Transferowa wojna Ferrari i Lotusa

​W Formule 1 trwa od kilku dni swoista wojna kadrowa między dwoma zespołami - Ferrari i Lotus-Renault. Włoski team zgarnął w niej przysłowiową wisienkę na torcie, czyli fińskiego kierowcę Kimi Raikkonena. Teraz ekipy podkupują sobie innych pracowników.

Już od dość dawna spekulacje prasowe zapowiadały odejście Raikkonena z Lotus-Renault do Ferrari od przyszłego sezonu, to jednak oficjalne ich potwierdzenie nastąpiło dopiero na początku września. W ślad za "Icemanem" do ekipy z Maranello ruszył główny specjalista od aerodynamiki Dirk de Beer (jego kontrakt wygasa w grudniu), a już w lipcu do Scuderii przeszedł szef techniczny James Allison, który wrócił tam po ośmioletniej przerwie.

Na odpowiedź ze strony Lotusa długo nie trzeba było czekać, bowiem już ściągnął do siebie specjalistę od aerodynamiki - Nicolasa Hennela. Po ostatnim zwolnieniu przez Włochów brazylijskiego kierowcy Felipe Massy, zastąpionego przez Fina, pracę straci w listopadzie również jego inżynier wyścigowy Rob Smedley. Podobno już jest na celowniku luksembursko-malezyjskiego zespołu.

Nie można wykluczyć, że to nie koniec transferowej wojny między tymi teamami.

Reklama

  Obecnie Ferrari ma jednak dużo poważniejszy problem, bowiem trudno jest ukryć przed opinią publiczną, potencjalne zarzewie konfliktu. Najbardziej niezadowolony z przyjścia Raikkonena jest pierwszy kierowca tego teamu Hiszpan Fernando Alonso, który nie przepada za Finem. Na razie obaj zawodnicy prześcigają się w chwaleniu nawzajem swoich umiejętności, jednak trudno nie wyczuć w tym dyplomacji i gry pozorów.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy