Polskie drogi. Chcesz pokoju, szykuj się do wojny

Si vis pacem, para bellum - chcesz pokoju, szykuj się do wojny. Ten legendarny zwrot bez trudu pasuje do tego, co w ostatnim czasie dzieje się na polskich drogach. To co można czasem zobaczyć, wygląda na prawdziwą wojnę, w której giną niewinni.(*)

Jest wojna, są ofiary

Codziennie, robiąc prasówkę samych tylko portali, w oczy rzucają się nagłówki o kolizjach, wypadkach drogowych, ofiarach, krwi i zniszczeniu. Czy normalnym jest, że w XXI wieku, w kraju Unii Europejskiej, jednego tylko lipcowego dnia ginie 5 motocyklistów!? To więcej niż w Iraku czy Afganistanie!

Odpowiedzi na to i inne podobne pytania jest kilka. Nie mówmy wiecznie o stanie dróg. Wiemy, że jest słabo, ale to nie jedyna przyczyna takich wypadków.

Powód 1. Motocykliści szaleją - zgoda, ale nie wszyscy, nie wszystkim i nie wszędzie. Motocykle w Polsce kojarzą się głównie ze ścigaczami mknącymi po 150 - 250 na miejskich wielopasmówkach. To należy ukrócić, a przynajmniej zminimalizować.

Reklama

Ale czy zakazy i ograniczenia to najlepszy sposób? Człowiek z natury nie lubi ograniczeń nałożonych przez innych ludzi, zaś ograniczeń nałożonych przez prawa fizyki często jest nieświadomy.

Motory na tory

Alternatywą są wyjazdy na tory wyścigowe, gdzie wszyscy posiadacze dwóch kółek mogliby np. raz na dwa tygodnie, w okresie kwiecień - wrzesień, korzystać z rad instruktora, trenować i szaleć do woli.

Byłoby to częściowo dofinansowywane przez państwo. Warunkiem koniecznym do spełnienia byłoby zero punktów karnych.

Do dwóch razy sztuka

Pierwszy mandat byłby karany wg wyższej taryfy mandatów - dwukrotny/trzykrotny wzrost kwot.

Jeśli byłoby to przekroczenie prędkości o 50 km/h i więcej albo wyprzedzanie na zakazie, na pasach itp., trafiałby na listę osób nieuprawnionych do jazdy po torze do czasu wyzerowania punktów karnych.

Drugi z dodatkową utratą dofinansowania owych torowych eskapad do ponownego wyzerowania punktów oraz wzrostu opłat ubezpieczeniowych.

Motocykle dzielono by na kategorie ze względu na pojemność i osiągi już podczas pierwszej rejestracji. W zależności od kategorii określałoby się stawkę ubezpieczenia, zaś bezkolizyjność, bezpunktowość i ewidencja wjazdów na tory wpływałyby na jej obniżenie.

Każdy kierujący na początek dostawałby "kredyt zaufania" i niską stawkę ubezpieczenia na zachętę. Nie chcesz brać udziału w szkoleniach - nie musisz. Płacisz wyższe ubezpieczenie.

Jednak biorący udział w szkoleniach, który byłby uznany za winnego kolizji, miałby udział własny w refundacji kosztów kolizji poza torem, zależny od zarobków.

Skąd wziąć pieniądze na takie szkolenia?

Z oszczędności, jakie byłyby skutkiem zmniejszenia kwot wypłat odszkodowań i wpływów z mandatów motocyklistów. Dodatkowo zarobiliby również sprzedawcy części zamiennych do motocykli i firmy instruktorskie, które część zysków musiałyby wpłacać do "funduszu torowego". Skorzystałyby również same tory, gdyż należałoby je przygotować do regularnego użytkowania.

Doszkalajmy się!

Powód 2. Nieprzygotowani, a z uprawnieniem do jazdy - kierowca po zdaniu egzaminu prawa jazdy i odebraniu upragnionego dokumentu, zdany jest jedynie na siebie. Z brakiem umiejętności równie dobrze mógłby dostać, nie przebierając w słowach, licencję na zabijanie.

Naturalnie, instruktorzy nauki jazdy próbują przekazać jak najwięcej wiedzy i każdy z nich uważa, że dobrze uczy, ale to jednak nadal jest przygotowaniem do egzaminu, a nie do bycia kierowcą.

Wymóg nagłego hamowania na egzaminach z 50 km/h to jedynie zwykłe odbębnienie zadania na zasadzie "uwaga, zaraz będziemy hamować awaryjnie". Trochę to mało wiarygodne, bo dodaje pozornej i często zbytniej pewności siebie przy jednoczesnym braku umiejętności, co dla początkujących kierowców dobre nie jest. Brak doświadczenia i wyobraźni to krótka droga do kraksy.

Może więc realizować ogólnopolski projekt szkoleń kierowców?

Takie szkolenia byłyby realizowane np. po 3 miesiącach od uzyskania prawa jazdy i później regularnie co 5 lat. Początkujący dostawałby zielony listek nakładający bezwzględny zakaz wyprzedzania i ograniczenia prędkości. Łamanie przepisów byłoby związane z tą samą, podwójną/potrójną taryfą mandatów. Dwukrotne złamanie przepisów równałoby się z utratą prawa jazdy i koniecznością odbycia całego kursu nauki jazdy od początku.

Status zielonego listka = wysoka cena ubezpieczeń po próbnym okresie 3 - 4 miesięcy od uzyskania uprawnień do jazdy, czyli bez zaliczenia szkolenia.

Owe obostrzenia byłyby zdjęte po pozytywnym finale odbycia owego kursu.

Kierowca, który nie zdał kursu w cyklach 5 letnich, dostawałby oznaczenie status brązowego listka, czyli wyższą taryfikację mandatów + wyższe ubezpieczenie.

Wszystko po to, by wyeliminować osoby, które nie potrafią/nie chcą bezpiecznie poruszać się po drogach.

Skala projektu byłaby olbrzymia, ale i wzrost poziomu bezpieczeństwa na drogach byłby odczuwalny, a prestiż pierwszego kraju na świecie, w którym zminimalizowana zostaje ilość wypadków, byłby bezcenny. Prawie tak, jak ilość żyć, które udałoby się uratować.

Powód 3. Brak szacunku wobec innych. Często zdarza się, że ktoś z pełną świadomością wyjeżdża z drogi podporządkowanej. Dziwnym trafem są to głównie kierowcy samochodów ciężarowych wobec innych, terenowych wobec osobowych i jednośladów itp. Czyli prawo silniejszego.

Niestety zdarza się to dość często, choć w przypadku stłuczki dwóch samochodów, konsekwencje dla obu mogą być porównywalne i stosunkowo małe - bo nadwozie, porównywalna masa itp.

Powód 4. Zawsze się udawało, uda się i teraz. Piesi w naszym kraju niekiedy zachowują się jak bydło w Indiach. Warto byłoby prowadzić program uświadamiania ludzi, jak bezpiecznie przechodzić przez ulicę itp. Większości potrąceń można uniknąć. Wystarczy większa uwaga.

Pamiętajmy - ludzi na przejściach nie chroni nic, a tych na jednośladach często sam kask.

Akcesoria takie jak porządne rękawiczki, kurtka, spodnie, buty kosztują krocie i nie są wymogiem dopuszczającym do jazdy. Zresztą nawet odziana w nie osoba nie ma właściwie szans w starciu z samochodem.

Wiadomo, że radykalny wzrost kwot mandatów mógłby również w jakimś stopniu zredukować liczbę wypadków, ale czy chodzi jedynie o obostrzenia, czy też o zadowolenie ogółu? Polacy to w końcu dość niesforny naród.

Kolejną sprawą jest fakt, że niektórzy zupełnie nie są świadomi sensu przestrzegania przepisów drogowych. Dlaczego? Bo w wielu przypadkach ograniczenia stoją by stać, zakazy i nakazy stawiane są ze znaną tylko wykonawcy, przyczyną, a fotoradary po to, by zarabiać. O bezpieczeństwie nie ma mowy, ponieważ bezpieczeństwo kosztuje.

Takich powodów można wymienić całe mnóstwo i ów tekst nie wyczerpuje tematu, jednak chciałem skłonić obywateli do ogólnej debaty na temat bezpieczeństwa na drogach.

Żołnierze na wojnie wiedzą jak unikać zagrożeń, kierowcy niekoniecznie. Zróbmy więc wszystko, by tę wojnę przerwać, bo lepiej przygotować się do czegoś, co może nigdy nie nastąpić, niż nie przygotować się do czegoś, co zdarzy się raz. Być może o jeden raz za dużo.

(*) - list do redakcji. Autor: WH

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama