Tadeusz Błażusiak kończy karierę!
10 lat totalnej dominacji. Niezapomniane wyścigi, wielkie zwycięstwa i bezapelacyjne panowanie po obu stronach Atlantyku. 6 tytułów mistrza świata FIM SuperEnduro, 5 mistrzostw Ameryki w Endurocrossie, 4 złote medale X-Games, 5 zwycięstw z rzędu w Erzbergrodeo i triumf w 1. edycji Red Bull 111 Megawatt. To tylko najważniejsze sukcesy w karierze Taddy’ego. Po dekadzie na szczycie imperator hard enduro mówi „dość”. Tadeusz Błażusiak kończy karierę, zaczyna inne życie i stawia przed sobą nowe cele.
Taddy, to naprawdę koniec?
Tak. Koniec mojej zawodowej jazdy w hard enduro.
Kiedy podjąłeś decyzję i jakie były powody?
Tak poważne kroki to nigdy nie jest kwestia jednej chwili, jednego dnia, przynajmniej u mnie. Nie może być tak, że wstajesz nagle lewą nogą i mówisz: "już nie jeżdżę". Nie zmienia się życia, a 20 lat startów to większość mojego życia, pod wpływem impulsu. Ta decyzja dojrzewała we mnie. Dlatego wiem, że jest właściwa i podjęta bardzo świadomie. Miałem ze sobą pewnego rodzaju wewnętrzny układ. Jakiś czas temu postanowiłem, że jeśli taka myśl zacznie przebijać się do mojej świadomości, to będzie znak, że pora kończyć. I wiedziałem, że sam będę musiał się pogodzić ze swoim wyborem, zaakceptować fakty, bo nigdy nie miałem złudzeń, że będę się ścigał wiecznie. Hard enduro to nie rock n’ roll - nie da się utrzymywać na szczycie przez 50 lat, jak Rolling Stonesi.
Byłeś rozdarty? Walczyłeś sam ze sobą? Postanawiałeś coś jednego dnia, by następnego się wstrzymać i dać sobie jeszcze czas?
Nie. Naprawdę podchodzę do tego na spokojnie. Powiem więcej, czuję nawet pewną radość w związku z tą decyzją. Myśl o końcu kariery zaczęła się pojawiać coraz częściej i wiedziałem, że ten moment nadchodzi. W końcu stało się po prostu jasne, że to już. I tyle.
A czemu ta myśl wracała do ciebie coraz częściej?
Tak jak powiedziałem wcześniej, na tę decyzję wpłynęło nagromadzenie różnych czynników. I żeby było jasne: nie mam na myśli wyłącznie jakichś negatywnych przesłanek. Może nawet odwrotnie. Przy tych wszystkich trudnościach, które mi się w ostatnim czasie trochę spiętrzyły, poważnych kontuzjach i innych problemach, bardzo ważne były też inne, pozytywne powody. Choćby to, że sportowo już całkowicie się spełniłem, a myślę, że niewielu zawodników może sobie przed lustrem coś takiego szczerze powiedzieć. Albo to, że chcę posmakować też innych rzeczy, postawić sobie nowe wyzwania. Mam ten komfort, że mogę. Dlatego nie odchodzę ze smutkiem, a z radością, pełen energii, podekscytowany tym, co mnie czeka.
Sportowiec spełniony? Co to znaczy?
To znaczy, że w sporcie osiągnąłem wszystko, czego chciałem. Nie zostawiam żadnego celu niezrealizowanego. To jest gigantyczny komfort wewnętrzny i na pewno dzięki temu łatwiej było mi podjąć decyzję. Każdy sportowiec chce wygrywać. Jak najwięcej i jak najczęściej. Ale nawet najbardziej ambitny zawodnik, jeśli ma trochę zdrowego rozsądku, nie postawi sobie za cel, że na przykład wygra wszystkie wyścigi przez 20 lat, że zdobędzie 50 złotych medali itp. Trzeba być realistą. Ja osiągnąłem nawet więcej, niż sobie na początku kariery wymarzyłem. Nie sądziłem, że to się potoczy aż tak bajkowo, naprawdę... Jestem szczęściarzem. Szczęśliwym człowiekiem, który zaczyna pisać nowy rozdział w życiu.
Ta decyzja dojrzewała we mnie. Dlatego wiem, że jest właściwa i podjęta bardzo świadomie.
Jak w takim razie opisałbyś ostatnią dekadę?
To był na pewno wspaniały czas! Sukcesy, zwycięstwa, tytuły, medale - nigdy tego nie zapomnę. Kiedy myślę o tych dziesięciu latach, wciąż mam gęsią skórkę, więc to musiał być naprawdę ważny dla mnie okres. A przecież mówimy tylko o enduro! Wcześniej kolejnych dziesięć lat uprawiałem trial, również z sukcesami. 20 lat zawodowstwa na motorze, szmat czasu...
Mówisz to z pewną nostalgią. Przyznajesz, że masz gęsią skórkę, więc te emocje wciąż w tobie grają. Michael Jordan wracał do koszykówki, Mike Tyson do boksu, a Max Biaggi do wyścigów. Ty nie wrócisz do enduro?
Myślę, że nie. Ale na dobrą sprawę, to skąd mam wiedzieć? W tym sensie, że ja nie znam innego życia, nie wiem, jak jest po drugiej stronie drzwi... Dzisiaj jestem jednak pewien, że podjąłem właściwą decyzję w odpowiednim czasie.
Sportowo już całkowicie się spełniłem, a myślę, że niewielu zawodników może sobie przed lustrem coś takiego szczerze powiedzieć.
Jak wyobrażasz sobie pierwszy dzień, kiedy wstaniesz rano i nie będziesz musiał iść na trening?
Wiesz co, zastanawiałem się nad tym, myślałem, jak będzie i... nie wiem! Przez 20 lat moja pierwsza myśl rano dotyczyła treningu, albo zawodów. Budziłem się i automatycznie myślałem o tym, jak trzeba się będzie zaraz katować, co przetrenować, do jakich granic się zbliżyć, albo jaką kontuzję i na kiedy zaleczyć, żeby zdążyć na zawody. Nie wiem, może na spokojnie wypiję sobie kawę? Zobaczymy. Na pewno jestem w jakimś sensie podekscytowany tą wizją.
Zrywasz znajomość z motocyklami?
Na pewno nie! Nie wyobrażam sobie takiego scenariusza. Motocykle są w moim życiu od zawsze i nadal będą. Zostanę bardzo blisko sportu, zostanę blisko KTM. Mam kilka pomysłów i propozycji. Muszę wszystko dokładnie przemyśleć i wtedy jakoś się ukierunkuję. Wtedy też kibice poznają szczegóły. Już teraz zapewniam jednak, że zostaję w moto-świecie.
Najlepszą okazją do pożegnania z kibicami będzie inauguracyjna runda mistrzostw świata SuperEnduro w "moim" Krakowie. To będzie moje pożegnanie i ostatni start w roli zawodowca.
W Andorze też zostajesz?
Raczej tak. Tu już mam poukładane życie, dom, najbliższych i przyjaciół. Zapuściłem korzenie i na tę chwilę nie widzę powodów, żeby wszystko zmieniać. Na pewno będę miał jednak więcej czasu i częściej bywał w Polsce. No i mam nadzieję, że to będą dłuższe wizyty, bo w ostatnich latach wpadałem do kraju, jak po ogień (śmiech). Taki jest plan. Chcę mieć więcej czasu i mniej gonić w życiu.
Pożegnasz się jakoś z kibicami?
Oczywiście. Fani są dla mnie bardzo ważni i ich wsparcie naprawdę pomagało mi przez te wszystkie lata. Najlepszą okazją będzie inauguracyjna runda mistrzostw świata SuperEnduro w "moim" Krakowie. To będzie moje pożegnanie i ostatni start w roli zawodowca. Z kolejnych rund zrezygnowałem. To będzie wyjątkowe, symboliczne zakończenie kariery, która ćwierć wieku temu na dobre zaczęła się właśnie w Krakowie. Wiem, że będzie rodzina, mnóstwo przyjaciół i, mam nadzieję, hala pełna kibiców. Dla nich wystartuję jeszcze raz. I dla siebie.
Zostanę bardzo blisko sportu, zostanę blisko KTM. Mam kilka pomysłów i propozycji. Muszę wszystko dokładnie przemyśleć i wtedy jakoś się ukierunkuję. Wtedy też kibice poznają szczegóły. Już teraz zapewniam jednak, że zostaję w moto-świecie.
A potem koniec...
Tak.
To był najtrudniejszy wywiad w twojej karierze?
Na pewno inny, niż wszystkie dotąd. Takiego udziela się w życiu tylko raz. Ale czy trudny? Chyba nie... O wiele trudniejsze było utrzymywanie się na topie przez tyle lat. Kibice widzą wyścigi i sukcesy. Niewielu wie, ile pracy i poświęceń kryje się za tym, by wypracować formę dającą możliwość walki o najwyższe cele. Podkreślam jednak jeszcze raz to, o czym wspomniałem wcześniej. Czuję pewien rodzaj ulgi i radości. Bo kończę na swoich zasadach. Nikt mnie nie zmusza, nie decyduje za mnie żadna kontuzja itp. Mówię "pas", bo tak chcę, bo tak czuję. To świadoma, przemyślana decyzja. Osiągnąłem wszystko, spełniłem swoje marzenia, jestem w jednym kawałku i zaczynam nowe życie - znając mnie, pewnie nie mniej ekscytujące (śmiech). Będzie dobrze!