliśmy się kilka razy na małe rajdowe wyprawy UAZ-em po lapońskich szlakach. Chcieliśmy zobaczyć, co się tu zmieniło od czasu naszej letniej wyprawy. Oczywiście nie zaniedbywaliśmy też Defendera. Musiałem nim sporo jeździć, by się go po prostu nauczyć. Defender bowiem miał z nami wrócić do Polski.

W międzyczasie nastąpiła lekka odwilż, a zaraz potem ponownie ścisnął mróz, co skutkowało pojawianiem się idealnego lodowiska na drogach. Defender z jego kolcowymi oponami radził sobie jednak na lodzie znakomicie, w przeciwieństwie do nas.

Snowmobil

Niedługo potem nasi znajomi, Monika i Pascal, zaprosili nas na rajd skuterami śnieżnymi. Nigdy jeszcze takimi cudakami nie jeździliśmy, więc czym prędzej stawiliśmy się na umówione spotkanie.

Skutery są lekkie i mają bardzo mocne silniki - modele, którymi jechaliśmy, miały po 80 KM, mogły rozwijać prędkość ponad 110 km/h. Nie są to więc zabawki, a frajda była niesamowita. Okazało się jednak, że mimo iż skuter jest znakomitym pojazdem terenowym, można go zakopać. Wpadłem w sypki śnieg i skuter osiadł metr niżej, mieląc bezradnie gąsienicą.

Z pomocą przyszła mi ekipa, ale żeby do mnie dojść, musieli iść na czworaka, bo próba stanięcia na nogach kończyła się zapadnięciem w śnieżnym puchu.

Na dobre zakończenie dnia zaprosiliśmy wszystkich przyjaciół do nas na polskie danie, czyli gorący bigos, a do tego danie lapońskie, czyli kotleciki z renifera.

Kilka dni później zapragnęliśmy pojechać na ryby skuterami. Wyciągnęliśmy Monikę na małe wędkowanie.

Jako że byliśmy w okolicach koła polarnego, mogliśmy dość często podziwiać na nocnym niebie piękne zorze polarne. Wrażenia są niesamowite. Uchwycenie zorzy polarnej jest kwestią szczęścia lub bardziej kwestią częstego przebywania na dworze w nocy. Dla nas było to egzotyczne zjawisko, dla ludzi tam mieszkających - zwykła codzienność.

Czas na północy mija nam bardzo przyjemnie i niebawem przyjeżdżają z Niemiec nasi gospodarze, Klaus i Gisela. Na ich przywitanie urządzamy prawdziwą ucztę, której autorem był Jarek. Cały dzień przygotowywał specjały kuchni chińskiej. Spędzamy wspólnie jeszcze kilka miłych dni. W tym czasie odwiedzamy też wszystkich naszych miłych znajomych. Czas mija jednak nieubłaganie. Żal się pakować, ale wiemy, że nie wyjeżdżamy stąd na długo.

W tym czasie zmieniłem kolcowe opony Defendera na potężne AT-ki. W trakcie tej czynności złamałem w rekach mój największy chromowanadowy klucz. Zdziwiłem się niesamowicie, tym bardziej że w Polsce nierzadko nakładałem na niego półtorametrową dźwignię i nigdy nie zawiódł. A tu pękł w trakcie ręcznego dokręcania nakrętki koła. Pozbierałem jego resztki i pojechałem do naszego przyjaciela Hardiego, by mi go prowizorycznie pospawał. Hardi oglądnął go uważnie, po czym wyrzucił go do kosza twierdząc, że tu zimą to normalka. Niejeden dobrej jakości klucz chromo-wanadowy pękał na mrozie jak zapałka. Hardi zabrał mnie do swojego warsztatu, wyciągnął trzy komplety dużych markowych kluczy i grzechotek wraz ze wszystkimi przedłużkami, po czym wręczył mi je mówiąc, że to jest prezent od niego na drogę.

Na nic zdały się tłumaczenia, że przecież te klucze kosztują masę pieniędzy. Był to bezinteresowny prezent od człowieka, który nie był skażony komercją i chęcią zysku. W ogóle wszyscy poznani w Laponii ludzie różnią się zasadniczo od tych, z którymi miałem do czynienia w innych częściach Europy. Wiele by można o tym pisać, ale najlepiej jest pojechać i przekonać się samodzielnie.

Wracać już czas

Nastał poranek wyjazdu. Nasi wspaniali gospodarze przygotowali nam prowiant na drogę i pożegnawszy się, ruszyliśmy w drogę. Niestety, już podczas wyjazdu z podwórza Defender na szerokich AT-kach spłatał mi niezłego figla.

Na totalnie oblodzonym zakręcie w ogóle nie zareagował na skręt kierownicy i pojechał prosto, sadzając nas w rowie. Próba wyjechania o własnych siłach zakończyła się bezradnym kręceniem wszystkich 4 kół w miejscu. Na szczęście w pobliżu czekał gotowy do pomocy UAZ.

Gisela powiedziała mi, że nie mam się czym przejmować, bo ona w tym roku podobnie wpadła do rowu Defenderem raz, a Klaus dwa razy. Tym samym znacząco poprawiła moje samopoczucie. Jednak stało się dla mnie jasne, że szerokie opony na lodzie nie są najlepszym rozwiązaniem. Ale nie ma co narzekać. W drogę! Wyjeżdżamy z gościnnych lapońskich lasów. Żegnają nas przyjaciele, żegna nas domowa i leśna zwierzyna, żegna nas zima.

Po drodze obowiązkowo stacja paliw. Teraz paliwo tankujemy x2: UAZ-a i Defendera. Brak CB radiaw Defenderze skutkuje na początku problemami z komunikacją, czego efektem są drobne błędy w obranym kierunku jazdy. W późniejszym czasie udaje nam się wypracować system porozumiewania się za pomocą świateł, który działał zupełnie zadowalająco. Jednak jedną z pierwszych modernizacji Defendera, które mam zamiar zrobić, będzie założenie instalacji CB.

W miarę jazdy na południe śniegu było coraz mniej. Pogoda była dobra, lecz silny mroźny wiatr bujał wysokimi samochodami dość mocno. Po drodze znów spotkaliśmy renifery, które nie chciały zbyt szybko zejść z szosy. Mimo że śniegu leżało tu jak na lekarstwo, nieomylnym świadectwem długiej, surowej zimy były nadal mocno zamarznięte jeziora. Ruch na drodze niewielki i spotykaliśmy tu ludzi ciągnących na przyczepach skutery śnieżne. Kierowali się na północ, gdzie śniegu było jeszcze pod dostatkiem.

Jechaliśmy z przerwami. Zaczęły się drobne problemy z UAZ-em. Pojawiła się nieszczelność na podgrzewaczu paliwa mojej konstrukcji. UAZ powoli gubił płyn chłodniczy. Jednak przenikliwy zimny wiatr skutecznie odbierał chęć naprawy tej usterki i zdecydowałem, że jedziemy dalej, zatrzymując się po prostu co jakiś czas i dolewając wody do zbiornika wyrównawczego układu chłodzenia. Płynu chłodniczego mi nie szkoda, bo i tak minął właśnie zalecany termin jego wymiany.

Wieczorem dojeżdżamy do malowniczego punktu widokowego nieopodal Sundsvalu. Zatrzymujemy się tu na chwilę w celu dolania wody do UAZ-a i zrobienia kilku pamiątkowych zdjęć. Przenikliwy porywisty wiatr wygania nas jednak szybko w dalszą drogę. Zapada noc. Zaczynamy odczuwać zmęczenie. Zjechaliśmy na przydrożny parking, znajdując tam ciepły i "przytulny" kibelek. W środku była nawet gorąca woda. Nie grymasząc myjemy się i zjadamy kolację w szwedzkim kibelku, a potem nocujemy w autach.

Garść awarii

Nocą wiatr huczał niesamowicie - autami trzęsło na wszystkie strony. Co prawda my w Defenderze mieliśmy całkiem szczelnie, ale w UAZ-ie przeciąg hulał z każdej strony. W nocy często budziłem się i włączałem stacyjkę, by sprawdzić odczyty termometru zewnętrznego. Obawiałem się, że w razie mrozu może zamarznąć woda w bloku UAZ-a, a wtedy katastrofa byłaby murowana.

Na szczęście w nocy było ciepło: 0 stopni. Poranek przywitał nas chłodny, ale słoneczny. Po szybkiej toalecie ruszamy w drogę.

Podczas startu UAZ-a okazało się, że popsuł się główny włącznik świateł. Działały tylko pozycyjne i długie, a my potrzebowaliśmy krótkich, gdyż jazda na światłach jest w Szwecji obowiązkowa przez cały rok. Wpadłem na pomysł, że UAZ będzie jechał na przeciwmgielnych halogenach zamiast na krótkich światełkach. Grunt żeby coś się z przodu paliło. Po jakimś czasie okazało się, że wyciek płynu chłodniczego w UAZ-ie się wzmaga. Wiatr wiał nadal lodowaty i nie chciało mi się tego teraz właśnie naprawiać, więc co 50 km zatrzymywaliśmy się i uzupełniałem wodę w zbiorniku wyrównawczym.

Po niedługim czasie dojeżdżamy do stolicy Królestwa Szwecji - Sztokholmu. To oczywiście całkowicie europejskie klimaty, zasadniczo odmienne od tych lapońskich. Jednak i Sztokholm nam się bardzo podoba. Odnajdujemy trasę do naszego portu i kierujemy się do systemu wielkich tuneli pod Sztokholmem.

Po przejechaniu tuneli zatrzymujemy się, by kolejny raz dolać wody do UAZ-a. Odkrywam jednak, że tym razem pęknięcie w korpusie podgrzewacza paliwa powiększyło się i dalsza jazda może grozić błyskawiczną stratą chłodziwa, a to zakończyłoby szczęśliwy dotychczas żywot silnika UAZ-a. Decyduję się w końcu na interwencję. Jako że UAZ to leśny pojazd, mój wzrok kieruje się ku rosnącym w pobliżu krzaczkom. Tam znajdę na pewno do niego jakieś części, umożliwiające mi prowizoryczną naprawę. I tak też się stało. Sposobem na "Jakuba Wędrowycza" przypalikowałem UAZ-a 2-osikowymi kołeczkami i wszyscy szczęśliwi pojechaliśmy w dalszą drogę.

Niebawem zajeżdżamy do naszego portu, gdzie oczekuje już na nas wielka Scandynavia. Tym razem odprawa jest króciutka i już po chwili kierowani przez obsługę zajmujemy miejsce w "brzuchu" promu.

W tym miejscu właściwie zakończyła się nasza czwarta już przygoda z piękną Szwecją. Pozostaje nam jeszcze sycić zmysły panoramą portu i zatoki z perspektywy tarasów widokowych na naszym promie.

Pamiętając przerażające przygody z zeszłego roku przezornie wykupujemy dla nas 4-osobową kabinę. Lepiej się na to zdecydować, tym bardziej że już na terminalu widzieliśmy tabuny rodaków, taszczących na prom spore ilości alkoholu. Noc spędzona w kabinie minęła spokojnie, choć odgłosy awantur podpitych Polaków od czasu do czasu zakłócały nam sen. Ważne jednak, że byliśmy od tego odizolowani. Rejs poza tym był bez zarzutu. W Gdańsku rozładunek z promu przebiegł szybko, odprawa paszportowo- celna była formalnością i przed nami ostatni 130 km odcinek drogi do domu.

Żyje się tylko raz!

Oczywiście przyzwyczajeni już do szwedzkich kierowców, dróg i zachowań, na nowo przeżywamy szok. Dziurawe drogi, mylne oznaczenia, nerwowa atmosfera, wyprzedzanie na trzeciego, zajeżdżanie drogi itp. to u nas normalka, jednak my zdążyliśmy już od tego nieco odwyknąć. Po 130 km drogi wjeżdżamy na nasze podwórko, gdzie po 5 tygodniach rozłąki witają nas wszyscy domownicy, cały nasz zwierzyniec? oraz wiosna w pełni!

Takim to sposobem po raz 4. w ogóle, a po raz 1. zimą wybraliśmy się UAZ-em za koło polarne. Poraz 4. zagraliśmy na nosie wszystkim sceptykom. Żyje się tylko raz, a bilet na życie wszyscy mamy tylko w jedną stronę!

Jacek Iwanus

fot.: Jacek Iwanus, Lucyna Dargas

OFF-ROAD PL
Dowiedz się więcej na temat: Pojazd | temperatura | zima | problemy | Niemiec | Auta | szczęście | opony | wody | płyn | celnicy | wiatr | klaus | UAZ
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy